PODCAST #135 kulisy branży second hand: czy moda vintage jest etyczna i skąd biorą się ubrania w lumpeksach?

PODCAST #135 kulisy branży second hand: czy moda vintage jest etyczna i skąd biorą się ubrania w lumpeksach?

Kupowanie w second handach jest utożsamiane ze wspieraniem odpowiedzialnej mody. Zgadza się, jest to na pewno lepsze rozwiązanie niż sięganie po nowe rzeczy w sklepach sieciowych, ale nadmierna konsumpcja nigdy nie jest czymś etycznym, a już na pewno nie ekologicznym.

Gloryfikacja ciucholandów przykryła to co dzieje się za kulisami tej branży. Importujemy, sprzedajemy i wyrzucamy na masową skalę. Nie bez powodu Polska nazywana jest tekstylnym śmietnikiem Europy, ponieważ sprowadzamy największe w Europie ilości tekstylnych odpadów. Niewiele osób wie jak ten rynek funkcjonuje, dlatego zaprosiłam do siebie prawdziwego eksperta, Tomka Bociana.

Tomek jest CEO Ubrania do oddania, czyli pierwszego w Polsce transparentnego i odpowiedzialnego systemu sprzedaży nienoszonych ubrań na rzecz wspierania potrzebujących. Opowie nam o tym skąd biorą się ubrania w lumpeksach oraz dokąd jadą te rzeczy, które nie znajdą nowego domu. Dowiemy się dlaczego sprzedaż ubrań do Afryki to dobry pomysł oraz jakie praktyki należy wprowadzić w Polsce, aby naprawić ten rozregulowany i zaśmiecający planetę rynek. Zapraszam!

Ubrania do oddania:

http://ubraniadooddania.pl

Ten odcinek powstał we współpracy z marką Brata, producentem filtrów do wody.

http://brita.pl

Transkrypcja treści odcinka:

Karolina: Cześć Tomek. Jest mi bardzo miło gościć Cię w podcaście. Dziękuję Ci, że przyjąłeś moje zaproszenie. Kupuję w second-handach od lat, dokładnie od gimnazjum. Początkowo robiłam to głównie ze względów finansowych, ale też po to, żeby kupić coś bardziej oryginalnego niż inni. Z czasem przerodziło się to bardziej w motywację związaną z ekologią i rosnącym zainteresowaniem etyczną modą. Ostatnio doszłam do wniosku, że jako osoba, która identyfikuje się z tym zrównoważonym, odpowiedzialnym podejściem do kupowania, zaczęłam utożsamiać modę vintage i modę z second-handów właśnie z takową. Zastanawiam się jak patrzysz na to Ty jako znawca tematu. Czy nie jest trochę tak, że kupując w second-handach uspokajamy nasze sumienia, a finalnie po prostu kupujemy dużo ubrań?

Tomek: Cześć Karolina. Odpowiem krótko i konkretnie. Tak jest. Jestem osobą, która od kilku lat zajmuje się tematem odzieży używanej – zaczynając od jej zbierania, różnych form zbiórek, które nie są do końca transparentne i potem już samego systemu sprzedaży. Zauważam, że niestety duża część klientów second-handów konsumuje nadmiernie, kiedy wchodzi do tych sklepów. Bardzo często osoby te, idą bez sprecyzowanego planu, co chcą kupić i czego potrzebują. Wchodzą, bo to po prostu second-hand, do którego przychodzą raz w tygodniu. Często, nawet jak wchodzą po koszulkę, to wychodzą z dziesięcioma innymi rzeczami, bo jest tanio. Mają też przekonanie, że jest to bardziej ekologiczne niż kupowanie w sieciówkach. Pamiętajmy jednak, że nadmierny konsumpcjonizm, nawet w drugim obiegu nie jest do końca ekologiczny. 

Karolina: Mam takie podejście, że jak kupię coś w second-handzie, to tak jakby się to nie liczy. Sama złapałam siebie na tej hipokryzji. Staram się nie chodzić do sieciówek. Podświadomie oceniam to, kiedy ktoś wychodzi z trzeba swetrami z sieciówki, ale kiedy sama pochwaliłam się, że złapałam trzy swetry w second-handzie, to usłyszałam komentarze, które były dla mnie bardzo konstruktywną krytyką: Dlaczego kupiłaś trzy? Czy potrzebowałaś trzech nowych swetrów? Myślę, że mania kupowania przenosi się powoli ze świata sieciówkowego do vintagowego.

Tomek: Vintagowego i second-handowego. Przez to podejście, o którym powiedziałaś, według mnie ten rynek ewoluował w bardzo złą stronę. Odłóżmy na razie na bok vintage shopy, bo to stosunkowo młoda gałąź second-handowego świata. Nie jest jeszcze tak zepsuta jak standardowe second-handy. Dlaczego mówię o zepsuciu? Zwróćmy uwagę, w którą stronę to poszło. Kiedy spojrzysz na większość takich typowych second-handów (pomijam odzież zachodu, o tym możemy jeszcze porozmawiać) to bardzo często jest tak, że masz tam cotygodniową wymianę towaru. W poniedziałek nowy towar, w środę nowy towar – w zależności od sklepu. Towar wymienia się raz w tygodniu, bo ludzie tego chcą. Ktoś przychodzi po coś nowego i nie chce grzebać w tych samych rzeczach. Chce mieć co tydzień nową dostawę towaru. 

Karolina: Wręcz nową kolekcję.

Tomek: Tak. To spowodowało, że jesteśmy tekstylnym śmietnikiem Europy. Żeby zaspokoić potrzebę cotygodniowej, nowej dostawy towaru, sprowadzamy setki tysięcy ton odpadów tekstylnych z Europy Zachodniej. U nas w kraju następuje jej sortowanie i wprowadzanie do kolejnego obiegu. Nikt nie zastanawia się, co się dzieje z tym, czego nie sprzedajemy, a jednak sprowadzamy. Właściciel sklepu albo kilku sklepów, które co tydzień wymieniają nowy towar, sprowadza sobie odpad tekstylny. Sprowadzanie tego opadu to oddzielna historia. Jest on sprowadzany teoretycznie jako odpad zielony, niezgodnie ze swoją klasyfikacją. Jeśli ktoś go sprowadzi, to następuje podział – coś co mogę sprzedać i coś czego sprzedać nie mogę. Abstrahując od tego, że nadmierny, second-handowy konsumpcjonizm powoduje, że sprowadzamy coraz więcej tych odpadów, żeby zaspokoić nasze cotygodniowe wymiany towaru. Zastanówmy się, co stało się z rzeczami, które nigdy nie zostały wprowadzane do sklepów, a zostały przywiezione na naszą polską ziemię.

Karolina: Zatrzymajmy się tutaj. Skąd bierze się towar w second-handach? Powiedziałeś, że jest on sprowadzany jako odpad tekstylny i dopiero potem, właściciel sklepu decyduje co z nim zrobić. Czy to oznacza, że kiedy zamawiam ubrania/odpady, to nie wiem co jest w worku? 

Tomek: Nie wiesz. 

Karolina: Na czym więc polega ten proces? Skąd one przyjeżdżają?

Tomek: W skrócie to z zachodu. Mówię bardzo ogólnie, bo mówimy też o krajach północy – Szwecja i cała Skandynawia. Najwięcej odzieży sprowadzamy jednak z Wielkiej Brytanii. Jest ona jej największym konsumentem w Europie. Kupuje się tam najwięcej ubrań rocznie, na jednego mieszkańca. Najwięcej się też oddaje. Jest to zupełnie inna kultura, jeśli chodzi o oddawanie odzieży na wszelkiego rodzaju zbiórki. Odzież zachodnia na witrynach sklepów, to magiczne hasło, które przyciąga klientów. Nie chcę generalizować ani nikomu umniejszać, ale przeciętnemu Kowalskiego wydaje się, że jak coś jest z zachodu (zwłaszcza ubrania) to jest od razu lepsze, inne, niepowtarzalne i niespotykane. Jest kilka polskich marek, których nie ma za granicą. Tak samo są marki, których nie ma na polskim rynku, a są na rynkach zachodnich. Wchodząc głębiej – czy będzie to bluza z polskiego Reserved czy bluza z jakiejś marki niemieckiej, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że obie zostały uszyte z tego samego materiału, w tej samej fabryce w Bangladeszu. Różnią się tylko napisem na koszulce albo samym logo. Nie mają innej wartości. Nie są bardziej trwałe, nie są lepszej jakości. W Ubraniach do Oddania walczymy z mitem, że odzież polska jest gorsza. Dla nas nie różni się ona niczym od odzieży z Niemiec czy Wielkiej Brytanii. 

Zapytałaś mnie o odpad zielony. Jak to działa i czy właściciel sklepu wie, co sprawdza. Teoretycznie powinien wiedzieć, bo żeby móc sprowadzić odpad zielony, czyli towar bez jakichkolwiek dodatkowych opłat związanych ze sprowadzaniem odpadów i bez licencji, to towar ten powinien być przesortowany w kraju, z którego został odebrany. Jeśli mamy zbiórkę odzieży używanej w Wielkiej Brytanii, to żeby mogła ona trafić do Polski jako odpad zielony, to powinna być na miejscu podzielona na kategorie. Oddzielamy odpad, czyli to co jest zbyt zniszczone i nienadające się do wprowadzenia do ponownego obiegu. To powinno zostać wyspach. Natomiast cała reszta podzielona na różnego rodzaju kategorie, czyli spodnie, koszulki itp., powinna trafić jako odpad zielony do Polski. Tak to wygląda na papierze. Natomiast w praktyce worki, które są wyciągane z kontenerów w Wielkiej Brytanii trafiają do tira, który jedzie do Polski. W dokumentacji jest napisane, że jest to odpad zielony, a faktycznie jest to tzw. niesort, czyli odzież używana zmieszana z odpadem. Dopiero tutaj na miejscu następuje właściwe sortowanie, które powinno odbyć się w kraju zbiórki. Stąd to określenie, że jako kraj jesteśmy tekstylnym śmietnikiem Europy. Sprowadzamy tego typu odpadu – niesortu, najwięcej ze wszystkich krajów europejskich. U nas, na miejscu odbywa się sortowanie, kompletnie bez żadnej kontroli. Znam dziesiątki przydomowych sortowni. Ktoś kto ma 5, 10, 15 swoich sklepów rozsianych lokalnie, sprowadza sobie dziesiątki ton niesortu i sortuje go we własnej, mini sortowni bez jakichkolwiek regulacji. To co się nadaje wprowadza do swoich sklepów, a to co się nie nadaje musi poddać utylizacji. Tu pojawia się największy problem. 

Karolina: Zaraz Cię o to zapytam, bo jestem bardzo ciekawa, co dalej dzieje się z tymi ubraniami. Ciekawi mnie jednak jedno. Skoro jesteśmy śmietnikiem tekstylnym Europy i dużym importerem, to czy nam się to opłaca? Skoro jest popyt, ludzie kupują i tyle tego sprawdzamy, to teoretycznie powinien być to świetny biznes. Czy rzeczywiście tak jest?

Tomek: To jest bardzo dobry biznes. W tym momencie, rynek odzieży używanej w Polsce jest szacowany na około 8 miliardów złotych rocznie. Ciężko go jednak oszacować, bo jest bardzo mocno osadzony w szarej strefie. Zawsze, gdy o tym mówię, przywołuję anegdotę. My jako Ubrania do Oddania wystartowaliśmy z własną sortownią ponad rok temu. Kiedy zaczęliśmy sprzedawać posortowaną odzież do second-handów w Polsce, to w zasadzie codziennie mieliśmy pytanie: A ile bez faktury? Czy można po godzinach, jak szef nie widzi, sprzedać bez żadnej ewidencji? Szafa strefa na tym rynku jest ogromna. Gdyby to nie było opłacalne, to nikt by tego nie sprowadzał. To mówi samo za siebie. Nie byłoby to tak opłacalne, gdyby sortowanie odbywało się już na terenie danego kraju. Wyobraź sobie, że trzeba to posortować w Wielkiej Brytanii, gdzie koszty zatrudnienia i pracy są zdecydowanie wyższe. Wszelkiego rodzaju opłaty związane z magazynami i sprzętem również są wyższe niż w Polsce. Koszt towaru byłby kilkanaście razy wyższy niż jest teraz, a to przełożyłoby się na ceny na wieszakach. Biznes przestałby być wtedy opłacalny. Jesteśmy więc w dziwnym impasie. Wszystkim to pasuje. Wiele osób przymyka na to oko, a pieniądze są ogromne.

Karolina: Trochę taki smutny win-win. Zachód się cieszy, bo nie musi się tym martwić. Cieszy się Polska, bo zarabiamy i rośnie nasza gospodarka. Ale finalnie na tym wszystkim najbardziej cierpi nasza planeta. 

Tomek: Zdecydowanie tak. 

Karolina: Co w takim razie dzieje się z odpadem tekstylnym? Patrząc optymistycznie załóżmy, że to, co po sortowaniu trafiło do sklepów, sprzedało się całkiem nieźle. Mamy jednak niesamowicie duży odpad tekstylny, czyli rzeczy, które w ogóle nie trafiły do sklepów oraz rzeczy, które nie zostały kupione i zostały wyrzucone, bo przyjechał nowy towar. Gdzie trafiają te ciuchy?

Tomek: To nie do końca tak jest. Rynek wypracował sobie bardzo prosty i genialny sposób rotowania tym towarem. Jak masz sklep, w którym jest informacja, że co tydzień jest wymiana towaru, to ze stuprocentowym prawdopodobieństwem właściciel tego sklepu posiada jeszcze kilka innych sklepów. Nie stać by Cię było na cotygodniową wymianę towaru, jeśli miałabyś jeden sklep i nie miałabyś własnej sortowni i nie kupowała tzw. niesortu – nieważne czy na polskim czy zagranicznym rynku. To, co nie sprzeda się w jednym sklepie, trafia do kolejnego. Z założenia jest to prosty i dobry sposób. Genialny. Jak masz cztery sklepy, to jedna koszula ma cztery szanse, żeby wprowadzić ją do ponownego obiegu. Dopiero potem zaczyna się problem. Rynek jednak ponownie sobie z tym poradził. Jest tzw. rynek posklepowy. Są firmy, które skupują odzież, która się nie sprzedała i chociażby przygotowują ją do eksportu do kraju rozwijających się. Wracając do początku twojego pytania, co dzieje się z ubraniami, które w ogóle nie trafiły na sklepową półkę. Jest wiele sposobów, jeśli chodzi recykling tekstyliów. Tekstylia są o tyle wdzięcznym materiałem, że można je zrecyklingować w stu procentach. 

Karolina: Nie są szkłem.

Tomek: Da się z nich zrobić różne rzeczy. Rzeczy bawełniane są najczęściej przerabiane na tzw. czyściwo. Są to bawełniane szmaty, które są wykorzystywane w przemyśle do czyszczenia i konserwacji maszyn. Mówiąc krótko, każdy warsztat mechaniczny i samochodowy jest klientem na czyściwo, bo czymś te smary wycierać muszą. Stare, bawełniane ubrania, pozbawione elementów twardych typu guziki i zamki, nadają się do tego idealnie. Jeansy mogą trafić do fabryk, które przerabiają je na celulozę i papier. Wełniane swetry mogą trafiać do Indii i są tam z nich robione dywany. To, co nie jest z tworzyw naturalnych jest przerabiane na tzw. granulat, z którego robi się paliwo alternatywne. W Polsce, paliwo to jest najczęściej wykorzystywane w cementowniach, bo korzystają one właśnie z paliw alternatywnych. W Polsce jest też jedna firma, która z ubrań z domieszką plastiku, robi kompozyty, które mają bardzo podobne właściwości jak drewno. Robi się z tego ławki, kosze na śmieci, latarnie – tzw. małą architekturę zewnętrzną. Są firmy, które przerabiają stare, zniszczone ubrania, które się do niczego nie nadają na szarpankę. Wygląda to jak wielka wata, bo ubrania te są szarpane na mikrowłókna. Z tego robione są różne rzeczy np. wkłady w AGD (izolacja), izolacje termiczne i wygłuszające w samochodach, ekrany wygłuszające, używane w drogownictwie. Coraz częściej wykorzystuje się ubrania jako materiały izolacyjne w budownictwie, jako alternatywa do styropianu. To jest taki model idealny.

Karolina: Właśnie miałam zapytać, czy są to domyślne rozwiązania, bo wygląda to pięknie.

Tomek: Dlaczego mówimy, że Polska jest tekstylnym śmietnikiem Europy? Dlatego, że jako kraj europejski sprowadzamy najwięcej tekstyliów, natomiast mamy najmniej technologii do ich utylizacji. To o czym powiedziałem, to dosłownie kilka firm, które działają w tym momencie w Polsce. Mają one technologie i faktycznie robią to, o czym wspomniałem. Reszta, czyli kilkaset firm, które nie mają tej technologii, musi zutylizować odpad tekstylny, czyli komuś zapłacić. Kilka lat temu firmy, które robiły paliwo alternatywne płaciły za surowiec. Były to niewielkie pieniądze, które nie pokrywały kosztów zakupu, ale był to dodatkowy dochód dla firmy, która sprowadza odpad tekstylny. W tym momencie, żeby te firmy chciały zrobić z tego paliwo alternatywne, trzeba im zapłacić. Tego odpadu i ubrań jest tak dużo na świecie, że nie ma deficytu surowca, jest jego nadpodaż. Taka firma może zapłacić za utylizację albo (co niestety jest częstym zjawiskiem w małych firmach) szuka dla niej taniej, darmowej alternatywy. Coraz częściej możemy znaleźć w prasie informację, że znaleziono wysypisko ubrań w lesie. Jakieś dwa miesiące temu, wracając z gór, dosłownie przy krajowej siódemce, w rowie widziałem hałdy ubrań. Po tym, jak były one spakowane, wiem, że były to ubrania posklepowe z second-handów albo to, czego nie udało wprowadzić się do obiegu na etapie pierwszego sortowania. Osobiście, spotkałem się też z niechlubnym procederem, jakim jest palenie ubraniami w domowych piecach, przez pracowników dzikich sortowni. Jest to straszne. Paradoks naszego kraju polega na tym, że sprowadzamy najwięcej, a mamy najmniej technologii. Na logikę, coś musi się z tym dziać. Każdy niech sobie dopowie co. Od razu powiem, że wasze najdziwniejsze i najczarniejsze myśli mogą być realnymi scenariuszami.

Karolina: Co w takim razie z drogą, która polega na tym, że my sprzedajemy niesprzedany towar dalej. Na rynki (najczęściej przychodzi nam do głowy) afrykańskie. 

Tomek: To jeden z kierunków sprzedaży. Dobrze mi znany, bo my też to robimy. Narosło wokół tego wiele mitów. Faktycznie duża część rzeczy, które do nas trafiają i które zbieramy na naszym lokalnym runku – mówię My, w domyśle Polska – trafia do krajów rozwijających się. Są to najczęściej kraje afrykańskie albo Azja Środkowa. Jeśli chodzi o Azję Środkową na czele jest Pakistan. Tam trafia najwięcej towaru. Jest tam też bardzo dużo sortowni. 

Karolina: Cóż za gospodarka cyrkularna. Uszyte w Pakistanie, wraca do Pakistanu. 

Tomek: Trochę tak. 

Karolina: Oczywiście mówię to pół żartem, pół serio. Z nutką ironii.

 

Tomek: Tak to wygląda. Natomiast Afryka jest największym odbiorcą, jeśli chodzi o odzież używaną. Nie tylko z Polski, ale z całej Europy, Stanów, Kanady. Co ciekawe i o czym dowiedziałem się będąc ostatnio w Kenii, 50% odzieży używanej, która trafia do Afryki pochodzi z Chin. 

Karolina: Chciałabym to uporządkować. Dla mnie te informacje są poniekąd nowe. Do tej pory miałam wizję modelu, że produkty są w second-handach w Szwecji, następnie trafiają do second-handów w Polsce, a finalnie te same lądują w second-handach w krajach afrykańskich, gdzie psują rynek, czyli zalewają lokalne sklepy ubraniami z drugiej ręki i wypierają lokalne rzemiosło. To scenariusz, w który wierzyłam i w ogóle go nie podważałam. Odnoszę wrażenie, że w obiegu nie ma ubrań, które oddajemy w Polsce albo są to dwa, różne obiegi. Ubrania, które my oddajemy w Polsce wcale nie trafiają do polskich second-handów tylko lecą np. do Afryki albo Pakistanu. Zaś ubrania, które trafiają do Polski ze Szwecji są zazwyczaj wyrzucane. Dwie drogi, które się rozchodzą. 

Tomek: Najlepszej jakości ubrania trafiają do second-handów w Polsce albo z Polski (gdzie zostały przesortowane) trafiają na zachód. Oddzieliliśmy ziarno od plew i oni chętnie to kupują. Najlepszej jakości towar jest sprzedawany w Polsce, niezależnie czy pochodzi z polskich czy zachodnich zbiórek. Nie widzisz towaru polskiego, bo tak jak powiedziałem większość second-handów działa na zasadzie chemii z Niemiec. Persil niemiecki jest lepszy od Persilu polskiego. To nie jest lokowanie produktu, ale przykład, który wszyscy kojarzą. Nie widzisz tego, bo zalewa nas fala zachodniej odzieży. Polskich marek jest stosunkowo niewiele w polskich second-handach. Natomiast co do zasady, najlepszej jakości rzeczy trafiają do polskich sklepów. Reszta, która nadaje się do ponownego obiegu i nie trzeba robić z niej jeszcze czyściwa ani paliwa alternatywnego, trafia do krajów rozwijających się, np. do państw Afryki. Gorszej jakości odzież trafia do Pakistanu. Tam jest biedniejszy rynek i są w stanie zapłacić mniej. Potrzebują też innego rodzaju ubrań. Ciężko jest sprzedać w Afryce kurtki zimowe czy grube swetry, bo klimat nie sprzyja temu, żeby tego używać. Oczywiście one tam trafiają, ale to osoby temat. Gorsze rzeczy trafiają do krajów rozwijających się, a najgorsze, które są już na tyle zniszczone, że nie da się ich wprowadzić do ponownego obiegu, są przerabiane na czyściwo albo paliwo alternatywne. To taka podstawowa drabinka. Każda drabinka to oddzielna struktura, rozbudowana w zależności od tego, gdzie sprzedajemy. Wspomniałaś o tym, że miałaś wyobrażenie, że nasze ubranie trafiają do Afryki i zawijają tam lokalny rynek itd. Przede wszystkim musimy sobie uświadomić jedną rzecz. Bardzo wiele osób wyobraża to sobie tak, że to, co nie sprzeda się u nas i jest bardzo zniszczone, jest spakowane w worki, trafia do kontenera i wysyłane jest do Afryki. Część osób myśli, że jest to wysyłane w formie darowizny. 

Karolina: Wyobrażamy sobie, że rozdają te ubrania. 

Tomek: No nie. To jest ogromny biznes i ogromny rynek. Po pierwsze trafiają tam konkretne rzeczy. Powiem na zasadzie naszej współpracy. W tym momencie sprzedajmy towar do Kenii, Kamerunu i zaczynamy współpracę z Somalią. Każdy z tych krajów ma swoją tzw. packing listę, czyli mamy dokładnie określone to, w jaki sposób mamy te rzeczy posortować i jakiej jakości mogą być. Czy mają być A, czy B – na tych rynkach jest rozróżniana jakość. Każda jakość i każda kategoria mają swoją indywidulaną ceną. Jak wysyłam kontener do Afryki, to nie wysyłam go za darmo, bo to jest biznes. To są bardzo świadomi, mądrzy i odważni przedsiębiorcy. Wysyłając towar do Kenii dzielimy go na 50 różnych kategorii. Koszule męskie rozdzielam na koszule bawełniane i koszule heavy – cięższe sztruksowe czy flanelowe. Koszule bawełniane rozdzielamy na białe i kolorowe, do tego wchodzi gradacja, czyli jakość A i jakość B. Sukienki dzielimy ze względu na materiał poliestrowe, bawełniane lub ze względu na przeznaczenie – tzw. do biura albo na co dzień. Towar idzie tam bardzo mocno sprecyzowany. Pozbądźmy się tego wyobrażenia, że pakujemy wszystko, co się da do kontenera, wysyłamy to i wszyscy nam dziękują. To jest tak, że oni dają nam zamówienie i jeżeli jesteśmy w stanie jemu sprostać, to je realizujmy i finalnie się z niego rozliczamy. Czy jakość była odpowiednia, czy sortowanie było dobrze zrobione. Spójrz teraz na ten paradoks, do którego nawiązuję, dlaczego jesteśmy śmietnikiem tekstyliowym Europy. Wysyłając towar do Afryki, tak naprawdę cały odpad zostaje u nas.

Karolina: I cała praca też zostaje wykonana u nas. 

Tomek: Mówienie o tym, że zaśmiecamy Afrykę tekstyliami, nie jest prawdą. Rzeczy, które nie nadają się do noszenia, których nie chcą kupić i za które nie zapłacą, finalnie zostają u nas i to my będziemy musieli je zutylizować. Na rynek afrykański trafia tylko i wyłącznie towar, który są oni w stanie w stu procentach wprowadzić do ponownego obiegu. Sama struktura rynku, też jest tam bardzo ciekawa. Mówi się o tym, że zabijamy lokalny przemysł tekstylny, co jest totalną bzdurą. Po pierwsze jego już w zasadzie nie ma. Powiem na przykładzie Kenii. Ponad 20 lat temu, w Kenii w przemyśle tekstylnym, było zatrudnionych 500 tys. osób. To jest bardzo dużo. W tym momencie jest to około 20 tys. osób. Jest to 96% mniej niż 20 lat temu. Wynika to z otwarcia rynku. W momencie, kiedy kraje afrykańskie otworzyły się na handel i weszły do gospodarki wolnorynkowej (czy jest ona dobra czy zła, nie mnie to oceniać) zaczęły trafiać do nich towary, które stały się alternatywą ich produkcji. Afrykańczycy kochają odzież używaną. Będąc ostatnio w Kenii na kilkudniowym spotkaniu z naszą kontrahentką rozmawialiśmy o tym, czemu odzież używana, a nie nowa. Coś o tym wiem i śmiało mogę powiedzieć, że to nie zabija ich lokalnego rynku z dwóch powodów. Po pierwsze, oni kochają tę odzież. Dlatego, że jest kolorowa i różnorodna. Oni nie lubią odzieży sieciowej. Nancy – nasza kontrahentka, pokazała mi największą markę odzieżową w Kenii. Byłem też w centrum handlowym, żeby sprawdzić, jak to wygląda. Ten sklep był kompletnie pusty. Nie chcę tego oceniać na podstawie jednej mojej wizyty, ale na podstawie tego, co opowiadała mi Nancy, Kenijczycy i Afrykańczycy nie lubią powtarzalności. Nie lubią mieć tych samych bluzek. Dlatego odzież używana jest dla nich tak cenna i wartościowa. 90% osób w Kenii oficjalnie ubiera się w odzież używaną. Nie jest to tylko ze względu na kwestie finansowe, bo ludzie zamożni i bogaci (jak na tamte warunki) też kupują odzież używaną. To jest ich świadomy wybór. To nie jest tak, że my im to narzuciliśmy: możecie teraz kupować tylko odzież używaną i nic więcej. Nie możemy im tego narzucać. Nie możemy powiedzieć, że musicie wprowadzić zakaz sprowadzania odzieży używanej. Oczywiście oni mogą to zrobić, ale wtedy wydarzy się jedna prosta rzecz. Zostaną zalani przez tanią, chińską odzież. 

Karolina: Nie przez etyczne, lokalne marki. 

Tomek: O lokalnych markach zaraz powiem, bo też miałem tam na miejscu styczność z taką produkcją. Nie możemy im powiedzieć, że nie wysyłamy ubrań, bo musielibyśmy odciąć ich od wolnego rynku. Musielibyśmy im zabronić kupowania nowej odzieży z Turcji, Chin i używanej z Polski. Wtedy moglibyśmy liczyć na to, że wytworzy się system wewnętrzny, który zacznie sam produkować, sprzedawać itd. Są kraje, które wprowadziły zakaz sprzedaży odzieży używanej w Afryce. Można sobie sprawdzić czy faktycznie, odrodził się tam przemysł odzieżowy. No nie. Zostały one zalane przez tanie, chińskie i „plastikowe” rzeczy. Trochę tak jak z Łodzią. Tam też nie ma już przemysłu, bo mamy wolny rynek i się to nie opłaca. Nikt by tego nie kupił. Tak samo jest tam. Kupiłem Zosi jedną sukienkę, która jest wykonana z bawełny wyprodukowanej w Afryce. Była uszyta przez lokalnych rzemieślników i kosztowała 18 dolarów. I to nie była cena dla turysty, bo kupiła mi ją nasza klientka – lokalna osoba od lokalnego producenta. Dla 95% Kenijczyków czy mieszkańców Afryki Wschodniej taki towar jest nieosiągalny. To byłby dla nich wybór – sukienka albo dziecko do szkoły. Więc mówienie o tym, żeby przestać wysyłać odzież używaną do Afryki, bo wtedy odrodzi się tam lokalny przemysł jest kompletną ignorancją. Ja nazywam takie osoby ekologami ze Starbucksa. Siedzi sobie w Warszawie i przeczytał jakiś artykuł, bo takich jest sporo. Jak rozmawiałem z Kenijczykami to większość artykułów w Europie jak i w Afryce, które mówią o tym jak szkodliwe jest używanie odzieży używanej, jest sponsorowana przez chińskie lobby. To jest ten problem. Jesteśmy zalewni informacjami i sterowani tym przekazem. Nie ma takiej opcji, żeby odrodził się tam rynek, jeśli przestaniemy wysyłać odzież używaną. A nawet jeśli się odrodzi, to będzie to na tyle drogie, że kompletnie nieosiągalne dla przeciętnego mieszkańca. Druga kwestia, to że kiedy kontenery z odzieżą używaną przestaną płynąć do Afryki z szerokorozumianej północy, to zza rogu zaraz wypłyną kontenerowce z chińskimi ciuchami. Co ciekawe, Kenijczycy wielokrotnie mówili mi, że dla nich istotne jest to, że Chińczycy wchodząc na dany rynek (i jest to potwierdzone w innych krajach afrykańskich, które wprowadziły zakaz pod naporem finansowaniem lobby chińskiego) nigdy nie poprzestają na tym, że dostarczają towar do portu. Zaczynają budować swoje struktury hurtowe, detaliczne i tak naprawdę przejmują całą gałąź rynku. Sprowadzają i zatrudniają swoich ludzi, następuje więc kolonizacja, której Afrykańczycy nie chcą. Rynek odzieży używanej w samej Kenii albo nawet samej Nairobi, to setki tysięcy miejsc pracy. Ciekawostką jest to, że w momencie, kiedy tego rynku by nie było, znacznie wzrosłaby przestępczość. To jest bolączka tego rządu. Rząd kenijski tak jak de facto większość afrykańskich rządów, jest bardzo podatny na korupcję. To niestety w tej chwili domena afrykańskich rządów. Pewnie chcieliby wprowadzić taki zakaz, bo jest to duży zastrzyk kasy ze strony Chin, natomiast boją się wzrostu przestępczości. Do pracy przy odzieży używanej zatrudnionych jest mnóstwo osób. Są to tragarze, sprzedawcy i osoby, które zajmują się odświeżaniem tych ubrań. Byłem na największym targu odzieży używanej w Afryce, w Nairobi. Nazywa się Gikomba. Ogromna przestrzeń. Dziesiątki tysięcy ludzi, którzy pracują sprzedając odzież. To targ hurtowy. Nie przychodzą tam klienci detaliczni. Przychodzą tam kolejni sprzedawcy, którzy zaopatrują się w towar i sprzedają go na mniejszych targowiskach, w różnych częściach miasta. Na mniejszych targowiskach kupują ludzie, którzy sprzedają potem bezpośrednio na ulicy. Sprzedaż odzieży używanej w Kenii jest wszędzie. Jedziesz mostem i gdzieś na wiadukcie stoi ktoś, kto ma rozwieszonych dziesięć koszulek. Handluje i z tego się utrzymuje. Nie trzeba do tego wysokich kwalifikacji ani wykształcenia. Może to robić każdy i faktycznie daje to pracę bardzo dużej części niskowykwalifikowanej społeczności w Nairobi jak i całej Afryce. To odciąga ich od przestępczości. 

Karolina: Bo mają z czego żyć.

Tomek: Tak. Jeśli ktoś może zarobić uczciwie pieniądze przez to, że sprzeda kilka par butów na ulicy, to nie pójdzie i nie będzie kradł lub robił innych rzeczy. To jest naprawdę duży problem w krajach afrykańskich. W Nairobi jest godzina policyjna, od 21.00 albo 22.00. Nikogo nie ma na ulicy. Pytałem, z czego to wynika. Oficjalnym pretekstem jest COVID. Nieoficjalna jest właśnie przestępczość. Tak dużo ludzi straciło prace ze względu na koronawirusa, że na nowo zaczyna rosnąć przestępczość. To co można zrobić, to wprowadzić właśnie godzinę policyjną. To argument pokazujący, że odzież używana niczego tam nie zabija. To trochę jakbyśmy powiedzieli, że w Polsce zamykamy granice, nie sprowadzamy żadnego towaru, bo w Łodzi muszą odrodzić się fabryki tekstylne. Przy wolnym rynku, jest to niewykonalne. Musimy patrzeć na to szerzej. Nie możemy im niczego narzucać. Jeśli chcą kupować odzież używaną, to nie każmy im produkować własnej. Nawet jeśli by się to stało, to niewiele osób byłoby stać, żeby to kupić. Wzrośnie pewnie przestępczość, a Afrykę zaleje tania, chińska odzież jednorazowego użytku. Oni są naprawdę świadomi i wolą coś, co jest używane. Ktoś mógłby powiedzieć, że to też zostało wyprodukowane w Chinach. Tak zostało, ale pamiętajmy o tym, że produkty się strasznie różnią. Jeśli ktoś produkuje towary w Chinach na europejski rynek, to jest to zupełnie inna jakość. Jakość koszulki, która została kilka razy użyta i wyprana w Polsce, została zweryfikowana chociażby przez to pranie. To czy się nie skurczyła, nie wyblakła. A jeżeli wyblakła, to po prostu ma inną ceną. Miałem swojego czasu epizod, że kupiłem kilka razy na AliExpress jakieś rzeczy. Nie byłem jeszcze na tyle świadomą osobą, co obecnie. Pamiętam, że przyszedł mi T-shirt za 4 lub 5 zł. Był tak plastikowy, że wolałem iść do sauny niż go zakładać. Afrykańczycy boją się tego, że zostaną zalani tanią, chińską odzieżą i tego, że zostaną zabrane im miejsca pracy, a nie stworzone nowe.

Karolina: Cieszy mnie to, że moc przedsiębiorców w Afryce jest na tyle duża, że mogą mieć prawo głosu. Nie chcę za bardzo wchodzić w tematy polityczne i ekonomiczne, bo się na tym nie znam i dopiero uczę się od Ciebie. To bardzo ciężkie i przerażające scenariusze, ale możemy cieszyć się, że władza kuszona pieniędzmi ze strony Chin, nie do końca może się na to zgodzić, bo widzi sprzeciw społeczny, który jest reprezentowany też przez przedsiębiorców. Cieszmy się, że gospodarka całkiem mocno się tam trzyma.

Tomek: Dokładnie tak. Jest to wolny rynek i to on decyduje. Tak jak wspomniałem są kraje (mocno osadzone w systemie dyktatury), które wprowadziły zakaz sprowadzania odzieży używanej. Kompletnie nie miało to konsekwencji we wzroście lokalnej produkcji – wprost przeciwnie. 

Karolina: Powiem Ci szczerze, że jestem przerażona jakością ubrań z Chin. Wiele lat temu, też zamówiłam parę razy coś z tego typu stron i do tej pory pamiętam to dziwne uczucie na ciele – takie swędzenie. Niby miała to być bawełniana bluzka, a czułam się w niej bardzo niekomfortowo i nie chciałem jej nosić. Dopiero teraz, mając trochę większą wiedzę w zakresie materiałów, wiem skąd ten dyskomfort pochodził. Widzę scenariusz, gdzie, w Afryce mamy bardzo wysoką temperaturę. Ludzie noszą te plastikowe ubranie, a wszystkie chemikalia przenikają do ich skóry. Jestem przerażona tym, co może stać się ze zdrowiem lokalnej społeczności i tym, że te ubrania i tak szybciej trafią na śmietnik, bo nie spełnią swojego zadania. A nie jest to raczej rodzaj konsumenta, który powie: wybieram, żeby tego nie kupować. Poza tym nie byłoby wyboru, bo byłyby to jedyne dostępne produkty.

Tomek: Poruszyłaś dość istotny temat, o którym nie wspomniałem wcześniej, czyli dodatkowa produkcja, dodatkowych rzeczy. Abstrahując, że są to jednorazowe, plastikowe T-shirty, to po co mamy produkować kolejne, skoro one już zostały wyprodukowane? Uważam, że nie ma bardziej odpowiedzialnej mody niż ta, która już jest i została już wyprodukowana.

Karolina: Mam wrażenie, że patrzymy trochę protekcjonalnie na rynek afrykański, a z tego co mówisz, możemy się od nich wiele nauczyć. Na przykład składania zamówień, czego nie robią polscy sprzedawcy. Zamawiają hurtowo zamiast powiedzieć: potrzebujemy tego i tego.

Tomek: Musisz mieć świadomość, że gdybyśmy tak działali, to cena za ubrania byłaby na tyle wysoka, że cena w second-handach byłaby wyższa niż w sieciówkach. Nikt by więc do nich nie chodził. Jednak większość osób na naszym rynku nadal kupuje odzież używaną ze względu na cenę. Mogą kupić koszulkę marki X za 10 zł w second-handzie i tę samą koszulkę, w sieciówce za 40 lub 50 zł. Gdybyśmy zniwelowali różnice w cenie, a tak by się stało, gdyby sortowanie przenieść na kraje zachodnie, second-handów byłoby dużo mniej, bo dużo mniej osób by do nich przychodziło.

Karolina: Z trzeciej strony, gdyby cały rynek był regulowany i praktyki składania konkretnych zamówień byłyby konieczne, może cena mogłaby utrzymać się na tym samym poziomie, ale kosztem zysku naszych przedsiębiorców second-handowych.

Tomek: Nikomu to nie jest na rękę.

Karolina: Nikt tego nie zrobi, więc to utopijna wersja wydarzeń, której bym sobie życzyła. Powoli kończąc, powiedz jakie praktyki warto wprowadzić w Polsce, żeby to usystematyzować i czy odpowiedzią na ten chaos są Ubrania do Oddania?

Tomek: Mam nadzieję, że są. Nieskromnie powiem, że mamy ambicje naprawy tego rynku, który ewoluował nie w tę stronę, w którą powinien. Poszedł on bardzo mocno za pieniądzem, kosztem ekologii. Choć w tym momencie, trochę korzysta z haseł ekologicznych. My jako Ubrania do Oddania zaczęliśmy od tego, że chcieliśmy naprawić sam rynek zbierania odzieży używanej. W Polsce większość zbiórek to są zbiórki kontenerowe. Każdy z nas kojarzy kontenery na ubrania. Jest ich mnóstwo – mniej lub bardziej legalnych. 

Karolina: Umówmy się. Wszyscy myślimy, że to jest PCK. 

Tomek: To ciekawe, jak zakorzeniło się to w naszej podświadomości. W tym momencie wystarczy postawić kontener, który kompletnie nie jest oklejony, jest pomalowany szarą lub żółtą farbą i wszyscy mówią: idę do kontenera PCK. My jako Ubrania do Oddania powstaliśmy po to, żeby naprawić rynek zbierania odzieży używanej. Po pierwsze, uświadomić ludzi, że rzeczy, które trafiają do kontenerów PCK lub innych, nie trafiały, nie trafiają i nie będą trafiały do osób potrzebujących. Coraz więcej osób o tym wie, że dzięki temu, że mówimy o tym coraz więcej, i coraz głośniej. Jesteśmy zapraszani do różnego rodzaju podcastów, więc pewnie kolejne osoby dowiedzą się, że jak wrzucają ubrania do PCK, to nie trafiają one do osób potrzebujących. To był nasz pierwszy zamysł. Chcieliśmy, żeby fundacje z których korzystają różne firmy zbierające odzież używaną były godziwie wynagradzane. Doszliśmy do wniosku, że musimy do tego archaicznego świata wprowadzić fundraising, czyli najchętniej wybieraną i najbardziej skuteczną formę pomocy. Kiedy wpłacam 10 zł do fundacji, to wybieram konkretny cel na jaki mają być wydane. Na to konkretne dziecko albo na tę konkretną akcję, którą organizuje dana fundacja. My wprowadziliśmy fundraising do świata zbiórek odzieży używanej. Działa to w ten sposób, że wchodzisz na nasz portal, wybierasz kampanię, którą chcesz wesprzeć, określasz, ile kartonów z ubraniami masz do oddania, przyjeżdża kurier i te kartony przyjeżdżają do nas. Kurier jest dla darczyńcy zupełnie za darmo. Za każdy kilogram ubrań, przekazujmy złotówkę, na wybrany przez Ciebie cel. Jest to w zasadzie pierwsza tego typu platforma na świecie, w której możesz wspierać finansowo wybrane przez Ciebie cele, nie wydając gotówki.

Karolina: Pozbywając się śmieci.

Tomek: Pozbywając się czegoś, czego nie używasz. Myśleliśmy, że na tym zakończymy naszą drogę. Że będziemy firmą, która po prostu naprawi element rynku, jakim jest zbieranie odzieży używanej. Będziemy sprzedawać ją do firm, które zajmują się sortowaniem, mają swoje sklepy, sprzedają ją i zajmują się monetyzacją. O ile odnieśliśmy sukces, bo otworzyliśmy portal, odezwało się do nas ponad 80 fundacji, liczba darczyńców zaczęła lawinowo rosnąć. Zaczęły się zgłaszać korporacje, organizujące zbiórki CSR-owe w swoich strukturach. Odbiliśmy się jednak od samego rynku. Nikt nie chciał tego od nas kupić. Dopiero wtedy zobaczyliśmy, że prawie cały rynek i większość second-handów w Polsce bazuje na zachodnim towarze.

Karolina: Przerwę Ci, bo jak zadawałam to najbardziej zagmatwane pytanie, to chodziło mi właśnie o to, że nasze polskie ubrania nie trafiają do second-handów. Nasi dystrybutorzy czy też kupcy od razu lecą na zachód. 

Tomek: To my decydujemy swoimi portfelami. Dopóty my jako społeczeństwo będziemy chcieli kupować zachodnią odzież, dopóki oni będą ten towar sprowadzać. Jeździłem przez rok i spotykałem się z różnymi firmami, od tych największych, po małe, przydomowe sortownie. Chcieliśmy sprzedawać towar za 3 zł za kg. Złotówka dla fundacji, ponad 1.50 zł na kuriera, koszty związane z magazynem, koszty operacyjne. Chcieliśmy działać na bardzo niskiej marży. Jednak jak chodziliśmy z tym projektem, to wiele osób z tej branży nie mogło tego zrozumieć na zasadzie: chłopcze, robię to od 30 lat. Co Ty będziesz mi tutaj mówił. Przecież Ci ludzi będą Wam wrzucać śmieci. Wytłumaczenie im, dlaczego ubrania te będą lepszej jakości niż te z kontenerów było trudne.

Karolina: I dlaczego nie będzie w nich śmieci.

Tomek: To było dla nich niezrozumiałe. Natomiast kluczowym argumentem była cena. Jak to trzy złote? Za trzy złote to ja mogę sobie towar z Niemiec sprowadzić. Nikt nie chciał od nas tego kupić. Jak zaczęliśmy się przyglądać temu rynkowi, to faktycznie zauważaliśmy, że zalewa nas fala odzieży używanej z zachodu. Chcieliśmy sprawdzić więc naszą jakość i założenia. Stuprocentowa transparentność. To Ty jako darczyńca decydujesz komu mamy przekazać pieniądze z Twojej darowizny. My mówimy Ci uczciwe, że potrzebujemy rzeczy, które nie są zniszczone. Mówimy Ci uczciwie, że nie trafiają one do potrzebujących, tylko żeby przekazać tę złotówkę musimy je sprzedać. A żeby je sprzedać muszą być odpowiedniej jakości. To wszystko zadziałało, więc musimy sprawdzić jakość tego towaru. Na początku to wyglądało tak, że przywoziłem kilkaset kilogramów ubrań do naszego garażu.

Karolina: Do domu. [śmiech]

Tomek: Dokładnie. Kładliśmy naszą córkę spać i we dwoje to sortowaliśmy. Patrzyliśmy jaka jest jakość i na tej podstawie stwierdziliśmy, że nasze założenia są okej. Nie ma tu odpadu, jakość jest okej, rzeczy są modne, nie są zniszczone. Kolejnym krokiem było to, że musimy pokazać second-handom, że nasza odzież z Polski, jest porównywalnej jakości jak odzież zachodnia. Żeby to zrobić musieliśmy otworzyć własną hurtownię i sortownię odzieży używanej, a żeby to zrobić musieliśmy pozyskać kolejne finansowanie. Pozyskaliśmy je od inwestorów, którzy nam zaufali. Otworzyliśmy sortownie i okazało się, że 95% rzeczy, które mamy nadaje się do wprowadzenia do ponownego obiegu. Tylko 5% jest odpadem, który musimy zutylizować. Dla porównania, w PCK (można to znaleźć na stronie Wtórpolu, czyli firmy która obsługuje wszystkie kontenery PCK) tylko około 25% rzeczy nadaje się do wprowadzenia do ponownego obiegu, czyli 75% jest odpadem. Nasze wyniki były czterokrotnie wyższe. Zaczęliśmy sprzedaż hurtową. Naszym największym problemem przy sprzedaży do sklepów z odzieżą używaną było mówienie, że jest to polski towar. Najczęściej klienci rezygnowali. Pierwsze pytanie od klienta, który prowadzi sklep z odzieżą używaną, to: skąd pochodzi towar. Jak mówiliśmy, że z Polski, to średnio połowa osób dziękowała i nie chciała dalej rozmawiać. Druga połowa chciała wysłuchać. Trzeba było wytłumaczyć, że to nie są kontenery, wyjaśnić cały system zbiórki, dlaczego ta odzież jest lepsza itp. Ci, którzy zaczęli od nas kupować, byli bardzo zadowoleni z jakości tej odzieży. I przyszła pandemia. Otworzyliśmy hurtownię dokładnie rok temu, na początku 2020 roku. Pierwszą sprzedaż wygenerowaliśmy w styczniu, lutym i marcu. W kwietniu rynek został zamknięty, więc zostaliśmy pozbawieni przychodu. Teraz jest kolejny krok i będziemy otwierali własne cyrkularne butiki, żeby pokazywać i edukować nasze społeczeństwo, że jeśli ktoś chce kupować ekologicznie w second-handach, to jedyną opcją jest kupowanie w tych cyrkularnych. Rozumiemy przez to, że odzież została kupiona jako nowa, zebrana jako odzież używana czy odpad tekstylny, przesortowana i wprowadzona do ponownego obiegu w jednym, danym kraju. Czyli tak jak działa większość zachodnich second-handów. Tam nikt nie sprowadza odzieży z Polski. Szwecja jest chyba jedynym krajem, w którym jest całe centrum handlowe, w którym są rzeczy tylko i wyłącznie z drugiego obiegu. Są tam meble, odzież, sklepy zoologiczne, RTV i AGD. Szwedzi są w drugim obiegu pewnie kilka kroków przed całą Europą, a całą długość stadionu przed nami. My staramy się teraz naprawić sam rynek detaliczny. Umiemy zbierać – robimy to bardzo dobrze pod kątem transparentności. Umiemy sortować, bo 95% rzeczy, które zbieramy wprowadzamy do ponownego obiegu. Teraz chcemy nauczyć ludzi odpowiedzialnego kupowania w second-handach.

Karolina: Bardzo podoba mi się cała wasza strategia i kończąc życzę Wam, aby droga naprawiania rynku w Polsce była niewyboista i żeby się Wam to udało. Fajne jest to, że mamy się od kogo uczyć i że mamy inne rynki jako wzór tego, jak mogłoby to funkcjonować. Szkoda, że Wy jako przedsiębiorcy musicie robić to sami i nikt Wam nie pomaga, rynek jest wręcz sceptyczny. Myślę, że osoby, które mają wizję wiodą prym i to one są w stanie wprowadzać zmiany. Nawet przeciwności jak pandemia, nie pozwolą Wam zaprzestać tych działać. Wiem, że się rozwijacie i sądzę, że chociażby to sprzedawanie do Afryki, rokuje super.

Tomek: Bardzo Ci dziękuję i doceniam. Powiedziałaś, żeby droga nie była wyboista. Po trzech latach rodzenia Ubrania do Oddania, wiemy, że się tak nie da. Za każdym razem były wyboje i zawsze wyrastał jakiś mur, który trzeba było rozbić głową, przeskoczyć albo obejść. Jesteśmy na to przygotowani. Naszym największym problemem jest to, że nie mamy od kogo ściągnąć. Na naszym polskim rynku nie jesteśmy w stanie uczyć się na czyichś błędach. Wszystkie błędy, które popełniamy są tylko nasze. Jak rozmawiamy z inwestorami, to większość z nich pyta nas, że co, jeśli duzi gracze, którzy teraz zbierają do kontenerów nas skopiują. Dla nas odpowiedz jest jedna: to będzie tylko i wyłącznie potwierdzenie naszego sukcesu. Nam zależy na tym, żeby rynek zaczął nas kopiować i a regulacje faktycznie nam nie pomagają. Są wspaniałe samorządy, które się do nas odzywają. Mamy podpisaną umowę z Miastem Stołecznym Warszawa i w planach kilka ciekawych projektów, które właśnie rozpisujemy z miastem. Będziemy czyścili miasto z nielegalnie postawionych kontenerów. W ich miejsce będziemy stawiali inteligentne ubraniomaty. Będzie można korzystać z kontenerów na ubrania, połączonych z fundraisingem, który daje nasz portal. Idzie zmiana i my ją widzimy. Regulacje krajowe nam nie pomagają, ale jest bardzo dużo lokalnych włodarzy, którzy coraz chętniej się do nas odzywają.

Karolina: Bardzo podoba mi się nazwa ubraniomaty. Uważam ze jest ekstra. Myślę, że warto podkreślić, że jest sposób oddawania ubrać tak, żeby trafiały do potrzebujących. Myślę, że nie tylko ja, ale wiele innych osób ma z tym problem. Niejednokrotnie na przestrzeni ostatnich lat miałam za dużo ubrań i obdzwaniałam znajomych, którzy mają kontakty w domach dziecka. Wiemy jednak, że te miejsca tego nie potrzebują. Zarzucając ich workiem ubrań, dla dzieci w różnym wieku realnie nie pomagamy. Super, że można oddać te ubrania komuś takiemu jak Wy i Wy się tym zajmiecie. Zrzucamy z siebie odpowiedzialność jako konsumenci, ale wiemy, że trafiają one w dobre ręce. Uważam, że jest to rozwiązanie, które powinno satysfakcjonować wszystkich, a przy okazji do potrzebujących trafi złotówka. Ja jestem tym zachwycona. Bardzo dziękuję Ci za tę rozmowę i za dużą ilość wiedzy, którą się podzieliłeś. Dowiedziałam się bardzo wielu rzeczy. Wierzę, że nasi słuchacze również. Życzą Wam wszystkiego dobrego i do usłyszenia!

Tomek: Dzięki!