Emocje zdawać by się mogło przychodzą i odchodzą, ale nasze ciało nie zapomina o tym co nam się przytrafiło. Magazynuje przeżycia, zarówno te dobre jak i te złe, tworząc napięcia i blokady. Praca z ciałem może być wspaniałą formą terapii, np. poprzez praktykę yin jogi.
Moją dzisiejszą gościnie jest Paula Radziszewska, joginka, nauczycielka yin yogi, na codzień mieszkająca w Edynburgu. W rozmowie ze mną Paula dzieli się swoją historią wyjścia z traumy i depresji, zdradza jakie miejsca w naszym ciele przechowują jakiego rodzaju emocje i doświadczenia oraz w jaki sposób można stopniowo je uwalniać.
Dowiemy się na czym polega praktyka yin jogi, dlaczego warto raz na jakiś czas udać się na te mało dynamiczne zajęcia, dopuścic do siebie niechciane myśli i pozwolić sobie na dyskomfort. Idealna rozmowa na zabiegane czasy. Zapraszam!
Instagram Pauli:
https://www.instagram.com/paulainscotland_yoga/
Paula na portalyogi.pl
https://studio.portalyogi.pl/courses/author/488275
Książka, o której mówimy:
body keeps the score / strach ucieleśniony
Posłuchaj na YouTube:
Transkrypcja odcinka:
Karolina: Cześć Paula!
Paula: Cześ Karolina!
Karolina: Bardzo jest mi miło gościć Cię u mnie prosto ze Szkocji. W ogóle co to jest za mały świat! Muszę do tego nawiązać na początku, bo przecież przez kilka lat mieszkałam studiując właśnie w Edynburgu, a Ty tam teraz jesteś już od bardzo, bardzo dawna i tu proszę, spotkałyśmy się w Warszawie, bo w Edynburgu się minęłyśmy.
Paula: Tak.
Karolina: Także dzisiaj porozmawiamy na różne tematy, ale chciałabym w sumie zacząć jednak od jogi, bo uczysz jogi. O jodze też jest dosyć dużo u mnie w podcaście, natomiast dzisiaj pojawi się może trochę w innym kontekście, bo zastanawiałam się właśnie nad tym jak będziemy rozmawiać po raz kolejny o temacie ciała w kontekście właśnie jogi i mam wrażenie, że obecnie dużo osób stara się przekonać, że joga to też jest rodzaj aktywności fizycznej, że joga to nie tylko rozstawienie rąk…
Paula: …i czary mary.
Karolina: Tak, i po prostu delikatne poruszanie, a nie żadne ćwiczenie. Postaramy się jednak pokazać, że tutaj też budujemy masę mięśniową, co też może być trudne, wymagające, rozwojowe. Natomiast Ty zajmujesz się yin jogą, która trochę nie wpasowuje się w ten wizerunek i mówi: chwila, to jest ok, że my to robimy powoli, bo o to chodzi, więc jaki jest fenomen tego stylu ćwiczeń, tego stylu jogi? W ogóle mówi się stylu? To jest dobre stwierdzenie?
Paula: Myślę, że tak. Dziedzina, styl jogi. Mamy różne odłamy jogi, no i tak jak mówisz – właśnie yin joga jest w miarę nową praktyką, bo funkcjonuje dopiero jako taka forma yin jogi od tak naprawdę dopiero dwudziestu lat.
Karolina: Świeżynka.
Paula: Tak, no tak, nówka sztuka. I jest to faktycznie, tak jak powiedziałaś, forma jogi, która jest spokojna, i w której teoretycznie niby mało się dzieje. Jakby tak spojrzeć na to przechodząc koło studia i widząc ludzi praktykujących yin jogę, to moglibyśmy sobie pomyśleć: A tak sobie tylko leżą po prostu na wałku i jest im fajnie, miło i wygodnie.
Karolina: Brzmi super!
Paula: I dużo osób między innymi dlatego zaczyna, bo wychodzi z założenia, że po prostu sobie pójdę, poleżę i odpocznę, a tak naprawdę w yin jodze dzieje się bardzo dużo i właśnie na wielu różnych płaszczyznach – i w naszym ciele i w naszej głowie. Przede wszystkim też w naszym systemie nerwowym. Ta joga trochę odbiega od takiej jogi, którą myślę wszyscy znamy z instagrama, z youtuba czy z telewizji.
Karolina: Ja myślę, że ja byłabym dobrą osobą, która dałaby się złapać na to leżenie i siedzenie w jednej pozycji, dlatego, że moją ulubioną pozycją zawsze była savasana, kiedy mogę sobie na końcu poleżeć. Myślę, że dla wielu osób to jest ten przyjemny moment praktyki, więc ja bym na pewno się skusiła. Ale to, że to jest powolne wcale nie oznacza, że to jest łatwe, bo chyba dopiero zaczynają się schody jak już usiądziemy w danej pozycji. Na czym w ogóle polega taka praktyka yin jogi?
Paula: Fajnie, że to powiedziałaś. To wygląda na proste, ale wcale nie jest łatwe. Bardzo często powtarzam i na zajęciach i na warsztatach, że przez, iż zatrzymujemy się w tej jodze, że zatrzymujemy się w tych pozycjach, to zmagamy się z całkiem innym problemem fizyczności. Może nie problemem, ale aspektem fizyczności, bo w stylach typu vinyasa, gdzie nauczyciel mówi nam: ręka, noga, skłon, podążamy za oddechem, ciało i głowa cały czas się rusza, a my nie mamy czasu myśleć. A w momencie kiedy się zatrzymujemy i ta głowa zaczyna wtedy chodzić, no to faktycznie wtedy pojawia się ten problem, że jednak się dzieje, tylko się dzieje inaczej.
Karolina: To jest ciekawe, bo praktykuję też w internecie z jedną z instruktorek, która często powtarza, że ona właśnie lubi takie intensywne praktyki. Dzięki temu głowa odpoczywa w kontekście takim, że nie jestem w stanie myśleć, bo cały czas muszę być na bieżąco z tym, co dzieje się właśnie w moim ciele i nadążyć za całym tempem – i to też jest dobre, ale myślę, że wbrew pozorom, to też jest dla naszej głowy łatwiejsze, bo tutaj odwracamy uwagę cały czas. I w momencie kiedy nagle siedzimy…Ile siedzi się w pozycji w yin jodze?
Paula: W yin jodze siedzimy od trzech do pięciu, czasem nawet do piętnastu minut.
Karolina: To jest mega długo. To jest jak jedna piosenka lub więcej.
Paula: Więcej. Ale może warto powiedzieć, że yin joga jest praktyką uzupełniającą. Nie jest to praktyka, którą wykonujesz codziennie.
Karolina: Ok.
Paula: Tak jak powiedziałaś, to jest super forma ruchu. Forma ruchu jest nam w ogóle potrzebna . Podobnie jak takie wyjście z głowy. Ja sama lubię po prostu pójść i się zmęczyć, bo to też super na nas działa. Ciało musi się ruszyć. Musisz poruszyć energią, musisz poruszyć wszystkim, żeby pewne rzeczy z Ciebie uszły. No i musisz też być zdrowy. Musisz mieć różne formy ruchu. Żadna forma ruchu wykonywana tylko w jeden określony sposób nie jest dla nas dobra, więc jakby musisz mieć ciało wzmocnione, ale musisz też mieć ciało rozluźnione. Musisz potrafić zrobić i jedno i drugie. Yin joga wchodzi tutaj z tą pomocą, żeby uczyć świadomego rozluźnienia napięć i pracowania na ciele w trochę inny sposób oraz zaglądania w tą głowę na spokojnie.
Karolina: Opowiesz jak Ty trafiłaś na yin yogę?
Paula: Mhm. Z przypadku. Totalnego.
Karolina: A, że nie ma przypadków…
Paula: A, że nie ma przypadków – tak jak już rozmawiałyśmy…
Karolina: …to tak miało być!
Paula: Ja na yin jogę właśnie trafiłam w sumie prawie trzy, cztery lata temu, po stracie syna, kiedy nie mogłam wykonywać żadnych dynamicznych form jogi przez jakieś różne komplikacje, które miałam z ciałem. Patrzyłam na grafik mojego studia i tak trochę mnie frustracja i ego nagabywało, że nie mogę zrobić nic, albo zbyt wiele. I w grafiku była yin joga, więc mówię: no dobra, pójdę, spróbuję. Bardzo często też to mówię o tym na zajęciach, że ja nie znosiłam tej jogi na początku. U mnie to nie była miłość od pierwszego wejrzenia dlatego, że ta powolność i ten czas, dawały mi strasznie dużo czasu na przemyślenia i na takie rozkminy na zasadzie: nie mogę teraz tego robić, nie mogę ruszyć ciałem w taki albo inny sposób i jakby z czasem nauczyłam się kochać tę formę jogi, ponieważ nauczyła mnie mnie bardzo dużej pokory, bardzo dużej cierpliwości, takiego właśnie spotkania ze sobą. Za każdym razem jak wchodziłam na matę, to zmagałam się nie tylko z moim ciałem fizycznym, które nie było w stanie wykonać pewnych pozycji, które ja chciałam żeby ono wykonywało, bo przecież mogło je wykonać wcześniej, ale też właśnie taki aspekt emocjonalny, gdzie musiałam po prostu zmierzyć się z pewnymi emocjami, które do mnie przychodziły na macie, które też podczas praktyki się uwalniały, do których się dochodziło, więc tak została ta joga i teraz w sumie uczę tylko i wyłącznie yin jogi.
Karolina: Ale powiedz mi, czy to jest tak, że przez to, że yin joga daje nam tyle czasu, to dochodzi do tego, że możemy zacząć myśleć, przywoływać emocje, czy te pozycje są w taki sposób skonstruowane, że one te emocje wyzwalają. Gdzie tutaj dzieje się ta magia? Kiedy siedzę na kanapie, to nie dochodzi do tych przemian, natomiast kiedy jestem na macie w określonej pozycji coś zaczyna się ze mną dziać. Odczarujmy to trochę, bo ja sama co prawda nigdy nie doświadczyłam tej jogi, ale też wiele o tym słyszałam. Oczywiście jak sama mówiłaś mi przed nagraniem ludzie bardzo wiele przechodzą na macie podczas Twoich zajęć. W jaki sposób to się dzieje?
Paula: To jest oczywiście bardzo indywidualna sprawa, ale tak jak powiedziałaś te pozycje są w pewien sposób skonstruowane. Yin joga jest też mocno powiązana, inspirowana medycyną chińską i w trakcie praktyki działamy na meridianach. Meridiany to są takie linie energetyczne w naszym ciele, które chowają się z kolei w tkankach łącznych, na których pracujemy właśnie podczas yin jogi. To jest temat rzeka i mogłabym o tym mówić bardzo długo.
Karolina: Słuchaj, masz cały czas antenowy.
Paula: Więc żeby tak nakreślić, zarysować obraz tego, to te linie są w całym naszym ciele, każda linia prowadzi do któregoś z narządów. Medycyna chińska wierzy w to, że mamy narządy yin i narządy yang i każdy narząd ma przypisane jakieś emocje. Na przykład nerki są domem naszej energii chi, którą właśnie poruszamy przez praktykę yin jogi.
Karolina: A energia chi to?
Paula: To tak jakby nasza energia życiowa. W innych formach yogi mamy pranę – nazywamy tą energię życiową praną, tak w yin jodze, w medycynie chińskiej jest to energia chi. No i właśnie ta energia gdzieś tam sobie krąży i jeżeli jest niezbalansowana, jest niezrównoważona, to możemy mieć problemy. Na przykład nerki są odpowiedzialne za strach. Jeżeli ta energia w nerkach się nie balansuje, nie równoważy, to możemy na przykład czuć się bojaźliwi, możemy mieć problemy z decyzyjnością. To już jest taka bardziej filozoficzna część tej praktyki, ale dlatego właśnie chociażby wchodzenie w niektóre pozycje może uwalniać pewne emocje: na przykład wątroba – złość, a płuca – smutek. Ale jest też fajna emocja, bo jest też serce, które z kolei jest związane z radością, z taką radością życiową.
Karolina: Można też poczuć coś miłego.
Paula: Tak, to nie jest tylko: leżysz i płaczesz. Nie bójcie się tej jogi. Ale chodzi jakby o równoważenie tej energii w ciele poprzez uwalnianie tej energii powoli w trakcie robienia asan. Ja to zawsze trochę porównuję do węża ogrodowego. Jak sobie wyobrazisz węża ogrodowego, przez który płynie woda i jest mocno skręcony, to ta woda nie przepłynie dalej. W momencie kiedy trzymamy pozycję w yin jodze troszeczkę dłużej, to działamy delikatnym, ale stałym uciskiem na nasze tkanki, na nasze merdiany, to powoli gdzieś tam zaczyna się odkręcać i ta energia zaczyna znowu płynąć. To jest na tym aspekcie filozoficznym, zaś na aspekcie fizycznym działamy po prostu na naszych tkankach łącznych, które mogą być posklejane, postykane i powodują, że w ciele pojawia się napięcie i w momencie kiedy stosujemy ten ucisk tkanki zaczynają się znowu powoli ślizgać, zaczynają być nawodnione, mamy większy zakres ruchu. Więc tak jak mówię – to jest tak bogata praktyka, na tak wielu płaszczyznach, że to naprawdę nie jest tylko leżenie na wałku, ale przede wszystkim jest praktyką pokazującą nam, że warto jest się czasami wyciszyć, bo właśnie przyglądamy się, co tak naprawdę się z nami dzieje.
Karolina: A powiedz mi, takie miejsca jak biodra i ramiona, o których też dużo słyszałam – za co one odpowiadają?
Paula: Biodra, tak jak wszyscy mówią, to nasza szafa emocji. Z perspektywy yin jogi, dużo linii energetycznych jest ulokowane i płynie przez nasze biodra i pachwiny. Yin joga też, co jest ciekawe, nie ma aż tylu pozycji jak hatha joga czy ashtanga, tam jest może z dwanaście, piętnaście pozycji, które często powtarzamy i one są głównie skupione na biodrach. Dlatego może właśnie gdzieś tam te emocje się uwalniają. A ramiona myślę, że wielu z nas trzyma tam stres. Stres chowa się w naszym ciele. To nie jest tak, że jeżeli nie poradzimy sobie z jakąś emocją, czy czujemy się sfrustrowani, źli, smutni – to są te wszystkie trudniejsze emocje – to wszystko musi się gdzieś odłożyć w naszym ciele. To jest taki pojemnik, o który musimy dbać.
Karolina: Taki śmietnik emocji.
Paula: Może nie śmietnik, może raczej taki magazyn. I fajnie bo magazynuje nam też dobre emocje. Na przykład zapach czy wzrok przywołuje nam pewne wspomnienia, to wszystko gdzieś się tam magazynuje i forma uwolnienia tego jest różna, ale….zgubiłam wątek. Chyba dążyłam do tego, że te emocje w ciele zawsze są i u każdego odkładają się inaczej. U niektórych może to być obręcz barkowa, górne plecy. Ja na przykład jestem taką osobą, gdzie jak idę do jakiegokolwiek masażysty czy fizjoterapeuty to ta praca skupia się u mnie głównie na górnych częściach ciała. Co jest spowodowane tym, że przeszłam przez bardzo dużo żałoby, smutku.
Karolina: Tak, bo to jest to co ja słyszałam, że żałoba często odkłada się w ramionach.
Paula: No i jeszcze górna część ciała – serce, płuca. Jest w ogóle taka bardzo fajna książka Strach ucieleśniony – chyba tak nazywa się po polsku, a po anielsku The body keeps the score.
Karolina: Podlinkujemy.
Paula: Jest to bardzo naukowa książka, ale zachęcam Was naprawdę, bo pokazuje jak ważna jest praca z ciałem i jak różne podejście do ciała jest istotne. Popatrz na zwierzęta. Co robi pies jak wstanie? Przeciąga się i otrząsa, żeby poruszyć tą energią, bo to wszystko gdzieś tam utyka.
Karolina: Powiem Ci, że to jest mega ciekawe.
Paula: Tak, somatyka zaczęła mnie ostatnio bardzo interesować. Zaczęłam też iść trybem terapii psychosomatycznej. Yin yoga zainspirowała mnie do znalezienia takiej formy terapii żeby faktycznie zacząć odkrywać co w tym ciele siedzi. Nie tylko sprzed ostatniego roku, tygodnia czy miesięcy, tylko tak naprawdę zaczynamy ten zapis od momentu kiedy przychodzimy na świat. Nasze ciało naprawdę wszystko magazynuje i skrupulatnie odkłada na dyski.
Karolina: Czyli psychosomatyka, to połączenie głowy z ciałem?
Paula: Tak.
Karolina: Czyli rozumiem, że w tym procesie terapeutycznym też działasz poprzez ruch i uwalniasz nie tylko mówiąc i przeżywając tylko wręcz odblokowując to fizycznie.
Paula: Na początku byłam trochę sceptycznie nastawiona. Intuicyjny ruch był dla mnie znajomy, ale w momencie kiedy pojawiła się taka forma terapii i musiałam stanąć i zacząć się ruszać przed moją panią terapeutką wiedząc, że ona się na mnie patrzy, to mocno się zablokowałam. Nie byłam w stanie zrobić nic. To mi pokazało, że te blokady naprawdę istnieją, a ciało po czasie sugeruje mi ruchem, gdzie znajdują się pewne emocje. Przerobiłam takie rzeczy na terapii psychosomatycznej od stycznia, których nie przerobiłam na żadnej innej terapii, a korzystałam w życiu z różnych jej rodzajów. Poodkrywałam takie klapki, takie drzwi, o których nie byłabym w stanie porozmawiać na żadnej innej terapii z tego względu, że nasza głowa trochę nas broni. Obieramy reakcję obronną. Ja nauczyłam się opowiadać tę historię, mówię: stało mi się to, to i to. W trakcie uczysz się opowiadać, sama tworzysz historie, głowa tworzy jakąś narrację. Ciało nigdy Cię nie oszuka. Ciało Ci pokaże gdzie chowa się ta emocja, gdzie jest ból, smutek czy jakakolwiek inna emocja lub trauma. To jest niesamowite! Cały czas się w to zagłębiam i nie potrafię Ci do końca tego wytłumaczyć. Przeżywanie tego na sobie jest niezwykłe.
Karolina: Czy to jest tak, że ciało podpowiada nad czym pracować? Powiedziałaś, że otwierają Ci się zupełnie nowe tematy. Czyli w ciele czujesz blokadę i ono wydobywa te emocje na wierzch?
Paula: Nie potrafię tego wytłumaczyć do końca. Podczas ruchu taka jakby mgła opada nam w głowie, nagle przychodzi myśl i zaczynasz ją rozwijać, a dobry terapeuta to podłapie i poprowadzi Cię w odpowiedni sposób. Ja jestem osobą bardzo kreatywną. Wiele rzeczy pojmuję przez słuch, wzrok i po tym jak w określony sposób ruszam ciałem podczas terapii nagle przychodzą mi do głowy różne myśli, co powoduje spiralę. W rezultacie po nitce do kłębka dochodzimy do tego, co wydarzyło się paręnaście lat temu, kiedy ktoś mi coś powiedział i co zostało we mnie tak mocno zignorowane, zagłaskane, zaklepane nagle po prostu wyszło.
Karolina: Chciałabym wrócić do Twojej historii sprzed kilku lat. Powiedziałaś, że po Twojej tragedii poszłaś na zajęcia, bo chciałaś się ruszać i wiedziałaś, że to może jedyna opcja, a z czasem zobaczyłaś, że yin yoga jest czymś więcej. Powiedziałabyś, że ta praktyka pomogła Ci wyjść z tego stanu, w którym wtedy byłaś? Czy to stanowiło część dochodzenia do siebie? Zakładam, że zmagałaś się wtedy z ciężkimi demonami.
Paula: Cztery lata temu straciliśmy syna, który był naszym pierwszym dzieckiem. To była ciąża donoszona, nie miałam żadnych problemów zdrowotnych i to stanowiło ogromny szok dla systemu. W głowie mieliśmy cały czas to, że przecież jesteśmy zdrowi, jesteśmy dobrymi ludźmi i dlaczego właśnie nas coś takiego spotkało.
Karolina: Takie poczucie niesprawiedliwości.
Paula: Tak, bardzo. Po tym wszystkim miałam jeszcze poważne komplikacje zdrowotne i musiałam przejść przez serię operacji, terapii hormonalnych, co mocno odbiło się traumą na moim ciele. Wpadłam w bardzo głęboką depresję, co jest naturalne po takich przejściach. Miałam bardzo mocne stany lękowe, zmagałam się także z pourazowym syndromem stresu. Zaczęłam szukać opcji wyjścia z tej sytuacji dlatego, żeby wyjść znowu do ludzi i zacząć normalnie funkcjonować. Tym sposobem trafiłam na moją nauczycielkę yogi, która prowadziła moje zajęcia ciążowe. Ufałam jej i czułam się w jej towarzystwie bardzo dobrze. Nie wiem dlaczego, ale któregoś razu pomyślałam, że może spróbuję tej jogi, a w zasadzie to miałam nadzieję, że moja nauczycielka zna jakąś terapeutkę, która pozwoli mi z tego wyjść. Któregoś dnia zaprosiła mnie do siebie na zajęcia jogi terapeutycznej. Kompletnie nie wiedziałam czego oczekiwać i tak mnie w to wciągnęła, że właśnie poprzez delikatne formy ruchu zakochałam się w tej spokojniejszej jodze. Zobaczyłam, że joga to coś więcej, niż forma fizycznego ruchu. Praca z ciałem w uważny i świadomy sposób jest w stanie fajnie zadziałać na naszą głowę, na nasz system nerwowy. Z czasem jak zaczęłam zgłębiać ten temat i wiedziałam, że chcę zrobić kurs, że chcę zostać nauczycielem, to odkrywanie tej neuroplastyczności, mózgu i tego jak ruch ciała wpływa na naszą głowę pozwolił mi wyjść z tej depresji, bo nauczyłam się świadomie zaglądać w siebie, pracować ze swoimi emocjami zamiast je blokować. Oczywiście to jest bardzo indywidualna sprawa. U mnie akurat zadziałało, ale było także przez długi czas wsparte lekami i terapią.
Karolina: No właśnie miałam o to pytać.
Paula: Nie chcę też tutaj wywyższać jogi i mówić, że mnie uleczyła. Joga jest jedynie jednym z narzędzi, które bardzo może nam pomóc w nauce siebie i dochodzeniu do siebie po traumach nabytych czy ciężkich sytuacjach życiowych. Nie wiem jakie Ty masz doświadczenia, ale ja z punktu nauczyciela widzę, że wiele osób trafia na matę w momencie jakiegoś załamania lub problemu. Coś się pojawia, ludzie zaczynają szukać i przychodzą na jogę z powodu sytuacji prywatnych, stresu w pracy. Joga odczarowuje bycie ze sobą, bycie dla siebie i uczenie stawiania sobie granic.
Karolina: To jest wszystko bardzo ciekawe i wielowątkowe. Zazwyczaj, gdy wracamy do traumatycznych przeżyć naszym mechanizmem obronnym jest wyparcie, zapomnienie, odłożenie na bok, zamknięcie drzwi, wyrzucenie klucza i pójście dalej. Zmierzenie się z taką sytuacją twarzą w twarz wymaga nie lada odwagi. Czasami tak jest, że terapia nadal rozumiana jest jako słabość, bo nie radzisz sobie sama i potrzebujesz pomocy, a ja zawsze mówię, że pójście na terapię wymaga odwagi, bo to zmierzenie się z tym co jest w nas najbardziej mroczne, co najtrudniejsze.
Paula: Z tym co najbardziej boli.
Karolina: Nagle zaczynamy odczuwać, okazuje się, że mamy głęboką ranę i oczywiście każdy będzie sobie z tym inaczej radził i inaczej wychodził, ale uważam, że jest to wspaniałe, że mamy możliwość komplementarnych metod. Super, że powiedziałaś, że byłaś jednocześnie na terapii i brałaś leki, więc to nie jest tak, że uzdrowi Cię ruch i nie musisz stosować innych konwencjonalnych metod. Wszystko jest dla ludzi i fajnie, że możemy to połączyć i dodać. Oczywiście nie mówimy tylko o osobach, które miały jakieś traumatyczne doświadczenia. Myślę, że każdemu z nas przyda się takie samopoznanie i wyczucie swojego ciała. Ja na przykład trafiłam na matę wiele lat temu z ciekawości. Moja przygoda z jogą była bardzo powolna. Chodziłam trochę na zajęcia, trochę zmieniałam. Joga zawsze była gdzieś w tle, ale nigdy intensywnie, aż do teraz, do czasu pandemii, kiedy zaczęłam praktykować regularnie. Nie wynikało to jednak z tego, że potrzebowałam jakiegoś ujścia, sposobu, żeby wyładować coś, co przeżywałam tylko bardziej chodziło o kolejny etap zadbania o siebie. Wiele lat zajęło mi to, żeby wczuć się w swoje ciało i dowiedzieć się, co jest przyjemne, co mi bardziej służy i czego potrzebuję. Co ciekawe, niekoniecznie to, co nam służy musi być miłe. Ja na przykład polubiłam to uczucie dyskomfortu. Wtedy jeszcze bardziej chce mi się robić pewne ćwiczenie, bo wiem, że tam jest jakaś praca do wykonania, ale to też mi zajęło dużo czasu. W sporcie może tak być, że coś na nie wychodzi, nie mamy siły, nasze mięśnie są za mało wytrzymałe, albo mamy za słabą kondycję i wtedy napotykamy różne przeszkody. W przypadku pozycji yin yogi, której miałam okazję spróbować, zauważyłam, że to jest zupełnie inny rodzaj dyskomfortu. Dyskomfort, to jest słowo klucz.
Paula: Tak! I cieszę się, że go użyłaś, bo ja też go często używam w trakcie zajęć.
Karolina: Czasami jest taka pozycja, że trzeba coś podnieść, utrzymać i ja czuję, że już po prostu nie mogę, trzęsie mi się noga i mam wrażenie, że nie dam rady. Ale to jest zupełnie inne uczucie, kiedy robię otwieranie bioder, czy pozycję przygotowującą do gołębia. Bądźmy szczerzy – to jest okropne uczucie.
Paula: I to jest fajne, że chociaż w yin jodze mierzysz się z tą reakcją, bo uczysz się jaka jest Twoje pierwsza reakcja na ten dyskomfort. Czy chcesz uciec, czy chcesz wyjść z pozycji?
Karolina: I to już jest znak, że powinnaś zostać.
Paula: Tak. Wiesz, głowa zawsze Ci powie: zrobisz później. Albo z kolei pójdziesz zupełnie w inną stronę i stwierdzisz, że: pocisnę, będę tu siedzieć, aż padnę. To właśnie uczy Cię jak reagujesz na pewne rzeczy i to najpiękniejsza rzecz jaką bierzesz z maty, z yin jogi. Przynajmniej tak było w moim przypadku. Dzięki temu, że masz czas starasz się zaleźć to, co działa na Ciebie najlepiej. A w codziennym życiu niestety nie mamy czasu na takie obserwacje. Podczas yin jogi uczysz się siebie. Dowiadujesz się czy masz tendencję do tego, że szybko odpuszczasz, rezygnujesz i poddajesz się, czy w drugą stronę – starasz się za mocno, za szybko, robisz za dużo naraz, szukasz granicy i delikatnego dyskomfortu. Chciałam jeszcze nawiązać do tego, co powiedziałaś, że spotkanie ze sobą wymaga odwagi. Bardzo się cieszę, że to powiedziałaś. To już powoli się zmienia, bo terapia jest bardziej oswojona i nie wskazuje na naszą słabość. Każdy kto był na terapii lub próbował jakoś poprawić swoje samopoczucie i popracować nad sobą powie Ci, że to jest duża odwaga. Pomimo mojej świadomości i uważności potrzebowałam roku, aby zmierzyć się ze sobą i przyznać się, że potrzebuję pomocy. Pamiętam, że gdy wróciłam od lekarza, który przepisał mi leki na depresję nie mogłam tego z siebie wydusić. Nie mogło mi przejść przez usta, że potrzebuję o wiele większej pomocy niż mi się wydawało, ale bez tej pomocy nie byłabym w stanie wrócić z powrotem na terapię. Te leki podbudowały mnie do momentu, w którym mogłam podjąć decyzję o powrocie na terapię. Natomiast terapia pomogła mi wrócić z powrotem do jakichś innych moich nawyków, do świadomości, że mam wszystkie narzędzia: medytacja, joga, świeże powietrze, natura i porządne relacje ze znajomymi, które mnie doładowują. Cieszę się, że terapia jest co raz bardziej oswajana. Także nie bójcie się jej, bo każdy z nas ma coś do przerobienia.
Karolina: Dokładnie. Moja przyjaciółka jest psychoterapeutką, więc ja zupełnie jestem zmanipulowana. Ona zawsze mówi, że każdy powinien iść na terapię chociażby dla komfortu życia. Może ta droga będzie trudna, ale jak odplączemy pewne rzeczy, to finalnie będzie nam po prostu lżej. Tak jak mówiłaś o tym wężu ogrodowym, to tak samo jest z naszymi emocjami. Czasami jesteśmy tacy zacietrzewieni w błahych sprawach, w małych-wielkich sprawach, które w nas siedzą, a wystarczy przepracować jedną rzecz i nagle myślimy sobie: Wow! To wszystko było takie proste!
Paula: Zawsze się śmieję, że to taki efekt waty cukrowej. W głowie pojawia się myśl, mamy jakiś problem, który potrafimy sobie niesamowicie nadbudować zwłaszcza, gdy mamy tendencję do zbyt intensywnego myślenia i tworzenia sobie rzeczywistości. Wówczas głowa będzie nadsyłała dodatkowe myśli. Wata cukrowa zaczyna się od patyczka – to coś małego, co możesz przegadać na terapii albo nawet z przyjaciółką. Tak naprawdę nie ważne z kim, bo najważniejsza jest sama rozmowa, żeby znaleźć ujście i ta rozmowa nie musi koniecznie urosnąć tak jak wata cukrowa, do której nie możemy się później już wgryźć.
Karolina: Albo nawet pisząc, bo też jest to forma terapii. Ja sama jestem tutaj sobie winna, bo byłam skora do takich komentarzy, że najlepiej unikać farmakologii, bo leki są złe itd.
Paula: Ale ja miałam dokładnie tak samo.
Karolina: Im więcej rozmawiam z różnymi osobami po przejściach lub też z ekspertami, to potwierdza się to, co powiedziałaś. Nie ma w tym nic złego, że bierzemy leki, ale pod warunkiem, że traktujemy je jak wsparcie na jakiś czas, które pomogą Ci dojść do stanu, gdzie możesz to udźwignąć i pójść dalej sama. Nie powinniśmy traktować leków jak wyrok i powtarzać sobie: będę się teraz nimi wspierać do końca życia i one zrobią za mnie robotę. Myślę, że leki chyba Cię z tego nie wyciągną.
Paula: Ja bardzo długo bałam się zmierzenia z samą sobą i tego czy naprawdę nie jestem sobie w stanie poradzić. U mnie dochodziło jeszcze to, że byłam świadoma i niby wiedziałam co powinnam robić, robiłam to wcześniej i działało, to czemu nie mogę tego teraz robić? Na to wszystko składa się chemia mózgu. Ja byłam w takim dołku, że gdyby nie te leki, to nie byłabym w stanie odnaleźć z powrotem klucza do tego mojego magicznego pudełka z narzędziami. Tak jak mówisz, leki są jednym z narzędzi, jakie może nam pomóc. Ja przeszłam na leki z polecenia koleżanki, która przekonała mnie mówiąc, że nie jest to wyrocznia i, że nie muszę być na tych lekach do końca życia. One tylko miały mi pomóc wejść do pułapu zero, kiedy ja byłam na minus pięć. Miałam dojść do zero, zobaczyć jak będzie i wtedy zadecydować. Zawsze można przecież zrezygnować z leków. Myślę, że ego jest cały czas zbyt głośne w naszych głowach i powtarza: nie, bo nie. To też jest trochę temat tabu. Bo rzeczywistość nakręca taki pogląd, że leki to zło, że są uzależniające. Owszem, może tak być jeżeli zostaniesz tylko i wyłącznie na lekach, jeżeli nie będziesz próbować szukać dalej. Najważniejsza jest terapia. Każdy musi indywidualnie się skonsultować i zadziałać w zgodzie ze sobą, ale też szukać pomocy, bo samemu poradzić sobie jest ciężko.
Karolina: Ale żeby szukać pomocy musimy przyznać się przed sobą, że jej potrzebujemy. Myślę, że to jest ten najtrudniejszy krok, bo dzisiejsze czasy nie sprzyjają mówieniu i tym, że jest nam źle i nie dajemy rady, tylko wszyscy jesteśmy supermanami i supermankami, którzy muszą udowadniać, że świat jest u naszych stóp. Natomiast myślę, że teraz też już dużo się o tym mówi i powoli jest to podkręcane. W Twojej sytuacji było oczywiste, że potrzebujesz wsparcia. Każda osoba, która porozmawiałaby z Tobą powiedziałaby: idź koniecznie spotkaj się ze specjalistą. Martwi mnie to, że ludzie czasami dostają depresji „bez powodu” i wtedy ciężko jest powiedzieć sobie, że zasługujesz na pomoc, na czułość względem siebie, że możesz sobie nie radzić i to jest okej, mimo że to przyszło do Ciebie z kosmosu. To mega ciężki temat, ale im więcej opowiadamy tych historii, to myślę, że zaczniemy to normalizować. Zdrowie psychiczne jest takim samym zdrowiem jak nasze zdrowie fizyczne, a ta rozmowa pokazuje, że to jest dokładnie to samo.
Paula: To jest jedno. Ja zawsze mówię, że jak Cię boli kolano, to idziesz do lekarza, starasz się zgłębić temat i zadajesz sobie pytania czemu Cię to kolano boli, dlaczego nie działa. Czemu zatem nie traktujemy w ten sam sposób naszej głowy? Depresja nie bierze się znikąd. Zawsze jest od czegoś uzależniona. Właśnie dzięki takim osobom jak Ty można o tym mówić.
Karolina: Dzięki!
Paula: Ja też miałam z tym problem. Na początku miałam wrażenie, że może za bardzo się uzewnętrzniam, może później ludzie będą mnie postrzegać tylko przez pryzmat ofiary, która cały czas żyję traumą. To jest część mojego życia. Ta sytuacja bardzo mocno mnie ukształtowała, diametralnie zmieniła moje podejście do życia. Mówienie i dzielenie się takimi historiami jest zawsze dobrą opcją. Kiedy ja zaczęłam się dzielić historią o stracie mojego syna na instagramie miałam taki moment, że zastanawiałam się co pomyślą o mnie znajomi. Nagle odezwało się do mnie tyle dziewczyn, których wcześniej nie znałam albo znałam w liceum czy w podstawówce, osoby z rodziny nagle zaczęły się otwierać, że przeszły przez coś podobnego, albo poroniły lub miały problemy z zajściem w ciążę. Nikt o takich rzeczach nie mówi, wszystko tłumimy, trzymamy w sobie. Myślę, że dzielenie się czymkolwiek, to jest konieczność. My jako kobiety mamy trochę łatwiej, Spotkamy się na kawę, obgadamy dziesięć tysięcy tematów i wszystko gdzieś uchodzi.
Karolina: Dlatego uważam, że mężczyźni mają gorzej pod tym względem. Jest im ciężej okazywać słabość, mówić o swoich problemach publicznie. Nie ma na to takiego przyzwolenia. Ale przynajmniej jest jakiś jeden aspekt, w którym kobiety mają lepiej. Taka równowaga. Oczywiście pół żartem, pół serio.
Paula: Zobacz ile osób powie Ci: Jezus, miałam tak samo, jeżeli czymkolwiek się z nimi podzielisz: swoim zmartwieniem, czy jakąś głupotą na przykład jak sprzątasz mieszkanie czy robisz coś innego w domu. Na początku myślisz, że to tylko Twoje widzi mi się, ale jak zaczniesz o tym rozmawiać, nagle się okazuje, że wszyscy jesteśmy dziwni, inni. I to jest super! Każdy ma jakieś swoje zafiksowania. One są bardzo podobne, więc to co martwi mnie, martwi też prawdopodobnie Ciebie. Podzielenie się tym, to otworzenie furtki tej emocji żeby trochę ją oswoić.
Karolina: Czy rozmawianie o tym publicznie było dla Ciebie pewnego rodzaju terapią? Poczułaś uwolnienie?
Paula: Tak, instagram był moją odskocznią, ujściem. Dużo pisałam na początku mojej historii, dzieliłam się zdjęciami, częścią mojego życia i dzięki temu połączyłam się z dziewczynami na całym świecie, które przeszły przez to samo, które były w stanie mi powiedzieć: słuchaj, ja też tam byłam, było ciemno. Te dziewczyny przeżyły to kilka lat temu, a dla mnie było to dopiero pierwsze sześć miesięcy. Wtedy wiedziałam, że naprawdę jest ciemno, że jest źle, ale ludzie przez to jakoś przeszli, więc jeżeli im się udało, to ja też mogę. Myślę, że właśnie dlatego staram się odczarowywać instagram. Wiem, że social media mają na nas też negatywny wpływ, bo widząc w kwadracikach ten idealny świat stale porównujemy się do siebie. Z drugiej strony, to przez instagram poznałam masę wspaniałych osób, z którymi mogłam porozmawiać, podzielić się doświadczeniami i to dla mnie była pierwsza forma terapii.
Karolina: Mam wrażenie, że każdy sam tworzy swój instagram. To my decydujemy kogo obserwujemy i możemy stworzyć sobie środowisko przyjazne, wspierające, inspirujące, empatyczne albo takie, które jest dla nas toksyczne. Wybór należy do nas i super jest stworzyć sobie takie grono, które nas uskrzydla
Paula: Taki swój ogródek. Zawsze mówię, że to pielęgnacja takiego własnego ogródka.
Karolina: A ja jestem fanką pielenia takiego ogródka.
Paula: I to jest jedyna forma ogródka jaką uprawiam.
Karolina: Ja ostatnio stałam się matką roślin jak widać na nagraniu, jeżeli ktoś jest z nami na nagraniu na youtube. Teraz mam wyzwanie czy one przeżyją razem ze mną i to może będzie metafora mojego życia w internecie. Nie no, żartuję. Powiedz mi czy pokusiłabyś się o takie stwierdzenie, że wyleczyłaś się z traumy? Czy jednak jest cały czas praca, którą trzeba wykonywać?
Paula: Myślę, że mam jeszcze dużo pracy nad sobą. Bo za każdym razem jak idę na terapię, to jest okej, czuję się spoko, odstawiłam leki, mam fajną terapeutkę, którą chyba do końca życia będę trzymać za nogi. Czasami wydaje mi się, że nie mam już nic do przepracowania. A tu nagle bum i na terapii wychodzi coś nowego. Nie powiedziałabym zatem, że się wyleczyłam tylko, że cały czas pracuję nad tym i na pewno to zaleczyłam, przeszłam przez pewien etap i teraz jest mi lepiej. Umiem z tym żyć i nauczyłam się z tym funkcjonować, bo to będzie wracało. Z czasem wszystko się normalizuje, bo życie idzie przecież dalej. Są dni, kiedy jest super fajnie, ale są też ciężkie dni na przykład okres urodzin Leona czy Święta. My zawsze będziemy widzieć go z nami, bo powinien tutaj być i otwierać prezenty z innymi dziećmi z rodziny. Na chwilę obecną jestem sobie w stanie z tym poradzić i patrzeć na to w inny sposób dzięki temu, że włożyłam pracę w samą siebie. Oczywiście pozwalam sobie na przeżywanie tego, bo wiem, że pewne okresy w ciągu roku będą słabsze, będę potrzebowała wtedy bardziej zaopiekować się sobą i trochę się wycofać. Rozmawialiśmy na taki fajny temat podczas festiwalu o czułości i dla mnie taką czułością względem siebie właśnie w takich momentach jest wycofanie się, obranie sobie mojego ogródka i ogrodników. Jeżeli wiem, że mam słabszy dzień i pewne emocje we mnie siedzą, to daję im wyjść na wierzch w formie płaczu, ruchu czy czegokolwiek innego. Zapraszam je na herbatę, otwieram im drzwi zamiast wyganiać je przez okno. Oswajam się z tym wszystkim, daję sobie czas i jestem wyrozumiała względem wszystkiego co przechodzę, co czuję.
Karolina: Nawet poczucie tych złych emocji jest czasami czymś dobrym, prawda? Pozwolenie sobie na to, stworzenie sobie tego małego ogródka. Wiesz, że złe emocje przyjdą, ale jesteś u siebie i zapaliłaś sobie świeczkę, siedzisz pod kocem, pijesz coś dobrego, ktoś miły siedzi obok Ciebie, albo nie, jeżeli tego nie potrzebujesz. Emocje przychodzą, ale jesteś na nie gotowa i wiesz, że to jest dla Ciebie lepsze, niż ich wypieranie. A to wymaga pracy, dojrzałości i wyrozumiałości. Jest okej, że jest mi smutno, bo każdemu jest czasem smutno.
Paula: Oczywiście. To jest balans. Równowaga musi być zachowana. Jak yin i yang: musisz mieć ruch i spokój, jasność i ciemność. Staram się nigdy nie nazywać tych emocji złymi. Dopiero się uczę i czasami jeszcze się łapię na tym, że mówię: to są takie złe emocje. Starajmy się ich nie etykietować, bo każda emocja jest po coś i czegoś nas uczy. Mnie smutek i żałoba nauczyły bardzo dużej wyrozumiałości względem innych osób. Wszystko jest po coś, wszystko nas czegoś uczy jeżeli damy sobie możliwość, żeby być ciekawym i to odkrywać.
Karolina: I akceptować.
Paula: Tak. I akceptować.
Karolina: Powiedz mi jeszcze na koniec dla kogo są zajęcia z yin jogi, bo myślę, że wiele osób zaintrygowała ta kwestia. Kiedy warto na nie iść i czego można się spodziewać? Żeby też tutaj nikogo nie przestraszyć, że to są jakieś dziwne, powolne, traumatyczne zajęcia.
Paula: Zajęcia są dla każdego. Przychodzą ludzie zewsząd, w każdym wieku i w każdej formie. Nie trzeba mieć żadnego doświadczenia w praktyce jogi, bo to jest całkiem inna forma. Jedyne co trzeba mieć, to otwartość umysłu. Jest to forma praktyki uzupełniającej. Na takie zajęcia warto pójść raz, dwa razy w tygodniu, maksymalnie do trzech przez to, że wolniej uwalniamy napięcia i ta praktyka trochę głębiej wchodzi w ciało. Ciało utrzymuje tę praktykę nieco dłużej, więc na yin jogę można sobie pójść dwa razy w tygodniu, albo traktować ją jako formę aktywności fizycznej, jako zdrowy bezruch żeby zadziałać na tkanki, jeżeli nie jesteśmy przekonani do tej filozofii.
Karolina: Zdrowy bezruch – piękne!
Paula: Dopiero teraz na to wpadłam. Na zajęcia warto też się wybrać, jeżeli chcemy uspokoić głowę, znaleźć czas dla siebie. Ja też nie zawsze jestem spokojna na macie. Często spotykam się ze stwierdzeniem, że skoro uczę jogi, to muszę być oazą spokoju. Te osoby, które mnie znają leżałyby teraz na ziemi i kwiczały, bo ja kompletnie nie jestem oazą spokoju. Mam milion myśli na sekundę, overthinking, to moja druga natura. Warto wejść na matę z ciekawością i powiedzieć: spróbuję. Zbliża się jesień, zima, więc teraz jest na to najlepszy czas – czas na wyhamowanie, na zwolnienie. Yin joga jest super formą zadbania o siebie w trochę inny sposób. Przede wszystkim pozwala uwolnić się od bodźców i zadbać o własny spokój. Nie musisz jakoś mocno w te pozycje wchodzić, wręcz przeciwnie. Wystarczy, że czas na macie będzie dla Ciebie czasem spokoju i ciszy. I to już działa na Twój system nerwowy, kortyzol się uwalnia i relaks wchodzi bardziej świadomie.
Karolina: A jeżeli ktoś chciałby poćwiczyć z Tobą, to co może zrobić?
Paula: Niestety nie ma mnie na miejscu, ale prowadzę zajęcia na Zoomie raz, dwa razy w tygodniu. Wreszcie się przełamałam. Także zapraszam na instagrama. Myślę, że będę bywała w Polsce co raz częściej, więc zapraszam na warsztaty stacjonarne, które robiłam nawet w zeszłym tygodniu. Bo kontakt ludzki jest niezastąpiony. Ale póki co jestem tylko online.
Karolina: Mam też takie wrażenie, że jeżeli przeżywamy coś na tej macie i jest to dla nas dziwne, nowe, że nagle odczuwamy emocje, kiedy siedzimy w jakiejś pozycji, to fajnie, że są wtedy jacyś ludzie wokół nas. Mamy takie poczucie, że nie jesteś w tym sama i wszyscy też to przeżywają. Gdyby się zdarzyło, że ktoś mieszka w Edynburgu, to czy prowadzisz tam zajęcia?
Paula: Tak, ale na chwile obecną nie, bo COVID. Uczę w paru studiach, więc jak najbardziej zapraszam.
Karolina: Czyli można do Ciebie po prostu napisać, jeżeli ktoś chciałby się dowiedzieć o zajęciach w Szkocji? Mam też słuchaczy w Szkocji, bo kiedyś tam mieszkałam, więc coś tam mnie łączy z tym miejscem.
Paula: Zapraszam też do studia. Nie wiem jak to będzie wyglądało. Moje zajęcia na chwilę obecną są głównie przez internet z tego względu, że w yin jodze korzystamy z wielu pomocy w formie wałków, kostek i niestety nie możemy teraz ich użyć. Szczegóły można znaleźć na instagramie, na stronce.
Karolina: To ja wszystkich odsyłam. Dziękuję za wspaniałą rozmowę.
Paula: To ja dziękuję! I dziękuję za tą kawę.
Karolina: Życzę Ci częstych powrotów do Polski żebyś mogła organizować warsztaty, na które oficjalnie się już zapisuję. Wszystkiego dobrego! To była czysta przyjemność.
Paula: Dziękuję!