Nie każdy wie, że zielarstwo i ziołolecznictwo stanowią podwaliny współczesnej medycyny, a ich historia sięga tysiące lat wstecz. To właśnie badania prowadzone na roślinach pozwoliły nam odkryć substancje czynne i związki chemiczne stosowanie obecnie w lekach.
Moją gościnią jest Żaneta OHMEAL, zielarka, specjalistka roślinnej diety bezglutenowej przy alergiach pokarmowych oraz konsultantka żywieniowa. Opowie nam dlaczego warto sięgać po naturalne medykamenty i wyjaśni podstawy sztuki parzenia ziół.
W dzisiejszym odcinku poznamy historię ziołolecznictwa, dowiemy się kim byli pierwsi farmaceuci oraz w jaki sposób uzdrawiali ludzi dzięki umiejętnemu zastosowaniu roślin. Dowiemy się czym są i jak działają flawonoidy, garbniki czy olejki eteryczne oraz gdzie znajdziemy rutynę, chininę czy kodeinę. Zapraszam Was serdecznie do wysłuchania.
Poprzednia rozmowa z Żanetą o diecie roślinnej przy alergiach pokarmowych:
Instagram Żanety:
https://www.instagram.com/oh.meal/
Transkrypcja treści odcinka:
Karolina: Cześć Żaneta. Jest mi niezmiernie miło gościć Cię w podcaście i widzieć Cię na żywo. Jesteś moim gościem po raz drugi, ale dzisiaj porozmawiamy o czymś nieco innym. Jeżeli nasi słuchacze mieli przyjemność słuchać naszej poprzedniej rozmowy to wiedzą, że wspomniałyśmy w niej o ziołach. Niemniej dziś rozmawiamy właśnie o ziołach, zielarstwie, ziołolecznictwie. Skąd więc wzięła się ta nauka i czym się zajmuje?
Żaneta: Cześć. Bardzo mi miło, że mogłyśmy się w końcu spotkać. Zastosowanie roślin w lecznictwie jest jednym z najstarszych osiągnięć ludzkości. Pierwsze wzmianki o umiejętności używania roślin jako leków możemy odnaleźć u Sumerów, Babilończyków, Asyryjczyków i Egipcjan. To co stosujemy dziś w Europie jest dziedzictwem tych kultur. Podam kilka przykładów. W Babilonii, jeden z królów kazał założyć ogród z roślinami leczniczymi. Z tamtego okresu istnieją zapiski i recepty babilońskie, które zawierały opisy składów odpowiednich mieszanek oraz sposób ich użycia. Nie było w nich jednak gramatury. Odwary parzono całą noc i podawano osobie chorej rano na czczo. Mieszano je z mlekiem albo miodem. Uśmiechnęłam się, kiedy pierwszy raz trafiłam na tę informację dlatego, że mój dziadek, który był uznanym zielarzem, również wyznawał zasadę picia ziół na czczo i z miodem, ponieważ miód wzmacnia ich działanie. Okazuje się, że wiedzieli o tym już Babilończycy. Z kolei z Egiptu pochodzą papirusy medyczne. Z punktu widzenia farmacji szczególnie ważnym papirusem jest Papirus Ebersa z 1500 r. p.n.e. Zawierał on wiele recept na wykonanie leków właśnie z roślin. Egipcjanie znali zastosowanie roślin leczniczych, które my do dzisiaj postrzegamy bardziej jako przyprawy. Na przykład: kminek, kolendra, mak. Warto wspomnieć o Indiach, gdzie było bardzo dużo magii, zaklęć i duchowości, ale też sporo cudownych przypraw i roślin leczniczych. Hinduskie przyprawy są moimi ukochanymi. To właśnie Indiom zawdzięczamy: pieprz, imbir, gałkę muszkatołową, kardamon, konopie, goździki i olej rycynowy. Natomiast w Chinach, jeden z cesarzy 3000 lat p.n.e. kazał wydać zielnik, który miał obejmować prawie 400 leków, głównie roślinnych. Współczesna medycyna zawdzięcza Chinom żeń-szeń, kamforę, efedrynę. Pamiętam, że jak byłam dzieckiem i miałam reumatyczne bóle nóg, to moi rodzice codziennie smarowali mi je kamforą, która ma bardzo charakterystyczny zapach. Możemy też wspomnieć o medycynie greckiej, która miała swój istotny udział w rozwoju ziołolecznictwa. Co ciekawe, wiele roślin otrzymywało nazwy od greckich bogów lub bohaterów i postaci. Możemy wspomnieć tutaj Iliadę i Achillesa, u którego powstrzymywano krwawienie krwawnikiem. Obecnie naukową nazwą krwawnika jest Achillea, która wzięła swoją nazwę właśnie od Achillesa. Kolejną ciekawą rzeczą jest to, że w Grecji istniał zawód zbieracza ziół. Wśród tej grupy znajdowali się uczeni i wysoce wykształceni na owe czasy naukowcy. Z Grecji pochodzi też Teofrast, który obecnie jest uznawany za twórcę botaniki oraz wybitny lekarz, który za czasów Nerona służył w wojsku i stworzył pięciotomowe działo o środkach leczniczych – Materia Medica, w którym opisał ponad 600 roślin i leków roślinnych. Było to działo, które w Europie stało się najważniejszym podręcznikiem na Uniwersytetach Medycznych do XVI wieku. Jeśli chodzi o Rzymian, to w kwestii ziołolecznictwa woleli polegać na Grekach i innych cudzoziemcach. Nie lubili zajmować się tym samodzielnie. Jednakże, to z Rzymu pochodzi anyż, macierzanka, kolendra i orzechy włoskie. Później Rzym upada i mamy dosyć długą przerwę, która ciągnie się przez większą część średniowiecza. Były to wieki ciemne. Nauka się nie rozwijała i ziołolecznictwo również. Ożywienie tego tematu nastąpiło, kiedy zaczęto zakładać klasztory, a przy nich ogrody ziołowe. Działo się to również w Polsce. Uprawiano w nich szałwię, tymianek, malwę, hyzop czy też rozmaryn. Z tego okresu znamy takie postaci jak św. Hildegard z Bingen albo Albert Wielki, który był określany Arystotelesem średniowiecza. Był wielce oświeconym człowiekiem z ogromną wiedzą. Wtedy też powstała szkoła medyczna w Salerno, która jest określana jako pierwowzór uniwersytetów, które zaczęło zakładać później. W szkole tej została stworzona książeczka, napisana wierszem w łacinie, na cześć angielskiego króla Ryszarda Lwie Serce. Znajdują się w niej głównie porady dietetyczne i zasady higieny, ale mówi też o tym jak stosować rośliny jako leki. Później na wpływ rozwoju ziołolecznictwa miało wpływ odkrycie Ameryki przez Kolumba oraz odkrycie drogi do Indii przez Vasco Da Gammę. Dzięki temu z Ameryki mamy drzewo chinowe, drzewo balsamowe, krzew kokainowy, wanilię i tytoń. Z kolei z Indii zaczęto sprowadzać leki azjatyckie i przyprawy. Prawdziwy przełom w rozwoju ziołolecznictwa nastał w renesansie, z powodu wynalezienia druku. To była rewolucja. Powstały wtedy encyklopedie oraz zielniki z pięknymi rycinami i bardzo wiernymi rysunkami. Mamy tutaj bardzo ważne polskie opracowanie z XVI wieku i Zielnik Syreniusza z XVII wieku. Mamy w nim spis prawie 800 roślin leczniczych. W tamtych czasach było to najdokładniejsze opracowanie w całej Europie. Tutaj właśnie zaczyna się cała lista znakomitych specjalistów, zielarzy, botaników, aptekarzy i fitoterapeutów z Polski. Mieliśmy w tej dziedzinie naprawdę wybitnych specjalistów. Termin fitoterapii ukuł się dopiero w XIX wieku w Niemczech, a utwierdził się i na stałe wszedł do użycia po I wojnie światowej.
Karolina: A co to oznacza?
Żaneta: Fito – zioła, rośliny. Terapia – leczenie, a więc leczenie roślinami. Fitoterapeuta to specjalista, który umie leczyć roślinami. W XIX wieku w Polsce mieliśmy aptekarza i zielarza Jana Biegańskiego, który napisał kilkanaście książek i artykułów. Są one obecnie dostępne w antykwariatach i na portalach sprzedażowych. Bardzo polecam jego książki, jeśli ktoś chce wejść w temat ziołolecznictwa. W XX wieku pojawiają się kolejne nazwiska. Na przykład dr medycyny Edwarda Wasiutyńskiego, który opracował artykuły o leczeniu różnych grup chorób, środkami roślinnymi. Później mamy dr medycyny Zygmunta Węglińskiego, który wydał książkę Mój system leczenia raka. Omawia w niej wiele preparatów, głównie roślinnych. Jedną z największych osobistości w świecie nauki, która przyczyniła się do rozwoju fitoterapii i zielarstwa był prof. Jan Kazimierz Muszyński. Było to nazwisko, na którym bardzo opierał się mój dziadek. Muszyński nie tylko samodzielnie pisał różne opracowania, książki i artykuły, ale był również redaktorem wielu z nich. Jego słowa wstępu możemy znaleźć w wielu książkach i opracowaniach innych autorów w tej tematyce. Jeżeli otwiera się jakieś opracowanie i słowa wstępu ma tam profesor Muszyński, to jest to swojego rodzaju pieczęć i potwierdzenie, że jest to naprawdę dobre opracowanie. Był on jednym z naukowców pracujących nad Vademecum fitoterapii wydanym w połowie XX wieku. Nazwiska można by wymieniać i wymieniać, ale tutaj chcę się na chwilę zatrzymać – wśród nich było kilka kobiecych nazwisk. Nie są to byle jakie nazwiska. Nie mogę o tym nie wspomnieć, bo sama jestem kobietą i interesuję się tym tematem. Żyjemy w czasach, gdzie coraz bardziej podkreślamy rolę kobiet w nauce. Mamy tutaj dr farmacji Barbarę Kuźnicką, dr farmacji Marię Dziak, która opracowała zioła i ich zastosowanie, prof. dr Irenę Turowską i prof. dr Antoninę Rumińską. Na samym końcu chcę wymienić nazwisko, które mi jest szczególnie bliskie i jest to Doc. dr. hab. n. farm. Aleksander Ożarowski. Jego książki stały na półce mojego dziadka i stoją na mojej. Były przez nas szczegółowo czytane i analizowane. Jego najpopularniejsza książka to Rośliny lecznicze i ich praktyczne zastosowanie. Jest ona przeze mnie pozakreślana i pozaznaczana. Jest to książka, od której warto zacząć, jeżeli ktoś interesuje się tematem, szuka konkretnych przepisów lub zastosowań ziół.
Karolina: Dostrzegam tutaj duży paradoks. Z tego co mówisz wynika, że przez setki lat bycie zielarzem czy też osobą zajmującą się ziołami było czymś prestiżowym. Był to fundament ówczesnej medycyny. Mam wrażenie, że w tym momencie jest to trochę marginalizowane. Kiedy myślimy o ziołach w kontekście leczenia, to kojarzy się nam to z jakąś alternatywą. Znacznie większe zaufanie społeczne ma przysłowiowy Strepsil niż herbata z miodem i cytryną, z dodatkiem ziół. Martwi mnie trochę ta zmiana, która zaszła w myśleniu ludzi. Ludzie, którzy byli prekursorami i twórcami leków roślinnych, nagle okazali się być w naszych oczach szamanami. Wolimy zaufać czemuś, co wyszło z laboratorium, a bez spuścizny ziołolecznictwa nie byłoby współczesnych leków.
Żaneta: Dokładnie. Wiele osób nie wie, że to co osiągnęła medycyna i farmacja, wyrosło nijako właśnie na roślinach i ziołolecznictwie. Dlatego wspomniałam, że jest coś takiego jak egipski Papirus Ebersa, który jest bardzo istotny z punktu widzenia farmacji i jej rozwoju. Osoby, które badały znaczenie oraz działanie konkretnych roślin i ziół to byli farmaceuci. Doc. dr. hab. Aleksander Ożarowski był farmaceutą. Profesor Muszyński był profesorem farmakognozji. Wspomniałam o historii ziołolecznictwa, bo chcę przekazać, że rośliny to też leki. Leki, które mogą zapobiegać wielu chorobom i mogą je leczyć. Dzisiejsza farmacja i ziołolecznictwo na niektórych obszarach się przenikają. Wraz z rozwojem nauki i edukacji fitoterapia nabierała na sile. Była nauką chętnie badaną przez specjalistów. To nie byli szamani ani wiedźmy (nie mam nic do określenia wiedźma, bardzo je lubię), chociaż w różnych częściach świata przybierało to taką formę np. w Indiach. To byli profesorowie oraz doktorzy medycyny i farmacji. Tak więc ziołolecznictwo to nie czary-mary, to nauka. W roślinach mamy szereg związków chemicznych, na które mówimy substancje czynne i mają one swoje konkretne działanie. W starożytności były one badane bardziej doświadczalnie, a później, kiedy rozwijała się nauka były one szczegółowo badane, opisywane, klasyfikowane i nazywane. Wiele z tych substancji czynnych zostało wyizolowanych i wchodzi dziś w skład powszechnie stosowanych leków, które kupujemy w aptece. Jest to np. kodeina, chinina, papaweryna, digoksyna i kodeina. Kofeina to nie tylko płynny napar, który pijemy codziennie, wchodzi ona też w skład niektórych leków. Jest stosowana i podawana wcześniakom, które leżą w inkubatorach. Mamy rezerpinę, winblastynę albo rutynę. Znamy rutynę. Nie jest to związek wyczarowany, po prostu pochodzi z rośliny. Szczegółowe badania nad składem chemicznym roślin rozpoczęły się 200 lat temu, kiedy Friedrich Sertürner wykrył morfinę w opium. Od tamtego czasu wyizolowano z roślin ponad 100 tys. związków chemicznych. Większość z nich szczegółowo zbadano i opisano farmakologicznie. Można wymienić szereg takich związków. Są to np. związki cukrowe, alkaloidy, glikozydy, flawonoidy, olejki eteryczne, saponiny i garbniki. Mają one swoje konkretne działanie. Nie jestem chemikiem, ale czytając wiele opracowań dużo się nauczyłam. W liceum chodziłam też do klasy biologiczno-chemicznej i zdawałam maturę z biologii. Myślę, że jak ktoś studiuje farmacje lub medycynę to widzi, że wszystko składa się niczym puzzle. Ostatnio jak przygotowywałam się do naszej rozmowy, to pokazałam na moim stories zdjęcie z jednej książki i był tam wzór chemiczny jakiegoś antrazwiązku. Napisała do mnie wtedy studentka farmacji: „Cześć. Przygotowuję się do kolokwium i studiuję właśnie antrazwiązki”. Trochę zazdroszczę osobom, które siedzą w tym temacie więcej i są np. farmaceutami. Myślę, że mieliby jeszcze więcej „ochów i achów” gdyby studiowali też tematy ziołolecznictwa. Przechodząc do konkretnych związków mamy np. alkaloidy. Są to związki, które potrafią mieć bardzo silne i gwałtowne działanie na ludzki organizm. Kiedyś były stosowane głównie jako trucizny. Związek kurara był stosowany przez Indian do zatruwania strzał. Podczas polowania smarowali strzały wyciągami roślinnymi, które doprowadzały do natychmiastowej śmierci. Kolejny związek akonityna, która w renesansie była stosowana jako trucizna równie mocna jak arszenik. Dopiero później związki te zaczęły być stosowane jako leki. Alkaloidy, które działają rozkurczowo na mięśnie gładkie, są zawarte w takiej roślinie jak pokrzyk albo bieluń. Substancje o działaniu przeciwbólowym są zawarte w maku, glistniku albo berberysie. Również morfina, która miała ogromny wpływ na rozwój medycyny, jest związkiem roślinnym.
Karolina: Myślę, że wszystkie argumenty utwierdzają nas w tym, że powinniśmy być wdzięczni roślinom i nauce jaką jest ziołolecznictwo, bo to ona ugruntowała nam współczesną medycynę. Pojawia się jednak stwierdzenie sceptyka. Skoro wszystko zostało już przebadane, wyizolowane oraz zostały stworzone leki, które mają idealną ilość każdego związku i działają bezpośrednio na dane schorzenie, to po co wracać do roślin? Ciekawi mnie jak to wygląda z Twojej perspektywy. Dlaczego ciągnie Cię do korzeni i uważasz, że stosowanie metod zielarskich jest lepsze niż gotowe rozwiązania do kupienia w aptece?
Żaneta: Ja też korzystam z gotowych rozwiązać z apteki i kupuję leki. Wierzę w to, że wszystkie dziedziny, które się zazębiają i wzajemnie wpływają na swój rozwój, doprowadzają do tego, że osiągamy coraz więcej. Uważam, że osiągnięcia farmacji i medycyny konwencjonalnej są ogromne i nie należy tego przekreślać. Trzeba z tego korzystać. Są to leki i metody, które ratują życie. Czasami korzystam z leków i zdarzyły się sytuacje, kiedy musiałam podać mojemu dwuletniemu synkowi steryd wziewny, dlatego że była to sytuacja zagrażająca jego płucom i trzeba było działać szybko. Głównie działam jednak naturalnie. Sięgam po zioła, ponieważ większość leków ma swoje działanie uboczne. Natomiast większość ziół, które stosuję ich nie ma, kiedy stosuje się je w odpowiednich stężeniach i zaleconych dawkach. Są to zioła, które oprócz konkretnego działania, oddziałowują też na szereg innych procesów. Działają holistycznie. Bardzo lubię po nie sięgać, bo wiem, że jest to bezpieczne, wzmacnia moje ciało i nie szkodzi moim nerkom, wątrobie ani nie uszkadza śluzówki żołądka jak w przypadku leków przeciwzapalnych.
Karolina: Super, że to powiedziałaś. Dobrze podkreślić, że rośliny działają i zostały przebadane. Nie jest to żadna mądrość ludowa. Nauka sprawdziła, że to działa. Dla wszystkich sceptyków i ludzi, którzy lubią metodę szkiełka, mamy potwierdzenie. To co powiedziałaś o konsekwencjach i skutkach ubocznych jest dla mnie czołowym argumentem. Intuicyjnie podchodzę do życia bardzo naturalnie i nie potrzeba wielu argumentów, żeby mnie przekonać. Uważam, że wszystko co bliskie neutralnej, ziemskiej formie jest najlepsze. Z uwagi na kwestię nerek i wątroby warto się zawahać sięgając po leki.
Żaneta: Wszystko to, co jest najbliższe pierwotnej formie jest zdrowsze i bezpieczniejsze. Niektórzy fascynują się piciem soków z owoców. Jestem jak najbardziej za i sama bardzo lubię wyciskać soki. Niektórzy przychodzą jednak na dietę sokową i przestają jeść całe owoce. Owoce zostały stworzone tak, że jest w nich pełen pakiet. Mamy w nich witaminy i błonnik, który sprawia, że cukry proste nie wchłaniają się tak szybko do naszego układu krwionośnego. Dieta sokowa nie jest więc dietą optymalną. Można nabawić się próchnicy zębów pijąc soki wyciskane z owoców. Co jest mniej prawdopodobne, kiedy zjemy całe jabłko. Tak samo sprawa się ma, jeśli chodzi o wyizolowane leki. Możemy wyizolować np. rutynę z forsycji, ale w roślinie mamy pełen pakiet. Mamy tam rutynę, kwercetynę i szereg innych związków. Flawonoidy to związki, które sprawiają, że rośliny mają barwę żółtą. W tej grupie mamy też inne podgrupy np. bioflawonoidy. Tutaj jest właśnie rutyna albo kwercetyna. Wiemy, jak działa rutyna. Pomyślmy o Rutinoscorbinie.
Karolina: Bardzo mnie ciekawi Twoje zdanie na temat Rutinoscorbinu. [śmiech]
Żaneta: Teraz sięgam raczej po zioła albo naturalne źródła witaminy C. Mamy też kwercetynę, która działa silnie histaminowo. Wszysc, którzy mają alergiczne reakcje mogą po nią sięgać. Działa też przeciwzapalnie. Mamy też kwercetynę wyizolowaną. Mam u siebie w domu kapsułki z kwercetynę i bromelainą. Kiedy mam silniejszą reakcję alergiczną, sięgam po wyizolowaną kwercetynę. Wiem, że jest wyizolowana naturalnie. Bioflawonoidy uelastyczniają naczynia włosowate, zwłaszcza te w mózgu. Znajdziemy je w tym co żółte, czyli np. cytrusy albo forsycja. Forsycja to te żółte krzewy, które kwitną na wiosnę.
Karolina: Kwitną krótko, ale cudownie.
Żaneta: Tak. Jeżeli mamy krzewy, które rosną z dala od ulic, nasypów kolejowych i zanieczyszczonych miejsc, to możemy zerwać taką forsycję i dodać ją do sałatki (chociaż jest lekko gorzkawa). Możemy zrobić z niej też napar, ususzyć lub sproszkować. Sproszkowaną można dodawać do zielonych szejków albo do herbaty. Zapewniamy sobie wtedy solidną dawkę rutyny i kwercetyny. W fiołku trójbarwnym (bratku) również znajdziemy rutynę i kwercetynę. Jest kwiat jadalny. Możemy kłaść je sobie na kanapkę lub zaparzać. Inną grupą flawonoidów są takie flawonoidy, które działają na przewlekły stan zapalny nerek, pomocniczo na reumatoidalne zapalenie stawów lub nadciśnienie tętnicze. Związki te występują np. w brzozie, skrzypie, rdeście ptasim i czarnym bzie. Działają przeciwzapalnie, przeciwobrzękowo, przeciwgrzybiczo, estrogennie, wpływają na nasz układ hormonalny oraz rozkurczowo. Jeżeli mówimy o kolorach to mamy też antocyjany, które są naturalnym barwnikiem roślin, który sprawia, że rośliny są fioletowe, różowe, czerwone albo ciemnoniebieskie. Jest to więc burak, wiśnia, malwa, borówka. Działają one na nasze naczynia krwionośne i poprawiają ostrość widzenia. Biorą też udział w procesach utleniająco-redukcyjnych w naszym organizmie. Z innych ciekawych związków mamy garbniki.
Karolina: Wiem, że są w czerwonym winie.
Żaneta: Tak. Są też w rdeście, dębie, wierzbie, orzechu włoskim i herbacie. Wodne, stężone roztwory garbników są stosowane w garbarstwie. Zastanawiam się, która nazwa była pierwsza, garbniki czy garbarstwo. Stężone roztwory garbników czynią skórę nieprzepuszczalną dla wody. Dla celów leczniczych stosuje się rozcieńczone roztwory garbników, które mają działać bardziej powierzchniowo. Kiedy stykają się z błoną śluzową, wywierają na niej efekt ściągający i hamują jej przepuszczalność. Rośliny zawierające garbniki są cudowne na wszystkie zmiany biegunkowe. Zapobiegają mikrokrwawieniom z naczyń włosowatych, a powierzchniowo działają na uszkodzoną skórę, czyli rany, owrzodzenia i czyraki. Powiem jeszcze o saponinach. Jest to nazwa, która gdzieś tam nam świta. Saponiny to związki, które sprawiają, że rośliny się mydlą i pienią. Są zawarte np. w kasztanowcu. W moim dzieciństwie, mój tata robił klej z kasztanów. Nie znam dokładnego przepisu, ale jeśli ktoś jest zainteresowany klejem z kasztanów, to na pewno można znaleźć więcej informacji w sieci.
Karolina: Wytrąca się wtedy taka à la sieć pajęcza.
Żaneta: Tak, dokładnie. Potem to stygnie i robi się taki glutek. Wraz z moją przyjaciółką jako dzieci, zbiłyśmy piękny wazon jej mamy. Byłyśmy przerażone, że jej mama będzie na nas krzyczeć, a nie miałyśmy kleju, żeby to posklejać. Miałyśmy za to mnóstwo kasztanów. Zaproponowałam Eryce, żeby je ugotować i zrobić klej. Nikt by się wtedy nie zorientował. Oczywiście nie znałam dokładnego przepisu. Ugotowałyśmy te kasztany, zrobiłyśmy jakąś maź, próbowałyśmy skleić ten wazon, ale wyszło jeszcze gorzej niż na początku. Polecam więc najpierw znaleźć przepis 😉
Karolina: Pamiętam, że jak mieszkałam w Madrycie, to kupiłam sobie jadalne kasztany w opakowaniu plastikowym. Myślałam, że są zepsute, bo były pokryte takim białym, pajęczynowym czymś. Bardzo mnie to przeraziło, a potem dowiedziałam się, że to normalna reakcja i proces. Wcale nie były spleśniałe ani robaczywe. Przyroda jest jednak intrygująca.
Żaneta: Bardzo. Żyjemy trochę w oderwaniu. Rzeczy, które powinny być dla nas naturalne wcale takie nie są. W moim życiu staram się wracać do natury i mieć z nią większą styczność. Dlatego tak fascynuję się ziołami. Jest to też nasze dziedzictwo rodzinne, spuścizna po dziadku. Od kiedy pamiętam, w mojej rodzinie zawsze piliśmy zioła. Do 18 roku życia moja mama codziennie przynosiła mi rano i wieczorem kubek ziół. Piłam zioła na czczo rano i wieczorem. Cała roślina je piła. Wiemy, jak stosować te rośliny i napary. Wiemy jakie to bogactwo. Lubię opowiadać o powrocie do tego co naturalne, co powinno być nam bliskie.
Wracając jednak do saponin, to zawiera je wszystko to, co się mydli. Mamy tu kasztany, korzeń lukrecji – trzeba go kilka minut pogotować zanim się go wypije i potem jeszcze poparzyć jakiś czas. Wtedy unosi się taka pianka. Mamy też mydelnicę, pierwiosnek, nagietek, konwalię. Saponiny mają działanie wykrztuśne. Drażnią delikatnie błonę śluzową górnych dróg oddechowych, czyli jamy ustnej i gardła. Wzmagają ruchy nabłonka rzęskowego, wyzwalają naturalny odruch wykrztuśny i zwiększają czynność wydzielniczą. Saponiny nie wchłaniają się w układzie pokarmowym. Są bezpiecznymi związkami, jeśli nie zetknął się z uszkodzonymi naczyniami włosowymi np. jeśli ktoś ma wrzody. Wtedy hemolizują krew, dostają się do krwiobiegu i powodują zatrucie. To dobry przykład, dlaczego warto czasem pobadać temat ziół. Jest lista ziół, które mogą mieć efekty uboczne. Ja używam tych, które są bezpieczne i nie mają efektów ubocznych. Na koniec olejki eteryczne. Ostatnio stało się modne to, żeby wkraplać je do kąpieli lub dyfuzora. Niektórzy lubią stosować je także jako perfumy. I faktycznie jednym z dużych zastosować olejków eterycznych jest przemysł perfumeryjny. Wszystko to co pachnie, to właśnie olejki eteryczne. Olejki eteryczne są w bardzo różnych częściach roślin. W łodygach, liściach, kwiatach, pniu. W olejkach eterycznych mamy też szereg związków chemicznych. Goździki, anyż, płatki róż, lawenda, sosna, kminek – wszystkie zawierają olejki eteryczne. W ziołolecznictwie wykorzystuje się je szeroko. Warto mieć na uwadze, że kiedy robimy sobie kąpiel i wlewamy do niej olejki, to są to związki roślinne. Mogą mieć bardzo różne działania. Np. olejek eteryczny z pietruszki ma działanie moczopędne, z anyżu albo tymianku wykrztuśne, a z mięty żółciopędne. Dlatego jeżeli ktoś ma problem związany z żołądkiem i wątroba, to pije napary z mięty. Działanie rozkurczowe ma olejek eteryczny zawarty w rumianku. Olejek eteryczny zawarty w walerianie (kozłek lekarski) ma działanie uspokajające i wyciszające nasz organizm. Wrotycz robakobójcze i przeciwpasożytnicze. Z lawendy bakteriobójcze, a z krwawnika przeciwzapalne. Teraz ważna informacja. W związku z tym, że olejki eteryczne nie rozpuszczają się w wodzie, to najlepszym nośnikiem do wyciągnięcia ich z roślin nie będzie napar albo odwar. Uzyskamy wtedy inne związki czynne, ale olejków eterycznych będą tam szczątkowe ilości. Najlepszym nośnikiem są wyciągi alkoholowe, dlatego robi się nalewki albo sproszkowane zioła. Dodaje się je do potraw, rozpuszcza się w wodzie lub bierze na łyżeczkę do ust i popija. Z ziół robi się też powidła. Rozdrabnia się je, póki są świeże, miksuje i zalewa miodem. Można dodać też nieco alkoholu.
O tym wszystkim możemy przeczytać w dobrych spisach, zbiorach i artkułach na temat ziołolecznictwa. Można sięgać po zioła i wypijać je jako herbatkę, albo stosować je leczniczo. Herbatka z krwawnika zaparzona w kilka minut nie będzie miała właściwego działania, dlatego że zioła należy parzyć w konkretny sposób. I co ciekawe, rośliny mają swoje konkretne części. Mamy korzeń, liście, pączki, kwiaty. Każda z części ma inne działanie, inaczej się ją zbiera, inaczej suszy i przetwarza. Sięgając po dobry zbiór lub encyklopedie zaufanego autorytetu, wszystko się nam poukłada.
Karolina: Jest bardzo dużo niuansów. Spisałam sobie wszystkie części, których nie umiałabym dobrze wskazać na roślinie. Mamy ziele, kwiat, korzeń, kore, owoce, pączki. Każdą z tych części można zastosować inaczej. Jeżeli ktoś chce zgłębić ten temat, to trzeba to przestudiować. Aczkolwiek zakładam, że są gotowe rozwiązania. Tak jak powiedziałaś można zaparzyć sobie herbatkę. Fajnie byłoby jednak zwiększyć swoją wiedzę i dzięki temu wykorzystać potencjał danej rośliny w pełni.
Powiedziałaś napar, wywar i odwar. Kiedyś o tym czytałam i teraz rozumiem na czym polega różnica. Podejrzewam jednak, że dla wielu naszych słuchaczy są to bardzo podobne terminy. Mogłabyś nam szybciutko powiedzieć na czym polega różnica?
Żaneta: Najczęściej mówimy o naparze ziołowym. Napar to suche zioła, zalane wrzątkiem i odstawione na określony czas. Bardzo często w książkach znajdziemy informację jak długo należy je parzyć. Mój dziadek uważał, że zioła należy parzyć całą noc, bo wtedy nabierają największej mocy. Ja idę za tym sposobem, bo dziadek był dla mnie ogromnym autorytetem w tej kwestii i faktycznie wyleczył wiele osób z niewyleczalnych chorób. Przez wiele lat prowadził swoją działalność leczniczą. Zalewam zioła wieczorem (w sitku lub kubku), przykrywam wieczkiem, a rano je zlewam i podgrzewam – dlatego, że zioła należy pić gorące albo ciepłe. Dodaję też trochę miodu i piję je na czczo.
Odwar powstaje, kiedy gotujemy zioła przez kilka minut i potem zostawiamy do parzenia. Odwary najczęściej stosujemy w roślinach, które mają twarde kłącza albo korzenie. Kłącze perzu jest ziołem oczyszczającym, usprawniającym metabolizm, ale też dobrym dla wszystkich osób, które zmagają się z problemami trzustkowymi. Jest też korzeń lukrecji. Przez to, że kłącza tych roślin są twardsze, należy je chwilę pogotować, aby rozmiękczyć ich twarde części, wyciągnąć z nich jak najwięcej związków, a potem zostawić do parzenia. Mamy też powidełka. Jeśli chcemy zastosować działanie jakiegoś olejku, który znajduje się w konkretnej części roślinny, to przerabiamy zioła na powidła. Takie powidła są częściej chętnie jedzone przez dzieci. Dlatego, że są trochę słodkie – można wziąć je na łyżeczkę i zaaplikować doustnie. Mamy też wyciągi alkoholowe, np. nalewki. Stosuje się wtedy konkretne proporcje alkoholu etylowego i ziół. Najczęściej dodaje się do nich też miód. Można stosować nalewkę z mniszka, która jest bardzo dobra na wątrobę i cały układ pokarmowy. Na nalewki są konkretne przepisy. Zbiera się 50 kwiatów mniszka (możemy zebrać też korzeń, ale on działa na coś innego), zalewa się je konkretną ilością alkoholu i miodu, a następnie odstawia na trzy tygodnie. Codziennie trzeba przemieszać dwa razy. Później odcedza się to po 3 miesiącach i zostawia na kilka miesięcy i można spożywać. Takiej nalewki pije się ½ łyżeczki albo kilka kropel. Często w aptekach albo sklepach zielarskich można kupić alkoholowe wyciągi z roślin – z dziurawca, mniszka, sosny. Są to trzy, które ja stosuję. Dodaję po kilka kropli każdego do moich codziennych naparów ziołowych,
Karolina: Zgubiłyśmy chyba wywar. Nie wiem jaka jest różnica między odwarem, a wywarem.
Żaneta: Według mojej wiedzy w ziołolecznictwie mówimy o naparze i odwarze. Możliwe, że niektórzy potocznie mówią wywar. Wywar jest stosowany raczej w kulinariach, a nie ziołolecznictwie.
Karolina: Ciekawe jest to co powiedziałaś o nalewkach. Przyjęło się mówienie: „napiję się dla zdrowia”. Oczywiście lubimy nadużywać tego zastosowania, a to nie o to chodzi. Wystarczy mała ilość. Pamiętam, że jak czytałam pierwszą książkę o ziołach, to byłam bardzo ciekawa jaka jest argumentacja dodawania alkoholu, bo generalnie jest on uważany za substancję trującą, toksyczną i niezdrową. Jednak za sprawą różnych zachodzących reakcji, wydobywa on dobre związki z roślin. Jest jeszcze jedna kwestia, która zwróciła moją uwagę. Jakie zioła wybierać? Suszone, świeże, a może mrożone?
Żaneta: Często od moich czytelników dostaję pytania, jakie zioła są najlepsze albo jaką firmę polecam. Nie będę podawać konkretnych nazw ani producentów, ale kiedy kupuję suszone zioła, to muszą być one ekologiczne i organiczne. Oczywiście jeżeli nie mam dostępu do ziół ekologicznych, to sięgam po zwykłe, które mogę dostać wszędzie. Staram się jednak wybierać te ekologiczne, bo tak jak w uprawie roślin jadalnych – warzyw i owoców, możemy mieć ekologiczne albo nieekologiczne. Różnią się między sobą sposobem uprawy. Nieekologiczne na etapie uprawy są traktowane chemicznymi środkami ochrony roślin, aby chronić je przed robakami i chorobami. Wtedy zbiory i sprzedaż są największe. Jest to też najlepszy sposób, żeby ochronić rośliny przed różnymi szkodliwymi warunkami atmosferycznymi czy też innymi czynnikami. Traktowanie ziół chemicznymi środkami ochrony roślin, wpływa na ich skład. Potem to zalewamy i pijemy. Zioła po zebraniu muszą trafić do suszarni i zostać wysuszone zanim zdążą zwiędnąć. Ważny jest dzień zbioru i konkretne warunki atmosferyczne. Zioła zbiera się w dni słoneczne, bo nie mogą być wilgotne. Zbiera się je po tym jak wyschnie poranna rosa i zanim wieczorna opadnie. Są to krótkie okna. Niektóre zioła zbiera się dwa albo trzy razy dziennie. Nie zbiera się ich w deszczową pogodę, ponieważ jeśli zioła są zbyt mokre, to dłużej schną. W ekologicznych przemysłach odbywa się to w naturalnie zaciemnionych miejscach, w suszarniach, które są trochę ogrzewane i gdzie nie ma bezpośredniego dostępu do światła słonecznego, które reaguje z niektórymi czynnikami i związkami chemicznymi. Z kolei w innych przemysłach zioła są podsuszane chemicznie. Jest to kolejny etap, kiedy tracą swoją moc i zmienia się ich skład. Zioła ekologiczne są zbierane w miejscach nieskażonych, bardzo czystych, z dala od wszelkich zakładów przemysłowych i tam, gdzie ziemia jest bogata w związki odżywcze. Zebrany surowiec jest odpowiednio sortowany. Odrzucane są rośliny uszkodzone, zbrunatniałe i nadgryzione przez owady. Sortowanie wygląda różnie w zależności od tego jakie jest źródło roślin. Potem szybko się je myje i osusza w lekkim przewiewie. Niektóre zioła kroi się nożem ze stali nierdzewnej – np. korę wierzby, lukrecji. Grubsze korzenie tnie się wzdłuż, bo wtedy szybciej wysychają. Jeżeli są do tego użyte złe noże, czyli nie ze stali nierdzewnej, to żelazo ze stali rdzewiejącej wchodzi w reakcję z garbnikami zawartymi w korze. Dlatego źródło z jakiego pozyskujemy zioła jest tak ważne. Wtedy mamy pewność, że czynnych związków w ziołach mamy jak najwięcej. Znaczenie ma też temperatura, musi być pomiędzy 30°, a 60°C. Jeżeli mamy części roślin, które zawierają olejki eteryczne, to temperatura nie może przekroczyć 35°C. Wysuszone zioła przechowuje się w szczelnych opakowaniach papierowych, płóciennych albo szklanych. Jest to zasada, którą warto sobie przyswoić, jeśli sami kupujemy zioła. Nie przechowujemy ich w plastiku. Jeżeli wybieramy papierową torbę z Lidla, to przewietrzmy ją na balkonie przez kilka godzin. Często kupuję suszone zioła w rożnych torebkach np. tymianek, mięta, podbiał i szałwia. Wrzucam je potem do torby papierowej i mieszam dłonią. Wychodzi tego bardzo dużo, więc przesypuję część do szklanego słoika, stawiam na blat i używam. Resztę zawijam i wkładam w suche miejsce. Wybieram więc źródło ekologiczne, jeżeli sięgam po zioła suszone. Są też takie zioła i części roślin, które zbieram sama. Jest to np. krwawnik, który rośnie wszędzie. Idąc przy warszawskich trawnikach możemy bez problemu go zobaczyć. Takiego krwawnika jednak nie zbieramy, bo czworonogi również wchodzą na te trawniki. Jedziemy do lasu albo na łąki, które są czyste. Zebrany krwawnik możemy zamrozić. Nie polecam suszyć go samodzielnie, bo trzeba wtedy zadbać o odpowiednie warunki. Taki zamrożony krwawnik można potem zaparzyć, posiekać, dodać do sałatki, na kanapkę lub do zupy. Moja przyjaciółka w te wakacje miała bardzo bolesną miesiączkę i silne skurcze. Poszłam więc i pozbierałam krwawnika. Zalałam go ciepłą wodą (prawie wrzątkiem), zmiksowałam w Thermomixie i przecedziłam przez coś płóciennego. Wyszedł mi dzięki temu sok z krwawnika. Dałam jej to do wypicia i bardzo się jej polepszyło. Do sałatki możemy dodawać też liście albo żółty kwiat mniszka. Trzeba się jednak dokładnie przyjrzeć, ponieważ istnieje bardzo podobna roślina, która jest trująca.
Karolina: Myślałam, że przygotujemy dziś specjalny kurs domowego zielarza, ale temat jest tak obszerny, że jest to niemożliwe. Wszystkie osoby, które są zainteresowane niech dadzą nam znać na Instagramie albo YouTubie, czy taki odcinek ma się pojawić. Ja z przyjemnością dowiem się jakie zioła stosować. Uważam, że bardzo ważne jest to, aby stworzyć sobie bazę. Dla mnie kluczowe jest zrozumienie tego, że rośliny rzeczywiście działają i poznanie teorii po to, żeby móc wprowadzić to w życie. Kiedy idziemy do osoby, która zajmuje się tym profesjonalnie i chcemy wyleczyć jakieś poważne schorzenie, to może wiedza nie jest wtedy aż tak potrzebna, bo ta osoba nam doradzi. Aczkolwiek wiedza sprawia, że ufamy tej dziedzinie i sztuce. Uważam więc, że jest to bardzo istotne. Jeżeli chcemy korzystać z ziół na co dzień, przy doraźnych dolegliwościach lub po prostu, żeby wspierać swoje zdrowie, to myślę, że taki przewodnik po podręcznych, domowych ziołach będzie super rozwiązaniem.
Niezmiernie dziękuję Ci za tę rozmowę i ogrom wiedzy jakim się podzieliłaś. Czekam na dalszą część. Odsyłam wszystkich do Ciebie po to, żeby mogli czerpać jeszcze więcej inspiracji z Twojej mądrości.
Żaneta: Dziękuję i jak najbardziej zapraszam. W swojej przestrzeni mówię regularnie o ziołach. Pokazuję jak je piję – ludzie widzą moje poranne i wieczorne napary. Czasami dzielę się konkretnymi mieszankami. Jestem na etapie tworzenia moich autorskich mieszanek na bazie zapisków i dziedzictwa mojego dziadka. Nie będą one na poprawę humoru ani detoks. Będą to mieszanki celowane na problemy z układem pokarmowym czy też zapaleniem układu moczowego.
Karolina: Trzymamy kciuki. Nie mogę się doczekać, aż ta ziołowa marka ujrzy światło dzienne. Do tego poprosimy też zielarskiego ebooka dla amatorów i nie tylko. Myślę, że każdemu z nas przyda się mądrość natury na co dzień. Bardzo dziękuję, odsyłam wszystkich do Ciebie w opisie i do usłyszenia niedługo.
Żaneta: Do usłyszenia.