PODCAST #98 Maia Sobczak o intuicyjnym jedzeniu i rytuałach: jak jeść i gotować zgodnie z Ajurwedą?

PODCAST #98 Maia Sobczak o intuicyjnym jedzeniu i rytuałach: jak jeść i gotować zgodnie z Ajurwedą?

Celebrowanie codzienności, domowe rytuały i słuchanie siebie, a to wszystko z ajurwedą w tle. Moim dzisiejszym gościem jest Maia Sobczak, konsultantka ajurwedyjska, ale też blogerka kulinarna, autorka książek i nauczycielka jogi.

Ajurweda jest najstarszym systemem medycznym i zdrowotnym na świecie, narodziła się wiele tysięcy (!) lat temu w Indiach i do dziś pomaga milionom ludzi dbać o zdrowie. Porozmawiamy o założeniach ajurwedyskiego gotowania, o tym jak jak nauczyć się jeść intuicyjnie i słuchać swojego ciała. Maja podzieli się też swoimi codziennymi rytuałami i sekretem czerpania przyjemności z małych rzeczy.

Maia gości w podcaście po raz drugi i serdecznie zapraszam Was do wysłuchania poprzedniej rozmowy:

https://www.youtube.com/watch?v=3csy3Lmscac

Blog Mai:

https://qmamkasze.pl/

Maia na Instagramie:

https://www.instagram.com/

Posłuchaj na YouTube:

Rozmowa o Ajurwedzie z Martą Kucińską:

https://www.youtube.com/watch?v=m37AHJWYtWI

 

Transkrypcja treści odcinka:

 

Odcinek 98

Karolina: Cześć Maiu! 

Maia: Cześć! 

Karolina: Bardzo mi miło gościć Cię po raz drugi, chociaż już teraz przed nagraniem poruszyłyśmy kolejne dziesięć wątków, które mogłyby stworzyć całą serię.

Maia: Chyba nawet piętnaście! 

Karolina: Dzisiaj chciałabym porozmawiać z Tobą o ajurwedzie, ale od strony gotowania i tego w jaki sposób może wspierać nas w naszej kuchni. Może na sam początek zapytam jak się miewasz? Niewiele osób, które tutaj ostatnio były otrzymało takie pytanie, ale bardzo mnie ciekawi jaka jest Twoja perspektywa i Twoje samopoczucie w obecnej chwili. 

Maia: Miewam się bardzo dobrze. Zmieniłam fryzurę z racji tego, że fryzjerzy byli niedostępni, więc moje włosy urosły w swoim tempie. Oczywiście już udało mi się przynajmniej zakryć białe smugi. Generalnie czuję się naprawdę fajnie. Mam coś takiego w sobie lub może wybrałam taką drogę, że idę w stronę światła – jakkolwiek by to nie brzmiało, czyli szukam jasnej strony mocy. Mamy okres trudny dla wszystkich i dla mnie też. Jest to zmiana, która jest narzucona. Dzieją się sytuacje, nad którymi w żaden sposób nie panujesz, bo pochodzą z zewnątrz. Pomyślałam sobie, że muszę przyjąć to, co przychodzi, nie walczyć z tym, tylko wskoczyć na swoją deskę i złapać falę. Nie płynąć pod prąd, bo upocę się po pachy i nic z tego nie będzie tylko poszukać, co mogę zrobić dobrego w tym czasie, co mi ten czas daje, czyli znaleźć jasną stronę mocy. Znalazłam kilka rzeczy, które w tym podarowanym czasie, jakkolwiek by tego nie nazwać – ja wolę nazwać podarowanym, zaczęłam rozwijać. Zaczęłam robić coś, co zawsze chciałam robić, a nie starczało mi czasu, bo praca, bo dom, bo to, bo tamto. 

Karolina: Zdradź co to są za rzeczy.

Maia: Zawsze chciałam kręcić i montować krótkie formy video. 

Karolina: Widziałam! Miałaś też takie montowane z lotu ptaka.

Maia: Tak, ale jeszcze wszystko co związane jest z jedzeniem, z emocjami, z rytuałami. Można powiedzieć, że cały czas obracam się w temacie ajurwedy, codzienności czy zachwytów codziennością, bo mam mnóstwo takich drobnych zachwytów. Pomyślałam sobie, że nie da się ich czasami zamknąć w jednym kadrze, w zdjęciu, czyli w statycznej formie i bardzo bym chciała, żeby to wszystko zagrało, żeby muzyka, światło i inne drobiazgi wywołały konkretny nastrój. Oczywiście mój mąż się śmieje, że te drobiazgi zauważa jedna czwarta oglądających osób.

Karolina: Ale ważne, że Ty je zauważasz. 

Maia: Ja je widzę i na przykład ostatnio nagrałam taki film z sekretami. Nie wiem czy robiłaś coś takiego?

Karolina: Nie. 

Maia: W dzieciństwie robiło się dziurę w ziemi, wkładało się tam różne skarby, kwiaty, liście, kolorowe papierki od cukierków. Kiedyś zbierało się kolorowe historyjki od Donalda i też się tam wsadzało. Potem znajdowałaś zbite szkiełko, wsadzałaś je od góry i zasypywałaś. To był sekret, bo potem mogłaś odgarnąć ziemię, zobaczyć okienko i w tym okienku swoje skarby. Czasami był tam wsadzany list z marzeniami albo list do kogoś czy do siebie i inne rzeczy. Mam też taką 'creepy’ historię z tym związaną. Mogę Ci zaraz opowiedzieć. Tylko Ty lub Ty i Twoja przyjaciółka wiedziałyście, że ten sekret jest. Co jakiś czas człowiek szedł zaglądać czy sekrecik nadal tam jest. Ja nazywałam to sekret, a niektórzy nazywali to widoczek. Zrobiłam coś takiego z Hugiem i jego koleżanką Moli. Śmieszne było to, że stała taka skrzyneczka, a ja uchwyciłam jak po tej skrzyneczce przechadza się robak. Był to dla mnie piękne i wzruszające, bo to taki powrót do dzieciństwa, coś naturalnego, taka symbioza z naturą. Bardzo lubię fizycznie obcować z naturą –  dotykać, wąchać. Dużo też chodzę na bosaka i to w takich miejscach, gdzie ludzie myślą, że to nie jest najlepszy pomysł. Chodzę po lesie, po szyszkach.

Karolina: Jesteś taka sensualna.

Maia: Tak, sprawia mi to dużą przyjemność. Oczywiście z nadepnięciem z całej siły na szyszkę bywa różnie, ale zauważam, że wtedy bardzo miękko stawiam stopy, tak ostrożnie i one się  rozlewają. Jest to uziemienie, trochę takie spotkanie z matką naturą, z matką ziemią. To są korzenie, a stopy dostają energię ziemi – ja tak przynajmniej czuję. 

Karolina: Mówiąc tak zupełnie naukowo, to udowodnione jest, że obcowanie z naturą redukuje stres i działa na nas terapeutycznie by przywrócić nas do porządku, ale w dobrym tego słowa znaczeniu – po prostu żeby odpuścić i zrelaksować się. Myślę, że latanie bez butów można każdemu polecić. 

Maia: Jak sobie teraz pomyślisz, że idziesz i jest kawałek mięciutkiego mchu, potem kawałek chłodniejszej ziemi, potem szyszka czy patyk. Nagle zaczynasz być bardzo uważna, gdzie stawiasz stopy. Każdy krok jest medytacją w ruchu, bo jesteś tu i teraz. Idziesz po lesie, a jak stawiasz stopę, to słyszysz jakie dźwięki wydaje podłoże. Nagle dzieje się coś takiego, że miliardy myśli o wszystkim, które ma się normalnie w głowie znikają. Czy to rachunek lub komuś nie odpisałam, pranie i tak można wyliczać w nieskończoność. Pojawia się spokój, bo nagle jesteś dokładnie tu. Nie jesteś w domu z pralką, nie jesteś gdziekolwiek indziej, tylko dokładnie jesteś tu i teraz. Każdy z tych filmików pokazuje, że możesz być tą rzeczą, którą robisz w danej chwili. Tak jak my teraz rozmawiamy, to powiem Ci szczerze, że w ogóle nie zastanawiam się co powiem, w ogóle nie myślę o tym czy się spóźnię, czy Radocha się obudzi i będzie nam przeszkadzać, tylko jestem każdym miękkim słowem, układam się w słowa i po prostu je do Ciebie mówię. 

Karolina: I one płyną przez Ciebie. 

Maia: Tak. Pewnie widać i słychać, że mam natychmiastowy słowotok, bo jedno słowo zaczyna tworzyć następne. Oczywiście można powiedzieć, że trzeba się nad tym mocniej zastanawiać, ale ja już się nazastanawiałam, więc teraz mówię to, co czuję i jak to rzeczywiście wygląda. I jeszcze a propos tego robaczka – chodzi o to, żeby umieć zauważać te najmniejsze rzeczy. Fajne jest takie podejście w sytuacji, w której wszyscy znaleźliśmy się od marca, że przestajemy mieć kontrolę nad rzeczami, które są poza, są narzucone i nie możemy z nimi nic zrobić. Żeby nie zwariować, żeby pozostać w fajnej, przyjemnej równowadze trzeba zauważyć tego robaczka, zauważyć rzeczy, które są najbliżej i rzeczy, które są najmniejsze. Należy się ucieszyć, że piję wodę w swojej ulubionej szklance, że mam różane perfumy w roleczce, które uwielbiam i sam fakt nakładania sprawia mi ogromną radość, potem róża się rozchodzi i dobrze się z tym czuję. Nie skupiajmy się na dalekosiężnych sytuacjach. Nie chodzi mi o to, żeby nie planować przyszłości, ale o to, że w sytuacji, w której nie panujesz nad tym jaka będzie przyszłość, zdajmy sobie z tego sprawę, że nikt nad tym nie panuje, bo tak naprawdę przyszłość to puzzle. 

Karolina: Zawsze starałam się porównywać te sytuacje, do 'normalnej rzeczywistości’ i my nigdy nie mieliśmy tego bezpieczeństwa, pewności, planów.

Maia: Ani kontroli. 

Karolina: W naszym życiu de facto nic się nie zmieniło, tylko cała narracja wokół tego sprawiła, że czujemy się jakby zabrano nam poczucie, że nasze życie ułoży się tak, a nie inaczej, bo jakoś je sobie projektujemy. Zawsze byliśmy skazani tylko na siebie, sami jesteśmy swoją ostoją i przestrzenią, nad którą mamy jakąkolwiek kontrolę niezależnie czy na świecie się wali czy jest pozorny pokój. 

Maia: Prawdą jest, że bezpośredni wpływ mamy tylko na siebie. Często opowiadam, że możesz zmienić siebie i dopiero wzbudzić w sobie dobro czy wybrać to, że chcę być szczęśliwa, chcę się cieszyć z małych rzeczy, z tego, co już mam. Jeżeli uda się podróżować czy zdobyć coś innego, co myślę, że byłoby fajne – to super, ale jeżeli nie, to nie jest to żaden wyznacznik mojego szczęścia, bo szczęście jest tu. Często mówię, że szczęście wylewa się na świat jak ciepła czekolada, bo wylewa się z nas, a nie odwrotnie. To nie świat wlewa w nas szczęście tylko my przez siebie i przez to jak go odbieramy, jak go trawimy, to tak naprawdę sprawiamy, że miejsce, w którym jesteśmy nagle kwitnie, nagle okazuje się: Boże, jakie te kwiaty są piękne! 

Karolina: Mimo, że takie podeschnięte.

Maia: Nie ma znaczenia, ale są, a mogłoby ich nie być. Możemy je na chwilę zabrać i zobaczycie, że byłoby licho.

Karolina: Smutno.

Maia: A teraz mamy kwiaty i nie jest tak smutno. Kwestia tylko tego na czym chcemy się skupić. Warto skupić się na tym, co blisko, na przeżywaniu codzienności i codziennych zwykłych rzeczy. Czasami droga do pracy może być nieznośna albo super przyjemna. Ja swego czasu kiedyś jeździłam do pracy na rowerze i przez te czterdzieści minut czułam się jak na wakacjach. Jechałam, rozglądałam się, wiatr we włosach, kupiłam kwiatki od pani, która stała na przystanku, a normalnie nigdy nie ma tam gdzie zaparkować, więc nigdy bym ich nie kupiła. Po drodze kupiłam sobie świeżego pomidorka i coś tam jeszcze. Sama droga do pracy była już moim szczęściem, a równie dobrze mogłam wsiąść w samochód. 

Karolina: Postać w korku. 

Maia: Postać w korku, nawściekać się, bo ktoś pokazywałby mi znaki pokoju i działyby się różne inne rzeczy. Upociłabym się w tym samochodzie i taki byłby finał. Wydaje mi się, że to wszystko jest kwestią wyboru, to jest 'state of mind’. 

Karolina: Szczęście jest naszym wyborem i interpretacją rzeczywistości. 

Maia: Dokładnie. Doszłam też do tego, że widziałam na śweicie ludzi, w naszym mniemaniu, super biednych, żyjących w strasznych warunkach. Mówię o tym porównując jak my żyjemy w Europie, w Polsce. 

Karolina: Miałam tak w Tajlandii, bo czuję, że wiem, co powiesz.

Maia: I nagle widzisz uśmiechniętych, szczęśliwych ludzi w warunkach, w których zastanawiasz się czy byłabyś w stanie egzystować, a oni są po prostu przeszczęśliwi. Dzieci bawią się w kałuży patykiem i jest ekstra. Na przykład pomalowały czymś patyczki od lodów i zrobiły sobie grę, która podobna jest do bierek, ale nic nie wyciągasz, tylko patyczki muszą na siebie naskoczyć. Sztuką jest zrobić z ręki łódeczkę, a potem uderzyć, żeby powietrze podrzuciło ten patyczek. Mega gra, a zrobiona po prostu z patyczków od lodów. Tak naprawdę wszystko jest w głowie. Czasami majętni ludzie, którzy mają wszystko, moją być wszystkim i być wszędzie są nieszczęśliwi, bo są jak ptaki zamknięte w złotej klatce. Oczywiście, żeby była jasność – każdemu z nas do życia potrzebne są finanse i nie jest złe zarabiać i chcieć zarobić więcej. Cały czas zmierzam do tego, żeby nie być zbyt łapczywym, czyli pomyśleć sobie na przykład, że chcę zarabiać tyle i nie może być to kwota jakaś z czapy np. sto razy więcej, niż zarabiam, tylko co mogę dać światu i co mogę dostać za swoją pracę. I to jest fajne. Oczywiście pieniądze są ważne, bo czynsz, bo można wyjechać i pomagają realizować fajne rzeczy, ale ich nie zjemy, ani nie pokochamy i one też nas nie pokochają, nie przytulą, nie pocieszą, kiedy będzie trzeba. Pójście na zakupy pociesza nas na piętnaście minut, a potem na kolejne piętnaście w domu, a potem siatka ląduje w szafie i często rzeczy z metkami wiszą w szafie. 

Karolina: I bardzo łatwo mogą nas opuścić. 

Maia: Wystarczy, że ktoś postanowi splądrować Twoje mieszkanie, bo tak mu się podoba i nie będziesz już właścicielem wszystkich Twoich rzeczy, które nabyłaś w sklepie. Zmierzamy do tego, że w ajurwedzie, a tak naprawdę w przekazie duchowym mówi się o tym, żeby nie przywiązywać się do fizyczności i materii, czyli stricte do rzeczy. Często mówimy: mój stół, mój bidon, bo przyszedł ze mną i jest mój. Ale jeżeli nie będzie tego bidonu, to nie znaczy, że ja jestem z związku z tym nieszczęśliwa, bo jestem niepełna. Ja jestem cały czas pełna, z bidonem czy bez, tak samo z butami czy bez tych butów. Te buty, bidon czy cokolwiek innego nie definiują mnie czy mojej wartości. 

Karolina: Są jedynie pięknymi dodatkami, bo też nie chodzi o to, żeby wpadać tutaj w jakąś ascezę.

Maia: Oczywiście. Ja sama bardzo lubię błyskotki i inne ładne rzeczy. Chodzi o nadmierne konsumowanie materialnych rzeczy. Fajnie się zastanowić, co niematerialnego mogę konsumować, co będzie karmiło moją duszę, co sprawi, że moje myśli będą jasne, co sprawi, że będę się co rano uśmiechać, co sprawi, że na filmiku Sobczak zobaczę tego robaka. 

Karolina: Jak bardzo trzeba być uważnym, żeby to dostrzec, prawda? Myślę, że obie jesteśmy fankami codzienności, celebracji codzienności i tych wszystkich małych rzeczy. Jest to bardzo blisko związane z rytuałami i z tym, że nie musimy mieć codziennej rutyny, a wspaniałe codzienne rytuały, które są czymś pozytywnym, co sprawia, że wstajemy codziennie rano z uśmiechem na twarzy. Wiem, że dla Ciebie rytuały są czymś nieodzownym, ale mam wrażenie, że dużo osób w obecnych czasach zainteresowało się takim podejściem do życia. Zobaczyliśmy, że nasza codzienność będzie albo urozmaicona i przyjemna, albo będzie codziennie taka sama, nudna i beznadziejna. Coś trzeba zrobić z tym dniem i wiele osób zaczęło motywować się do ustawiania rytmu dnia czy organizowania się do pracy z domu, co myślę, że dla wielu osób było wyzwaniem. Ja nie mam dzieci i nie miałam takich doświadczeń, ale nie mogę sobie wyobrazić małego mieszkania, dwójki pracujących rodziców i gromady dzieci w dwóch pokojach. Wracając do rytuałów, jakie rytuały towarzyszą Ci na co dzień? Takie, które uważasz, że wiele osób mogłoby wziąć dla siebie i umilić swój dzień. 

Maia: Jest kilka takich punktów. Jednym z nich jest praktyka jogi i krótka albo dłuższa medytacja – wszystko zależy od dnia. To jest taki rytuał, którego nie mogłabym się pozbyć nawet jeżeli nie mam za bardzo czasu albo ochoty – bo to też się zdarza. Nie jest tak, że jestem robotem i jedyne o czym marzę, to stać na macie.

Karolina: Tak jak nie idziemy myć zębów w podskokach: Ale super! Myję zęby. [śmiech]

Maia: Ale myjemy. Zaczynam dzień od łazienki. Już pomijam, że budzi mnie pęcherz. Bardzo lubię szczotkować ciało jeszcze przed umyciem. Najpierw siku, potem na sucho szczotkuję całe ciało, bo fajnie pobudza krążenie, ponadto dotykamy różnych receptorów, o których istnieniu nawet nie wiemy i nie do końca wiemy, gdzie są. 

Karolina: Opowiesz szybko jak to zrobić i jakiej szczotki użyć? Bo ja też to robię, ale myślę, że dla wielu osób może być to nowość.

Maia: Z mojej perspektywy najlepiej używać naturalnej szczotki. Nie musi być to szczotka z czyjegoś włosia, mogą być to szczotki kokosowe czy z jakiegoś naturalnego tworzywa, a nie sztuczne, plastikowe. Wszystko to, z czym styka się nasze ciało powinno być jak najbardziej naturalne. Mówi się też, że skóra jest największym z organów człowieka, że jest trzecim płucem, dlatego trzeba o nią mocniej zadbać. Zaczynam od stóp i idę do góry. Najpierw idę prawą stroną do pępka i masuję dokładnie ciało półkolistymi ruchami. Mam dwie szczotki – jedną do twarzy i szyi, a drugą do ciała. Ta do ciała jest większa i mocniejsza, bo szyja i twarz inaczej odbierają dotyk, a inaczej na przykład nogi. Masuję też całe piersi, pod pachą, czyli zaczynam od dołu i idę do góry, a potem druga noga od dołu do góry, a potem brzuch, pośladki, wewnętrzna strona ud i tak do samej góry. Potem zaczynam drugą szczotką masować szyję i całą twarz. Jak masuję twarz, to po prostu zamykam oczy i oczy też masuję miększą szczotką. Na początku zaczyna się od bardzo miękkiej szczotki, a po jakimś czasie i człowiek i skóra tak się do tego przyzwyczaja, że potrzebujemy mocniejszej stymulacji, więc wtedy jest moment na zmianę szczotki. 

Karolina: I co nam to daje? 

Maia: Krew zaczyna dochodzić do każdego punktu na ciele, a krew przenosi wszystkie składniki odżywcze. Jeżeli śpimy, to krew normalnie krąży i się nie zatrzymuje, ale prawda jest taka, że krąży leniwie. Jak leżymy osiem godzin, zależy ile kto śpi, to ona przez te osiem godzin krąży leniwie i nie odżywia wszystkiego tak jak byśmy chcieli. Na przykład czasami mam zimne stopy, a jak już się przebiegnę, to robią są cieplutkie i rozgrzane, bo krążenie przyspieszyło, wysłało więcej krwi, a krew odżywia, dotlenia tkanki i dzięki temu tkanki są szczęśliwe, wszystko jest miłe, cieplutkie, gładkie i mięciutkie. To samo tyczy się twarzy i całego ciała. W nocy tworzą się zastoje, bo krew leniwie krąży. W zależności od tego jak śpimy, jak wykręcamy ręce czy co innego robimy, to często jest tak, że budzimy się i jedna z rąk jest lekko opuchnięta albo boląca, to wtedy masuję ją jeszcze mocniej. Masuję też dłonie – w środku i wierzchu. Na przykład na twarzy widać co się robiło, co się jadło poprzedniego dnia, do której godziny się jadło, i o której poszło się spać. Dużo zależy od wieku, bo im człowiek młodszy, to ciało więcej wybacza, bo ma więcej mocy, żeby się regenerować, a im dalej w las, tym drobne występki są natychmiast najmocniej karane, czyli widać wszystko. 

Karolina: Nie wiem czy po mnie widać, ale zjadłam znacznie później, niż zazwyczaj, nie wyspałam się, budziłam się w środku nocy i polowałam na komara, ale to tak może niezbyt humanitarnie. Ale dzisiaj obudziłam się zapuchnięta, czyli jest dowód. 

Maia: To tak wygląda dlatego, że w medycynie chińskiej i w ajurwedzie jest zegar narządów, który pokazuje, że narządy mają godziny maksimum, czyli pracy, kiedy są najbardziej wydajne oraz swoje minimum, kiedy można sobie wyobrazić, że chciałyby się przespać, a nie pracować. Jeżeli zjemy zbyt późno, to okazuje się, że wtedy, kiedy nasz układ trawienny ma drzemkę, to my  serwujemy mu nadgodziny. Układ trawienny czuje się dokładnie tak samo jak my po nie przespanej nocy. Na przykład wątroba jest takim narządem, który oczyszcza ciało i jeżeli nie położymy się o konkretnej godzinie, to zamiast oczyszczać ciało zrobi inne rzeczy. Powiedzmy, że mamy jedną dobę w plecy z oczyszczaniem. W związku z tym człowiek budzi się z opuchniętą twarzą, kobiety często mają mocno podpuchnięte oczy i czują się ciężkie, spowolnione. Mówi się, że są to objawy zaburzenia kaphy, czyli doba nie jest przepracowana z mądrością i rytmem natury tylko tak, jak nam się chciało. Jest też tak, że następny dzień zaczyna się poprzedniego dnia wieczorem. Jak człowiek sobie przemyśli, to rzeczywiście tak jest, że jak wieczorem zaczyna się myśleć, rozmawiać o trudniejszych rzeczach, przy kolacji zaczynamy omawiać nasze finanse i okazuje się, że w domu nie jest ciekawie albo wszelakie plany, które się rozmijają, czyli ja chcę to, a mąż chce tamto, to nagle okazuje się, że całą noc trawiliśmy te informacje lub próbowaliśmy je strawić. Oczywiście one nie chcą się strawić, bo podświadomość zaczyna pokazywać je nam na ekranie snów, czyli wyświetlany jest nam film. Jeżeli film jest dosyć aktywny, to nie wypoczywamy. Ciało często nie do końca wie czy to się zdarzyło czy to było pomyślane. 'Pomyślane’ i 'zdarzyło się’ jest często pakowane w jedną całość. 

Karolina: Czyli przeżyliśmy coś, co de facto się nie wydarzyło. Na poziomie emocjonalnym i cielesnym.

Maia: Tak. Jest to coś, co robimy bardzo często, czyli projektujemy problemy i przeżywamy je tak jakby się zdarzyły, a one jeszcze nigdy się nie zdarzyły. Sami sobie robimy źle. 

Karolina: To jest takie ciekawe, że zawsze możemy wrócić do mądrości ludowych i powiedzieć: 'jak sobie pościelesz, jak się wyśpisz’. Mówi to dokładnie o tym, że kładąc się spać szykujemy sobie już następny dzień. Tak jak mój pradziadek albo nawet prapradziadek, w każdym razie nie poznałam go, mówił, żeby się nie martwić na zapas – to takie proste. Kiedy martwimy się na zapas, to przeżywamy te wszystkie bolączki chociaż ich nie ma. To jest kłamstwo, iluzja i masochizm.

Maia: Nasz organizm myśli, że to się stało. Nie rozdziela tego czy to się rzeczywiście stało czy było wymyślone, bo my to przeżywamy, mamy już z tym związane emocje. A propos tego, to mam pewną historię. Kiedyś byliśmy z całą moją rodziną na Bali, czyli Henryk i Hugo i przeżyliśmy trzęsienie ziemi. Było dość mocne i zmiotło Lombok, czyli wyspę obok i tak naprawdę był to pierwszy moment, kiedy ziemia zaczęła się trząść, a ja nigdy tego wcześniej nie przeżyłam. Poczułam się tak jakbym była na statku tylko, że nie byłam na statku, a normalnie stałam na ziemi. Najpierw myślałam, że kręci mi się w głowie i coś ze mną jest nie tak. Nie dopuściłam do siebie myśli, że taka stabilna, wielka ziemia może się trząść, a ja mogę czuć, że ucieka mi spod nóg. Suma summarum  wyszliśmy z tego cało. Poczułam wdzięczność za to doświadczenie pewnie dlatego, że wyszliśmy z tego cało, nikomu z nas nic się nie wydarzyło, ale oczywiście przeżyliśmy chwilę grozy. Wczoraj zostałam zaproszona na spotkanie na barce, weszłam na górę i poczułam jak barka zaczyna ruszać się na Wiśle. W pierwszym momencie nie wiedziałam dlaczego czuję niepokój, dlaczego zaczynam się denerwować, bo nic się nie dzieje, co mogłoby mnie denerwować. Sama przyjemna sytuacja. Zobacz jak ciało zapamiętało, że było to coś dziwnego i wiązało się z pewnym zagrożeniem. Przez ułamek sekundy nie wiedziałam dlaczego czuję ten niepokój, poczułam nawet jak zaczynam się pocić. Powiedziałam mężowi, że chyba źle się czuję, a on powiedział, żebym złapała się barierki, bo chyba mam wrażenie, że ziemia się trzęsie. Rzeczywiście tak było. Jak to nazwałam, to wiedziałam przynajmniej czemu się tak zdenerwowałam. Ktoś mógł wejść w tym momencie i mogłam sobie pomyśleć, że ta osoba jest niemiła albo wprowadza mnie w taki stan. Zrobiłam tutaj wycieczkę do naszej pierwszej rozmowy, czyli że najważniejsze jest poznanie siebie. Poznanie siebie, swoich reakcji, tego, co sprawia mi przyjemność, zapisywanie sobie wdzięczności i niewdzięczności, czyli co jest fajne, co mnie cieszy i powtarzać to sobie, a robić mniej nieprzy jemnych rzeczy. 

Karolina: Albo zastanowić się dlaczego i czy na pewno to. Co takiego robisz wieczorem, żeby przygotować się na kolejny dzień?

Maia: Zazwyczaj staram się odłożyć telefon w kąt i zawsze go wyciszam. Przychodzi taki moment i nawet mam ustawione, że gdybym jeszcze coś chciała sobie porobić, to już sobie nie porobię. Oczywiście można to odblokować. 

Karolina: Taki własny reżim jest okej.

Maia: Rozmawiałyśmy nawet przed nagraniem, że trzeba zachować higienę jeżeli chodzi o media społecznościowe, internet, bo są to treści, które do nas spływają i nigdy nie wiemy, co tam zobaczymy – taka prawda, nie wiesz na jaki trafisz post. 

Karolina: A na pewno w organizmie będzie wywołana reakcja stresowa. Niezależnie od tego czy będzie to pozytywne czy negatywne, ale zawsze coś się tam zadzieje. 

Maia: Poza tym wiadomo – odbiór fal i światło pobudza, zamiast uspokajać. Zazwyczaj mam zapaloną lampkę, a od którejś godziny mój telefon się wycisza i wyciemnia, więc jak ktoś do mnie dzwoni, to ja nie wiem, że dzwoni. Poza tym, czytam książki. Czasami mam kilka takich książek i chętnie je polecę. Czytam trzy, cztery zdania i odkładam. Nie chodzi o to, żeby się naczytać, tylko żeby te zdania wprowadziły refleksję. Jedną z takich książek jest „Chłopiec, lis, kret i koń”. Przepiękna książka, ale ciężko powiedzieć, że jest tam nie wiadomo ile czytania. Jest bardzo ładnie wydana, ma przepiękne rysunki i właściwie na jednej stronie jest czasami jedno zdanie albo dwa. Są to takie zdania, które skłaniają Cię do refleksji. Nie mam jej w tej chwili, więc ciężko mi coś dokładnie przytoczyć, a nie chciałabym zmyślać swoimi słowami. Jest na przykład to, co pokazywałam Ci dzisiaj, czyli 'czy to nie dziwne, że widzimy tylko to, co jest na zewnątrz, a tak naprawdę niemal wszystko dzieje się w nas, w środku?’ To jest jedno zdanie i jest do niego rysunek. 

Karolina: I ono wystarcza na dzień albo na tydzień nieczytania więcej, byle tylko to przetrawić. 

Maia: Oczywiście mam książki ajurwedyjskie, mam 'Bhagawadgitę’, którą czytam i sprawiają, że moja głowa inaczej myśli. Jest jeszcze taka mała książeczka – 'Cztery umowy’, którą pewnie wszyscy znają. Nie wiem ile razy ją czytałam, ale za każdym razem jak ją czytam, to wyczytuję jeszcze coś innego, co jest śmieszne. To samo mam z 'Małym Księciem’. Jest jeszcze jedna książka, próbuję sobie przypomnieć, a jak sobie przypomnę, to Ci wyślę, bo jest przepiękna. Jest maleńka i myślę, że nikt na nią za bardzo nie zwraca uwagi i to duży błąd. To książka o zwierzętach, w sensie pokazuje zwierzęta, ale chodzi o filozofię życiową, czyli o konsumowanie codzienności, żeby zwracać uwagę na drobne rzeczy. Jest nie za gruba, mała i w kilku rysunkach, w kilku zdaniach pokazuje, co jest w życiu ważne. Pokazuje na przykład istotę boskości w psie, ile miłości jest zapakowane w to małe futerko, że pies jest tu i teraz. On się nie zastanawia czy za tydzień też dostanie tę samą karmę, którą dostał w zeszłym tygodniu, tylko dostaje miskę i jest z nią tu i teraz. Oczywiście spłaszczam całość.

Karolina: Myślę, że było to bardzo wartościowe stwierdzenie. 

Maia: Fajnie ją sobie przeczytać. Pamiętam, że na przykład bardzo dużo dało mi obserwowanie zwierząt, bo jeżdżę konno i obserwowałam konie na pastwisku. Moja Mirosława, która jest koniem wykupionym jako źrebak z transportu do Włoch, jest kundelkiem końskim. Dla mnie oczywiście jest najpiękniejsza na całym świecie i nigdy nie zamieniłabym jej na żadnego wierzchowca nie wiadomo skąd i za ile. Obiektywnie rzecz ujmując jest to miks konia pociągowego zapewne z jakimś kucem, więc jest jak taka kuleczka. Ma rozłupany zad, czyli takie serduszko, jest niższa, ma grubsze nogi, przepiękną grzywę i ogon. Jest cudownym stworzeniem i moją najlepszą przyjaciółką od szesnastu lat. W stajni są różne konie, różnych ras – takie ulotne, takie zwiewne, piękne. W ogóle sam koń jako stworzenie jest wolne, cudowne. Te cudowne konie są zazwyczaj na pastwisku i na to wszystko wchodzi moja Mirosława, która jest inna niż one. Patrzyłam na nią wiele razy i można powiedzieć, że w sloganie czy w takim ludzkim porównaniu: przechadzają się modelki po wybiegu i na to przychodzi pani Grażynka. Oczywiście niczego nikomu nie ujmując. 

Karolina: Pozdrawiamy panie Grażynki!

Maia: Moja Grażynka vel Mirosława, oczywiście ma na imię Mirabell, ale mówię na nią Mirosława, nagle wkracza z rozwianym włosem i mówi: uwaga, już jestem! Możecie mnie podziwiać! Oczywiście nie siedzę w jej głowie, ale to widać. Ona nawet przez ułamek sekundy nie definiuje siebie ze względu na swój wygląd.

Karolina: I nie wątpi w siebie.

Maia: Tak, nie wątpi w siebie przez ułamek sekundy. Ona po prostu jest. Tak jak patrzysz na psa, to czy którykolwiek pies, nawet najbrzydszy stwór na świecie myśli, że jest brzydki? On w ogóle się nie zastanawia czy jest ładny czy brzydki. On po prostu jest. Dlaczego my jako ludzie, a zwłaszcza kobiety wiecznie się zastanawiamy czy dobrze wyszłam itd. Dlaczego nie możemy po prostu być? 

Karolina: Myślę, że jest to lekcja, którą nie wszyscy odrobią i nie każdy ma odrobić. Masz w sobie wiele mądrości, myślisz o tych rzeczach i starasz się celebrować życie, ale też są momenty, kiedy świat rzuca Ci wyzwanie i musisz sobie to przypomnieć, prawda? Nie jest tak, że nagle dojdziesz do tego wniosku i od teraz wchodzę jak Mirosława! 

Maia: Masz rację. Dobrze, że to powiedziałaś, żeby nie wyszło, że raz uchwycimy myśl i będziemy wspaniałe na zawsze. Życie jest sinusoidą, cały czas jest wężykiem, raz na fali, raz pod falą. Chyba mówiłam to na naszym ostatnim spotkaniu, ale grunt, żeby fale nie były jakimiś faliskami, że nagle jesteśmy wspaniałe, a potem najgorsze na świecie. Ważne, żeby te brzuszki były w miarę blisko. Dziś jestem super, pięknie ułożyły mi się włosy, wstałam i jestem wyjątkowo świecąca, a następnego dnia wstaję i bez żadnego powodu nie czujesz się jak Miss Polonia, nie czujesz się na swój wiek czy na swoje kategorie i to też jest okej. 

Karolina: Ale wtedy masz koszyk cudowności, rytuałów, które następnego dnia mogą pomóc Ci znowu być na fali. Moim zdaniem najwspanialszą częścią tych rytuałów jest to, że mamy przyjemność doświadczać jedzenia i to tak często! Super, że nie jest o święto, na które czekamy,  tylko każdego dnia, wręcz co chwilę jest pora posiłku. Ja to uwielbiam i Ty chyba też jesteś smakoszką, więc przechodząc do utęsknionego tematu jedzenia powiedz czy zawsze byłaś smakoszką?

Maia: Tak, zawsze byłam smakoszką, aczkolwiek jako małe dziecko byłam nauczona żeby nie dyskutować z tym, co dostaję. To jest na obiad i albo jesz albo nie jesz. Jak teraz sobie o tym myślę i jestem mamą, to czasami wszystko jest na za pięć dwunasta, a już jest pięć po. Żeby była jasność, jesteśmy teraz z Hugisławem na etapie, że ma kilka ulubionych rzeczy, które mu szykuję, ale większość rzeczy lepiej robi ktoś inny. To też jest normalny etap i jeżeli są tu inne mamy, to usłyszcie, że tak to działa. Na początku wszystko u mamy jest najpyszniejsze, a potem pyszniejsze jest u cioci, ciocia robi pyszne kanapki, a tamta ciocia zupę. Ostatnio usłyszałam od syna 'komplement’, a jest na półkoloniach i zapytałam, co było do jedzenia, a on mówi, że była zupa, rosół z kluskami. Pomyślałam sobie: to super, przecież lubisz! Oczywiście rosół warzywny, bo nie jemy mięsa. Zapytałam czy smakowało, czy zjadł, a on mówi, że był gorszy od mojego. 

Karolina: Pięknie! Dzieci są takie delikatne! 

Maia: Oczywiście najlepszy rosół robi moja mama, czyli babcia Huga. Teraz jest etap, że babcia robi wszystko najlepiej. Oczywiście jest taki moment, w którym moje ego myśli sobie: ale jak to? Przecież ja się staram, kupuję wszystko, co najlepsze, stoję, obsmażam, staram się, żeby było świeże, żeby było dużo prany, a on mi potem mówi, że zjadł rosół z wegetą albo zupkę chińską i mówi: mama, wiesz jaka ta zupka chińska jest dobra? Ten makaron i smak jest ekstra! A ja wtedy sobie myślę i mówię: ale jak to? Zjadłeś zupkę chińską? No i tak to już jest. Na początku ma się bardzo duży wpływ na dziecko, kiedy jest pod spódnicą mamy.

Karolina: I jeszcze nie wyszedł do świata.

Maia: A potem jak wychodzi do świata, to zaczyna konsumować i wybierać zupełnie inne rzeczy. Potem będzie tak jak ja mam teraz. Jak sobie myślę o pomidorowej mojej mamy albo o czymś, co robiła moja babcia, to buzia niemal od razu wylewa mi się z ust. Pamiętam, że był taki moment, że zjadłam ulubioną ogórkową u koleżanki i była po prostu inna, bo każdy robi inaczej. I wtedy pomyślałam: matko, jaka ta ogórkowa pyszna! Do mojej mamy to się w ogóle nie umywa. Pewnie chodziło o to, że ogórkową mojej mamy jadłam milion razy, a tamtą zjadłam pierwszy raz i w pewnym momencie inność zaczyna fascynować. Trzeba się z tym po prostu oswoić, przełknąć tę gulę. Oczywiście zaczynam sobie żartować, kiedy mój syn opowiada jak ktoś robi coś pysznego i czuję, że moje ego zaczyna i mówi do mnie: puk, puk i wtedy mówię: Hugisław, nie grab sobie więcej. W sensie, że już mi powiedziałeś i wiem, że ciocia robi ekstra kanapki. Super, bardzo się cieszę, ale już nie musisz się rozwijać i przez następną godzinę opowiadać o tych kanapkach. 

Karolina: Nie ulega wątpliwości, że jesteś smakoszką. 

Maia: Tak, nie ulega wątpliwości, że jestem smakoszką. Tak jak powiedziałam, na początku miałam jeść to, co było. Oczywiście czułam, że fajnie, że coś jest albo, że mniej fajnie. Jednak kiedy odkryłam, że pewne połączenia, smaki czy tekstury bardziej mi smakują niż inne, to zaczęłam w to iść. Zaczęłam sama próbować coś robić, łączyć. Zawsze byłam dosyć otwarta jeżeli chodzi o smaki, bo byłam bardzo ciekawa jak smakują inne kuchnie. Jak mieszkałam z rodzicami, to miałam taką sąsiadkę, panią doktor biologii, która bardzo dużo podróżowała i przywoziła ogromne ilości przypraw z całego świata. Kiedy do niej chodziliśmy, to cały dom pachniał tymi przyprawami. Jej jedzenie było dla mnie troszkę za ostre i za intensywne. Przyzwyczajona byłam do dziecięcych smaków, ale wzbudziła też we mnie dużo ciekawości do inności, do tego, że ktoś dosypuje czegoś takiego, robi to w taki sposób, ten sos jest gęsty, a tamten inny. Jedzenie, które karmi duszę, to kolejny etap całe sytuacji. Teraz jesteśmy na początku. Odkryłam, że coś może smakować, że lubię takie smaki, takie kolory, lubię coś na ciepło czy inaczej. Potem jest kolejny etap: jemy zdrowo, zauważam po czym się lepiej czuję, zaczynam odczuwać, że jedzenie jeszcze coś robi poza tym, że smakuje, ładnie wygląda, pachnie i że jestem głodna, więc chcę zjeść. Potem zaczynam się orientować, że jedzenie coś robi. Jakiś zestaw dodaje mi energii, a jakiś mi ją kompletnie zabiera. Zaczęłam to rozbierać i sprawdzać, co w tym zestawie nie pasuje. Czy jest to połączenie czy na przykład konkretna rzecz. Ciekawe jest to, że nie da się zrobić tabelki złych i dobrych zestawów, bo jesteśmy różni. Każdy musi sam taką tabelkę uzupełniać. 

Karolina: Czy ajurweda pomogła Ci to zrozumieć?

Maia: Tak. Zaczęłam od medycyny chińskiej, a potem zaczęłam studiować ajurwedę, bo chciałam wiedzieć co robi jedzenie i połączenia, czemu się czuję tak, a nie inaczej po tym konkretnym zestawie. I od tego się zaczęło. Można powiedzieć, że konsumujemy wszystko, co do nas dociera: jedzenie, ale też informacje. Konsumujemy nie tylko buzią, smakiem i zapachem. Zobacz, nim w ogóle coś przełkniesz i wsadzisz do ust, to najpierw odczuwasz zapach, wygląd, zaczynasz się karmić. Potem zaczynasz czuć konsystencję i czasami fajnie jest zjeść coś rękoma. Fajnie jest coś dotknąć, spróbować. Tak jedzą dzieci, bo w ten sposób doświadczają przyjemności z jedzenia. Są różne struktury, tu się można fajnie przebić itd. 

Karolina: Ja jem rękoma prawie zawsze. Jak jest restauracja, która daje na to przyzwolenie z uwagi na formę, to ja tylko rękoma. 

Maia: Nie wiem czy też masz coś takiego jak widzisz na przykład tort, bezę, coś z kremem albo coś misternie wykonanego, to jedyne o czym myślę to, żeby wsadzić tam palec i zlizać. Może nie tak, żeby zepsuć tę misterność, ale w taki, żeby spróbować, dotknąć.

Karolina: Może to wygląda mało prawdziwie, ale ja wolę rustykalne potrawy i uwielbiam dekorować torty. Zawsze zajmuję się tym w domu, bo uwielbiam wszystko rozprowadzać, ale nigdy nie jest to idealne ani cukiernicze tylko totalni misz-masz. Bardzo mi się to podoba i nie wiem jakbym się zachowała gdybym zobaczyła taki piękny i idealny tort.

Maia: W misz-masz też bym wsadziła palec, bo chodzi po prostu o smakowanie. Pamiętam, że jako dziecko chodziłyśmy z mamą do sklepu i moje oczy ledwie wystawały powyżej lady. Kiedyś leżało tam wielkie masło, które się kroiło i sprzedawało na wagę. Nie było takiego masła w opakowaniu, w paczkach, a już na pewno nie w plastiku. Kupowało się na wagę ileś tego masła i się jadło. Pamiętam do dziś jak hipnotyzuję tę wielką kostkę masła. Albo leżał jeszcze wielki ser, już ukrojony, na przykład 'Liliput’ z wyciętym takim czymś, że nie widzisz tego czerwonego tylko widzisz wnętrze. Do tej pory mam tak, że jak widzę coś takiego, to od razu oczami wyobraźni widzę jak biorę ten ser albo to masło i się w niego wgryzam. Jest to niespełnione marzenie, bo teraz nie ma już takich wielkich hałd masła, ale w ser jeszcze zawsze mogę się wgryźć. To był moment, w którym się zorientowałam, że jedzenie coś robi, potrzebuje wyglądać, potrzebuje pachnieć. 

Karolina: Potrzebuje chrupać. 

Maia: Wszystkie smaki wpływają na mnie tak, że moje ciało czyta informacje, liściki, które te składniki wysyłają: czy są obrobione termicznie, czy są surowe. Każdy smak, każda konsystencja, temperatura wysyła do Twojego ciała liścik. Zjadając, odczytujemy te liściki. Najpierw widzisz smaki, wygląd, konsystencję, a potem liściki, w których zawarta jest konkretna informacja, którą nasze ciało odbiera oraz zamieszkująca w naszym ciele dusza, która to ciało codziennie ożywia, wypełnia i sprawia, że jest w nas iskra życia. W zależności, co w tych liścikach jest, to czujemy się tak albo inaczej. Jeżeli wysyłana jest miłość, miękkość, dobro, to jesteś tym, co jesz, jesteś tym, co trawisz, czyli miłością, dobrem i miękkością. Natomiast jeżeli zestawy są źle dobrane albo jesz coś, co wywołuje zupełnie coś innego, bo możesz dostawać inne listy, to codziennie czujesz się inaczej. 

Karolina: Pojawia się najważniejsze pytanie: skąd wiedzieć jakich potrzebujemy informacji, czyli czy produkty nam służą? Jak poruszać się po świecie ajurwedy? Wydaje mi się, że szczególnie na początku tych różnych rodzajów smaków, struktur, działań jest tak dużo, że znalezienie tej układanki, która jest dla nas słuszna będzie długim procesem. W jaki sposób połączyć się ze swoją intuicją, jeść intuicyjnie i instynktownie wiedzieć czy to jest to, czego ja potrzebuję? Czy my to wiemy czy musimy to najpierw przetestować?

Maia: My to wiemy, nasze ciało to wie, tylko często go nie słuchamy. Najlepiej metodą prób i błędów coś zjeść i potem zastanowić się jak ja się czuję. Nie chodzi o to, że dopiero przełknęłam i zaczynam, tylko po prostu sobie zapisać. Często mówię swoim pacjentom, żeby prowadzili dzienniczki, bo mają siebie poznać. Najważniejsze jest to jak się czuję po zjedzeniu czegoś. Zazwyczaj jest to na przedziale dnia, czyli zapisuję co przez cały dzień jadłam i jak się czułam, co się działo, czy były różne sytuacje np. w trakcie obiadu zadzwonił do mnie szef i nawrzeszczał, bo czegoś nie ma i suma summarum się znalazło, ale już przestałam jeść. Należy w notesie zapisywać wszystkie mocniejsze punkty, ale też te miłe. Dzięki takiemu notesowi można wyłonić z tego wspólny zbiór i na czerwono zakreślam to, co mi nie służy, a na zielono to, co jest dobre. Można także poczytać w internecie jak działają różne smaki. Smaki działają na narządy, narządy są połączone z emocjami. Jeżeli coś działa na jakiś narząd, to zastanówmy się jak działa: czy denerwuje czy prowadzi do równowagi. Jeżeli jesteśmy ludźmi, którzy są bardzo zapieczeni, których wszystko irytuje i wkurza, to na pewno ma to związek z woreczkiem żółciowym i wątrobą. Nawet mówi się, że kogoś żółć zalewa. Można nawet sobie wypisać jakie mamy dolegliwości. Smaki są bardzo dokładnie opisane i można to znaleźć. Jest to proces, a nie sytuacja, że dziś otwieram zeszycik, a już jutro będę wszystko wiedzieć. 

Karolina: Ale bardzo byśmy tak chcieli.

Maia: W XXI wieku naciskasz guzik albo łykasz tabletkę i wiesz co się dzieje. 

Karolina: Albo pod drzwiami czeka już posiłek. 

Maia: Niektóre rzeczy są dla mnie oczywiste na przykład, że najlepsze jest wszystko, co jest świeże, świeżo przygotowane, a nie wszystko surowe, bo nie żyjemy w klimacie, gdzie surowe jest wszędzie super, chociaż teraz jest tak gorąco, że surowe jest okej. Świeżo przygotowany posiłek to taki posiłek, który jest teraz zrobiony i teraz zjedzony. Nie chodzi o to, żeby wyrzucać jak się nie zjadło, bo absolutnie uważam, że nie można wyrzucać jedzenia. Ja robię tak, że przygotowane jedzenie zostawiam na kuchence, a jeżeli nie zjedliśmy wszystkiego, to nie chowam tego do lodówki. Oczywiście nie chodzi o to, że stoi to tam tydzień, tylko zjem to za dwie godziny, dołożę sobie coś innego, czyli zrobię kolejną rzecz i wykorzystam do końca. 

Karolina: Dlaczego jest to takie ważne?

Maia: Bo z tym świeżo przygotowanym jedzeniu jest dużo prany, czyli energii życiowej. Im świeższy produkt, im krócej obrabiany i przechodził mniej stadiów obróbki, tym lepiej. Można sobie wyobrazić, że aby powstał chleb, to najpierw jest zboże, potem zboże jest łuskane, wiane w worku, żeby odwiać otręby i zobacz, gdzie już jesteśmy. Nie chodzi tutaj o to, że mąka jest zła, chciałam tylko pokazać, że zboże już swoje przeszło. Potem jeszcze idzie do młyna, z młyna jest pakowane, jedzie do hurtowni i dopiero potem jest dystrybuowane po sklepach. Zobacz ile kroków zrobiło, żeby do nas dotarło. Jeżeli jeszcze my dodamy: zagniatam i zostawiam do wyrośnięcia, do zamrażarki, do lodówki. Wiesz o co chodzi? Ta droga nagle robi się gigantyczna i tak naprawdę tej prany z żywego zboża prawie nam nie zostało. Chodzi o to, żeby jak najbardziej skracać drogę obróbki. Oczywiście rozumiem taką sytuację, bo sama mieszkam w dużym mieście i nie mam obok młyna i swojego pola, z którego zbiorę sobie tyle zboża, ile potrzebuję. Natomiast jeżeli jesteś w stanie kupić już odwiane ziarno i nie jest to dla Ciebie karkołomne, to w momencie kiedy chcesz upiec chleb, to już je masz i zaczynasz mielić. Zobacz jaką masz skróconą drogę, bo kupiłaś ziarno jakby od producenta. 

Karolina: Tak jak z kawą – mielimy na świeżo, żeby była jak najbardziej aromatyczna. 

Maia: Dokładnie. Aromatyczna i pyszna, bo ona wtedy się uwalnia, pokazuje na co ją stać i jaka jest cudowna. Oczywiście kawa zmielona też może być smaczna tylko, że już ileś straciliśmy po drodze, a chodzi o to, żeby zatrzymać energię życiową, bo to ona karmi nasze ciało. Wiem, że brzmi to teraz fanatycznie, że będziemy mielić, ale tak nie jest. Po prostu robimy wszystko co w naszej mocy i co jest dla nas dostępne, żeby skrócić tę drogę i tyle. Wystarczy jeżeli nawet skrócisz ją o dwa końcowe widełki czy o dwa końcowe schodki, czyli na przykład nie będziesz mrozić chleba i będziesz jadła upieczony chleb dopóki jest. Zawsze można go odświeżyć, odsmażyć na patelni. 

Karolina: Z czerstwego chleba można zrobić grzanki czy bułkę tartą.

Maia: Jeżeli mrozimy chleb, to często wyciągamy z zamrażarki produkt, który wygląda jak chleb, ale on tym chlebem nie jest. Nie jest nim dla ciała, dla organizmu. W ajurwedzie w ogóle nie ma czegoś, co się mrozi. 

Karolina: A czy to nie wynika z tego, że ajurweda narodziła się w Indiach, gdzie nie było takiego rodzaju technik i jedzenie psuło się po kilku godzinach, więc ludzie zjadali je na świeżo?

Maia: Na pewno tak. Natomiast kolejna rzecz jest taka, że medycyna chińska też mówi o tym, że się nie mrozi. Oczywiście zależy co, ale zamrożenie jest jak zabicie siły życiowej. Zobacz, że najbardziej odżywcze, roślinne jedzenie to kiełki, bo one się rodzą. Jest to kawałek ziarenka, które właśnie się przeciąga i mówi: jestem! Jest najmłodsze, ma najwięcej energii. Z tego jednego mikroziarenka może powstać cała roślina, całe wielkie drzewo. 

Karolina: A my zjadamy całą esencję. 

Maia: Często jest tak, że jak masz ziarna, to po prostu je ożywiasz, czyli zostawiasz w wodzie, czekasz aż wystawią swoje ciekawskie noski i wtedy zjadasz najwięcej prany. Oczywiście nie trzeba wierzyć w moje słowa. Po prostu trzeba sprawdzić. Żeby była jasność, to ja też czytałam mnóstwo rzeczy i najpierw się nad tym zastanawiałam, a jak coś do mnie przemówiło, to próbowałam na sobie i się przekonywałam. Mam teraz tak, że nawet nie muszę wiedzieć, że coś było mrożone, bo ja po prostu to czuję. Puchnie mi brzuch i mój organizm mówi mi: Ej! Coś było z tym nie tak. Dostaliśmy coś do obrobienia, ale w zamian za to nie dostaliśmy żadnej zapłaty, czyli energii, którą chcemy pozyskać. 

Karolina: Powiedziałaś jakiś czas temu, że jako dzieci jemy to, co jest nam podstawiane. Jednak potem dowiadujemy się, że to smakuje nam bardziej, a to mniej. Często w społeczeństwie spotykamy się z taką oceną, że dziecko jest niejadkiem, a ja pokusiłabym się o stwierdzenie, że jest w porządku, że jako dzieci odmawiamy jedzenia pewnych produktów. Czy ajurweda też zachęca do tego, żeby decydować się do odrzucenia pewnych rzeczy lub jedzenia większej ilości niektórych produktów i po prostu każdy z nas ma prawo trochę powybrzydzać? 

Maia: Ewidentnie tak jest. Jest nawet teraz taka metoda BLW.

Karolina: Po polsku mówi się na to: bobas lubi wybór. 

Maia: To istniało od zawsze, bo jak postawisz przed siedzącym dzieckiem jedzenie, to zauważ, że ono tego nie miesza, tylko najpierw zjada jedno, potem drugie, czegoś innego w ogóle nie zje, a jak zrobisz kanapkę, to często zdejmuje coś z kanapki. Nie jest tak, że my potem kulinarnie uspołeczniamy dzieci i mówimy im: ależ to się je tak! 

Karolina: Zjedz bowla! [śmiech]

Maia: Tak, zjedz to, zjedz tamto. Jeżeli dziecko bardzo nie chce czegoś jeść, to znaczy, że może tego nie potrzebuje. Aczkolwiek muszę się przyznać, że bardzo często dzieci w bardzo konkretnym typie urodzeniowym, tak jak mój Hugo, który jest vatą i bardzo często odmawia jedzenia tłuszczu. Nie lubi ciężkich i tłustych rzeczy. Chce przyjmować te rzeczy, które są podobne do jego konstytucji, a tych, które są odwrotne do jego konstytucji nie chce. Tak jak podobni ludzie lubią ze sobą rozmawiać, lubią się, a jeżeli ktoś jest skrajnie inny, to go unikamy. Prawda jest taka, że skrajna inność pokazuje nam nasze słabe strony i równoważy nas. Osobą typu vata, czyli lekką, rozbieganą, wiotką, szczupłą trzeba trochę posterować jak latawcem na wietrze, a potem wziąć na ziemię. Nie chodzi o to, żeby zakopać w piachu, ale żeby latał sobie tu gdzie jest mniejszy wiatr i nie urwie mu głowy i żeby był ktoś, kto trzyma sznurek od latawca i równoważy tę sytuację, bo jak nie to on znowu poleci w kosmos. 

Karolina: Czyli wtedy jemy trochę wbrew naszemu pierwszemu wyborowi? 

Maia: Powiedzmy, że równoważenie możemy znaleźć w różnych produktach. Nie chodzi o to, że jeżeli tłuszcz równoważy, to ja muszę mu wpychać masło, w które sama bym się wgryzła. On nie znosi masła i go nie zje, więc ja mu tego masła nie daję. To tylko kwestia poszukiwań i chęci, bo znalazłam produkt, który jest dla niego akceptowalny. Pokazywałam nie raz, że robię takie śniadanie, które on lubi.

Karolina: Czy to jest chałka? 

Maia: Tak. 

Karolina: Robię się głodna jak o tym myślę. 

Maia: To śniadanie jest wynikiem moich grubych przemyśleń połączonych z tym, co on jest w stanie zaakceptować, co jemu sprawi radość i co on będzie jadł. Nikt z nas nie lubi być zmuszany do jedzenia czegoś na co nie ma ochoty. Kompletnie nie o to chodzi, bo jedzenie jest przyjemnością. Zrobiłam szacher macher, żeby było fajnie i tę chałkę robię chyba od czterech lat, więc przeszłam już wszystkie możliwe sezony owoców i innych rzeczy. Znalazłam możliwość, którą on przyjmuje z radością, a ja jestem zadowolona, bo przemyciłam tam trochę tłuszczu w różnej formie. Na przykład masło migdałowe, które zawiera dużo tłuszczu, masło klarowane, które on jest w stanie przyjąć. Jest tłuste, słodkawe, a z drugiej strony jest czymś, co on bardzo chce zjeść. 

Karolina: I jest też chałka. 

Maia: Powiedzmy sobie, że chałka dla vaty jest taka sobie, bo jest tam powietrze, ale dodaję masło klarowane, więc jak weźmiesz ją w rękę, to tłuszcz aż kapie. Podsmażam ją, bo chodzi o to, żeby była z wierzchu chrupiąca i zalewam ciepłym mlekiem roślinnym, zazwyczaj orzechowym, czyli znowu pojawia się tłuszcz. 

Karolina: Czyli działa to tak, że potrzebujemy przyjmować produkty, które są naszym przeciwieństwem po to, żeby nas zrównoważyć. W tym i w poprzednim odcinku mówiłam o podstawach ajurwedy i super, że to przemycamy, ale osoby, które chcą poznać ten temat zupełnie od podstaw, to znajdą źródła informacji gdzie indziej, bo to temat rzeka i warto sobie te podstawy ugruntować. Jest to ciekawe, bo jestem pitta-vata, tak jak Ty. Jestem ognista, dużo się we mnie gotuje, lubię ostre jedzenie i wcale nie czuję się po nim źle. Zastanawiałam się ostatnio z czego to wynika, czy moja vata jest na tyle dobrze zbilansowana, że tak bardzo mi to nie szkodzi? Moja pitta jest silna, więc bałam się, że po zjedzeniu ostrego będę skrajnie mocno pittowa zamiast równoważyć się w drugą stronę. Czuję się po tym dobrze i myślę, że jeżeli mi to służy, to może warto słuchać tego głosu?

Maia: Na pewno warto. W ajurwedzie jest tak, że mówi się: rób tego mniej, a tego więcej. Nie jest tak, że nigdy nie możesz tego zrobić, a tego zjeść itd., tylko zrób mniej, zjedz mniej. Zrób swój rachunek sumienia czy rzeczywiście jesz aż tak dużo tego ostrego. Czy codziennie, o której godzinie? Bo może wcale nie jesz codziennie. 

Karolina: Dokładnie. Bardzo lubię ostre jedzenie, ale na przykład lubię, kiedy sałatka jest ostra, ale  jest lekka, surowa i pięknie balansuje vatę. 

Maia: Sałata generalnie balansuje kaphę dlatego, że jest lekka. Suma summarum liście sałaty są chłodne, zwiewne, a polana oliwą będzie już w miarę zbalansowana. 

Karolina: Źle to ujęłam, bo chodziło mi, że sałata wydobywa ze mnie vatę. 

Maia: Tak, masz rację. Jeżeli masz sałatkę, która termicznie jest chłodna, bo jest surowa, a do tego są jakieś warzywa i ostre przyprawy, to masz kompletną równowagę. Wychodzisz w połowie, bo nie jest to zbyt ostre, ani zbyt ochładzające. To nie jest tak, że vata nie może zjeść sałaty. Wystarczy, że solidnie ją sobie poleję oliwą. 

Karolina: Jak komponować posiłki dla siebie, a jak komponować kiedy mamy rodzinę z różnymi konstytucjami? Czy są w ogóle podstawowe zasady czy składniki, które zawsze powinny być na naszym talerzu? Czy każdy posiłek składa się z tych wszystkich smaków? 

Maia: Mówi się, że dobrze jest, aby wszystkie smaki były w jednym posiłku, ale to może być dosłownie szczypta czegoś, bo smak nie koniecznie oznacza całe mango czy coś innego. Wystarczy kawałek.

Karolina: Mango, ryż i mleko kokosowe. 

Maia: Właśnie o tym pomyślałam. Ale jestem głodna! Chodzi o to, że komponujemy posiłki w ten sposób, żeby nie zwariować, czyli mniej więcej znając swoją rodzinę i wiedząc kto jest z jakiej prakriti, czyli z czym przyszedł na świat. Możemy to poobserwować, sprawdzić u konsultanta czy u lekarza ajurwedyjskiego. 

Karolina: Są też quizy, ale im bym nie ufała.

Maia: Tak, są quizy, testy, ale wszystko co robi się samemu należy traktować trochę z przymrużeniem oka. Chociaż od czegoś należy zacząć. Jeżeli znamy prakriti całej swojej rodziny, to robimy coś, co jest w miarę pośrodku i na przykład jednej osobie dolejemy więcej tłuszczu, a drugiej dodamy coś ostrzejszego. Wystarczy samo wykończenie dania, które proponujemy, bo umówmy się, że w życiu robimy różnie rzeczy i człowiek nie drapie się tylko od rana po głowie nad tym, co będzie gotował przez cały dzień. Byłoby cudownie, ale nie dla każdego. Fajnie jest zrobić podstawę i potem podać z różnymi dodatkami. Smak kwaśny poprawia trawienie, ale z związku z tym rozpala też ogień. Ja jako pitta uwielbiam wszystko, co kwaśne, czyli powinnam jeść tego mniej, a najchętniej cały czas jadłabym kwaśne. Robię sobie dobrze w zrównoważony sposób, czyli mam bazowy obiad i robię do tego sałatkę z ogórka kiszonego czy małosolnego oraz pomidora.

Karolina: Czy są jakieś źródła informacji, które polecałabyś na początek przygody z ajurwedą? Bo zdaję sobie sprawę, że dla wielu osób może być to za dużo wariantów. 

Maia: Bardzo polecam książki mojego nauczyciela, czyli doktora Partapa Chauhana. Jest taka żółta książka, którą można sobie trawić przez dłuższy czas, ale wszystko jest w niej fajnie opisane od podstaw. Wiadomo, że jest to początkowa lektura, od której się zaczyna, a potem jeżeli człowieka to wkręci i wciągnie, to może zacząć szukać dalej. Niestety ciężko mi jest polecić jakąś książkę na polskim rynku, która stricte mówiłaby o kuchni ajurwedyjskiej w taki sposób jak jak ja to widzę, jak ja się uczę. 

Karolina: Chyba mam dla Ciebie pomysł na projekt. [śmiech]

Maia: Nie jesteś pierwsza. Jak byłam w lutym w Indiach, to rozmawiałam o tym z doktorem, żeby zrobić to razem i napisać książkę stricte jedzeniową o tym jak co konkretnie zrobić, jak usmażyć. Ale wybuchła bomba światowa i na razie nie wiem, kiedy pojadę do Indii. Trzeba się dogadać, spotkać i zastanowić jak to ma być zrobione. Myślę, że jest to fajny pomysł i od razu przy stole powiedziałam, że jak najbardziej jestem za. Ajurweda jest dziedziną mocno rozwijającą duchowość. Jeżeli jesteśmy na początku mojego grafu, to zaczynamy chcieć jeść rzeczy, które karmią duszę. Muszą być smaczne, muszą wyglądać. Nie chodzi o to, że jedzenie karmiące duszę, to bezimienna papka, chociaż nazwałam tak congee ryżowe, które uwielbiam nad życie i jestem je w stanie zjeść bez niczego. 

Karolina: Przepraszam, że Ci przerwę, ale spotkałam się z takim podejściem odżywiania ciała i duszy, gdzie dostałam smoothie ze wszystkich możliwych warzyw i owoców, w tym czosnku i cebuli, które było pite przez osobę, która stwierdziła, że dla zdrowia warto wypić nawet taką mieszankę. Niestety przekroczyło to moją granicę, to już było za dużo. Zatem wierzę raczej w te pyszności, które odżywią naszą duszę. 

Maia: Wydaje mi się, że jest to kwestia pewnej równowagi. Jest fajne powiedzenie, które można przypiąć do każdego aspektu życia: mniej znaczy więcej. Uwielbiam jeść, ale to nie znaczy, że muszę zjeść trzy obiady. W zależności od swojego prakriti mogę zjeść mniej, a ktoś inny może zjeść więcej. Często jest tak, że jestem z kimś na lunchu i ktoś myśli sobie: ta to potrafi zjeść! Potem się okazuje, że zjadam naparstek czegoś, a on zjada trzy talerze. Tylko ja się tym naparstkiem najadam, bo to kwestia prakriti. Ja bardzo dobrze wykorzystuję paszę – tak się mówi w slangu jeździeckim. Dokładnie tak jak moja Mirosława – jaki pan, taki kram. Mam ten komfort, że mogę zjeść dużo mniej, najem się, jestem nasycona i jest to dla mnie miłe. Oczywiście oczami zjem wszystko, ale możliwości mam inne i pewnie wyglądam na taką, która może zjeść więcej. Czasami osoba jest bardzo szczupła, którą podejrzewa się, że je liść sałaty, popija wodą i to wszystko, a ona zjada trzy obiady i zagryza dwoma tabliczkami czekolady. Pozory mylą i bardzo często można się zdziwić. 

Karolina: Ale to też nas uczy, a raczej oducza porównywania się. 

Maia: Porównywania i oceniania. 

Karolina: Zgłębiając ajurwedę nagle widzimy co nam to da, dowiemy się co dana osoba zjadła i poczujemy niesprawiedliwość. Po prostu tak już jest i inaczej nie będzie. 

Maia: Często jest tak, że reklamowane są diety i słyszymy, że ta i tamta schudła tyle i tyle. Wcale nie jest powiedziane, że ja robiąc to samo też schudnę, bo jestem kimś innym. To zadziałało na daną osobę, ale trzeba spojrzeć jakie jest jej prakriti. Jest mnóstwo takich diet typu: wszyscy zrzucą i wszyscy schudną. My tak naprawdę łaszczymy się na coś. Ktoś schudł, ale ja niekoniecznie schudnę. Dla kogoś to zadziałało, a na mnie może nie zadziałać mimo, że zrobię wszystko jak trzeba. To samo jest jak oglądasz ubrania w internecie i widzisz modelkę w danym ubraniu i już oczami wyobraźni widzisz siebie dokładnie taką samą, a potem przyjeżdża ten ciuch, zakładasz go i jest zonk, bo Ty po prostu nie jesteś tą panią, Ty jesteś sobą. Myślę, że należy skupiać się na sobie, znać siebie, poznawać siebie od podstaw i wszystko dopasowywać do siebie. Nie chodzi o to, żeby się zamykać i mówić: ja wiem lepiej! Mogę wiedzieć lepiej co jest dla mnie dobre, ale na różnych etapach życia wszystko się zmienia. Powinniśmy być gotowi na zmiany, które przychodzą z czasem. Starzejemy się, organy inaczej pracują. To, że kiedyś byłam młoda i mogłam zjeść o drugiej w nocy i nic mnie to nie kosztowało, to nie znaczy, że teraz w wieku czterdziestu trzech lat mogę zrobić dokładnie to samo i to samo się zadzieje. No nie. 

Karolina: Czyli obserwujemy siebie i akceptujemy siebie. Myślę, że tu będzie postawiona kropka w naszej rozmowie. Maia, dziękuję Ci z całego serca.

Maia: Ja też Ci dziękuję.

Karolina: Życzę Ci wydania tego podręcznika, książki, bo uważam, że jest to dzieło, które na pewno przyda się wielu osobom i ja osobiście byłabym pierwsza w kolejce. Pomimo, że od lat słyszę o ajurwedzie i staram się zgłębiać ten temat, to wiem, że nadal jest mi trudno poruszać się po tej przestrzeni, bo nie ma tych zasad i nie jest aż tak łatwo jak w dietach i w różnych programach.

Maia: Bo nie ma tabelek, a tu chodzi o tabelki. 

Karolina: Jest to proces, potwierdzam. Na pewno to, co stworzysz będzie wielu osobom służyło jako drogowskaz. Dziękuję Ci! 

Maia: Trzymam Cię za słowo!

Karolina: A ja trzymam kciuki! 

Maia: Dziękuję bardzo.