PODCAST #90 Magdalena Janik o codziennej medytacji, vipassanie i wyprowadzce na Bali

PODCAST #90 Magdalena Janik o codziennej medytacji, vipassanie i wyprowadzce na Bali

Joga i medytacja to są częścią mojego życia od wielu lat, dlatego miałam ogromną przyjemność nagrać dla Was kolejną rozmowę o tej tematyce. Moim gościem jest Magdalena , nauczycielka jogi i medytacji, na co dzień mieszkająca na Bali.

W dzisiejszej rozmowie Magdalena opowie nam dlaczego zdecydowała się na prowadzenie codziennych medytacji na żywo na Instagramie oraz w jaki sposób chwila spokoju i oddechu o poranku może zdziałać cuda dla naszego zdrowia psychicznego. Magdalena podzieli się z nami historią rzucenia pracy w korporacji i wyprowadzki na Bali, dowiemy się jak zaczęła się jej przygoda z jogą oraz za co kocha surfing.

 

Magdalena na Instagramie:

https://www.instagram.com/madalena_yoga

Kanał na YouTube:

https://www.youtube.com/channel/UCggTpgQLXP3NKoWflFAXgEQ

Magda na Facebooku:

https://www.facebook.com/madalenayoga

 

Kup Codziennik na Dzień Mamy

-10% z kodem DLAMAMY:

http://karolinasobanska.com/codziennikoutlet

 

Posłuchaj na YouTube:

Transkrypcja treści odcinka:

Karolina: Magda, bardzo Ci dziękuję, że przyjęłaś moje zaproszenie. Jest mi niezmiernie miło i to, że udało się nam połączyć, to prawdziwe wydarzenie. Dla mnie Twój widok nie jest niczym nowym, bo widzę Cię każdego dnia, każdego poranka na medytacji. Dla osób, które może nie wiedzą o czym teraz mówię, to powiedz mi co robisz rano na Instagramie? Jak wpadłaś na ten pomysł, jak to się sprawdza, jak się rozwija? Jestem bardzo ciekawa genezy tego całego przedsięwzięcia.

Magda: Cześć Karolina! Przede wszystkim bardzo dziękuję Ci za zaproszenie. Tak jak Ci pisałam, jestem wręcz zaszczycona, bo znam Twoje podcasty i słucham ich od dłuższego czasu. Zawsze umilały mi drogę na trasach, kiedy na przykład jeździłam do Ubud, więc jest mi miło, że mogę być Twoim gościem. Także jeszcze raz bardzo Ci dziękuję. Jeżeli chodzi o medytacje na żywo, które prowadzę codziennie od dwóch miesięcy, to pomysł zrodził się już ponad rok temu. Swoje medytacje 'live’ rozpoczęłam w kwietniu zeszłego roku i było to tuż po tym jak ukończyłam swoją vipassanę, czyli dziesięciodniowe odosobnienie medytacyjne. Był to czas, w którym czułam, że chciałam przekazywać większej ilości osób i szerszemu gronu odbiorców to, czego sama się nauczyłam i dowiedziałam. Pojawił się Instagram, gdzie miałam już spore grono odbiorców, które rosło i rośnie z dnia na dzień. Pomyślałam, że fajnie byłoby wykorzystać to medium do tego, żeby zrobić coś więcej, nadać temu większy sens niż tylko postowanie zdjęć, postowanie asan, czyli jogowych pozycji i wtedy przyszedł pomysł na medytacje 'live’, bo Instagram oferuje taką opcję. Któregoś dnia stwierdziłam, że zrobię medytacyjny 'challenge’, chociaż nie do końca lubię słowo 'challenge’, ponieważ jest pejoratywne i daje ciśnienie, a w medytacji nie o to chodzi, ale na potrzeby przedsięwzięcia tak to nazwałam. Trwało to przez miesiąc w kwietniu 2019 roku i zaczęłam medytować z moją polską publicznością. Mieszkałam wtedy na Bali i medytowałam o godzinie trzynastej tak, żeby wszyscy z Polski mogli połączyć się o godzinie siódmej rano, tuż przed rozpoczęciem dnia i rozpocząć go dziesięciominutową medytacją. 

Karolina: Fajnie, że powiedziałaś o tym, że nie powinien być to challenge, bo wyzwanie dorzuca niepotrzebną presję do nowego działania. Ostatnio spotkałam się z takim stwierdzeniem, że o wiele lepiej jest nazwać to podróżą, bo ta podróż trwa i się nie kończy. Nie wiem czy kojarzysz 'Joga with Adriene’? Jest to kanał, z którym przez lata ćwiczyłam w domu. 

Magda: Tak, kojarzę. 

Karolina: Z 'challengami’ jest tak, że mają początek, koniec i cel, a miło jest przenieść ten nawyk czy nową czynność do naszej codzienności na dłużej albo nawet na zawsze. Z własnego doświadczenia z medytacją powiem ci, że nie wiem z czego to wynika, że kiedy medytujemy w grupie, chociaż tutaj każdy jest przed swoim telefonem i nie ma wokół mnie ekipy medytatorów, to sam fakt, że wiem, że jest więcej osób, które w tym uczestniczą sprawia, że bardziej chce mi się dołączać. Jak to jest z tą kolektywną energią?

Magda: Ma się poczucie, że nie tylko samemu siedzimy i medytujemy. Myślę, że energia kolektywna głównie w przypadku medytacji, którą robimy, którą praktykujemy jest trudna do opisania, ale łatwa do wyczucia. Wiem to z własnego doświadczenia, bo odczuwam to każdą częścią siebie, ale wiem też, że wiele osób, które ze mną medytuje odczuwa dokładnie to samo, bo dostaje później takie wiadomości. Ludzie piszą, że łatwiej jest się im zmotywować, łatwiej jest im wstać na poranną medytację o siódmej. Dla wielu osób wyzwaniem nie jest medytacja, a podniesienie się z łóżka i wypracowanie rutyny. Świadomość, że nie robimy tego w samotności, która jest jest jedynie fizyczna na takiej zasadzie, że siedzisz sama w swoim pokoju, ogrodzie, ale świadomość tego, że ludzie robią to samo, w tym samym momencie bardzo podnosi na duchu. Bardzo w to wierzę i myślę, że wszyscy, którzy medytują doświadczają tego i myślę, że nie trzeba nikogo przekonywać. 

Karolina: Czy Twoje medytacje są dla każdego? Bo pewnie wiele osób chciałoby dołączyć, ale obawiają się, że nie potrafią, nie będą wiedzieli co zrobić, że jest to zbyt skomplikowane, że potrzebujemy jakiegoś przygotowania. Jak to jest? Na czym polega ten proces dla osoby, która zaczyna?

Magda: Bardzo dużo osób pyta czy jeżeli nigdy nie medytowali to czy to jest dla nich. Moja odpowiedź jest: tak. Medytacje, które prowadzę są odpowiednie dla każdego, kto ma ochotę spróbować. Jest to dziesięć minut siedzenia w ciszy, oddychania, obserwowania swojego oddechu. Według mnie jest to bardziej praktyka 'mindfulness’, niż medytacja w rozumieniu jogi. Medytowanie w pojęciu jogi, to siedzenie samemu ze sobą i nie potrzeba do tego grupy ludzi, żeby poświęcić sobie czas i zajrzeć do środka. To trochę bardziej wymagające, bardziej skomplikowane, niż to co ja prowadzę. Jest to taki wstęp do medytacji, którą każdy może później zaprowadzić tam, gdzie będzie chciał. Chciałabym tylko pokazać wszystkim, że można poświęcić czas, że można zacząć w taki sposób, a jaka będzie kontynuacja, to już zależy od tej osoby, która medytuje. Równie dobrze możemy wszyscy razem codziennie się spotykać, ale zachęcam do tego, żeby robić to samemu. Wyłączyć telefon, ustawić sobie zegarek, alarm, usiąść w samotności, kiedy ma się na to ochotę, czas albo kiedy odczuwa się potrzebę i nie czekać na to, żeby zgromadziła się cała ekipa. Każdy może robić to w dowolnej chwili, o dowolnej porze i w dowolnym miejscu. 

Karolina: Super, że powiedziałaś, że jest to dobry początek. Czasami mam tak, że kiedy z Tobą medytuję, to dopiero po ośmiu minutach czuję, że się wyciszyłam i jestem w stanie uspokoić myśli i sama mam ochotę zapauzować medytację i posiedzieć sobie dłużej. Przez to, że mamy na co dzień dużo rozpraszaczy, to długo zajmuje mi dojście do takiego stanu, że chce mi się skupić na swoim ciele. Czasami pojawiają się takie myśli, że jednego dnia jestem kompletnie rozproszona, nie udaje mi się uspokoić myśli i wtedy słyszę Twój głos jak mówisz, że jeżeli myśli nie dają nam spokoju, to nic się nie dzieje. Jednak mamy taką tendencję, żeby sobie dogryzać, mówić, że coś nam nie wyszło, że nie udało się nam uspokoić. Jak z tym walczyć? 

Magda: To jest głos wewnętrznego krytyka. My sami lubimy sobie dogryzać, podszczypywać się i mówić: nie wychodzi mi, nie robię tego tak, jak powinnam/ powinienem, a tymczasem trzeba pamiętać o tym, że medytacja jest, kolokwialnie mówiąc 'workoutem’ dla głowy, dla mózgu. Tak jak w życiu codziennym – 'workout’ jednego dnia jest dobry, czujemy zadowolenie, a drugiego dnia nie do końca. Ja medytuję regularnie od trzech lat, potrafię usiąść i medytować godzinami, bo robiłam to nie raz, ale nie oznacza to, że nie ma dni, kiedy pięciominutowa medytacja sprawia mi ogromny problem. Zawsze staram się przekazywać ludziom, żeby dawali sobie przestrzeń na wszystko, bo nasz umysł się zmienia. Ilość rzeczy, z którymi musimy radzić sobie na porządku dziennym zmienia się każdego dnia. Czasami mamy większą tendencję do tego, żeby łatwiej się uspokoić, a czasami trudniej nam to przychodzi. Powstaje fluktuacja, czyli fala w naszej głowie, która cały czas płynie, cały czas się mieli. Według mnie jedna z ważniejszych rzeczy, o której należy pamiętać podczas medytacji, to nie przywiązywać się do żadnego wyniku i nie oczekiwać, że dziesięć minut medytacji sprawi, że będziemy się unosić dziesięć centymetrów nad ziemią, w totalnym jogowym 'zen’ i 'bliss’. Dajmy sobie przestrzeń na to, że raz jest lepiej, raz jest gorzej. Jednego dnia czuję, że mogłabym medytować jeszcze przez godzinę, drugiego dnia odliczam i myślę, kiedy to dziesięć minut się skończy. W medytacji najważniejsza jest kontynuacja, powtarzalność, regularność i rutyna, dlatego robimy codzienne medytacje. 

Karolina: Ciekawi mnie z Twojej perspektywy dlaczego zachęcasz do medytacji i dlaczego tak istotne jest, żeby zadbać o regularność? Jakie efekty możemy zobaczyć z czasem na sobie? Zakładam, że jest to proces, a nie przemiana i transformacja z dnia na dzień. 

Magda: Bardzo dobrze, że wspomniałaś o tym, że przy medytacji nie osiągniemy efektów 'instant’. Lubimy dostawać rzeczy podane nam na tacy, lubimy rzeczy które są ekspresowe, a z medytacją i z innymi wieloma rzeczami tak nie jest. W medytacji nie możemy się spodziewać, że po jednej medytacyjnej sesji czy po tygodniu medytacji nagle zmieni się całe nasze życie i wszystko będzie dobrze, bo tutaj ważna jest regularność. Są też na ten temat badania naukowe, które mówią, że regularna medytacja, minimum osiem tygodni, pomaga zmieniać strukturę mózgu, pomaga tworzyć nowe połączenia w mózgu. Te badania były przełomowe, bo naukowcy doszli do wniosku, że owszem, nasz mózg się starzeje, ale medytacja pozwala go odmłodzić. Nie pamiętam dokładnie, kto prowadził te badania, ale konkluzja była taka, że jeżeli medytuje się regularnie, chyba było to pokazane na przykładzie pięćdziesięcioletniego medytatora, że jego mózg może mieć taką samą młodość jak dwudziestopięciolatek. To tak naukowo i nie chcę się zagłębiać w badania nad mózgiem, ale można podlinkować kilka artykułów gdyby ktoś chciał zgłębić wiedzę na ten temat. Dostaję regularnie wiadomości od swoich studentów oraz ludzi, którzy ze mną medytują i są one przepiękne! Na przykład od mężczyzny, który dzięki medytacji powoli wychodzi z alkoholizmu czy wiadomość od mamy chłopca z autyzmem, który regularnie medytuje i dzięki temu uspokaja myśli, wiadomości od dziewczyn, które mówią, że podczas medytacji tak naprawdę poświęciły sobie sto procent czasu i nie wiedziały, że tak bardzo potrzebowały tego samoprzytulenia czy uwagi skierowanej na siebie. Poza tym następuje redukcja stresu, co w dzisiejszych czasach stanowi 'selling point’ medytacji. Medytacja pomaga się nam uspokoić, zredukować stres, a wiadomo, że stres to wróg numer jeden naszej cywilizacji. Idą za tym wspaniałe skutki, bo jeżeli jesteśmy mniej zestresowani, to potrafimy racjonalniej myśleć, racjonalniej podejmować decyzje, mamy lepszy sen, lepszy relaks, lepszy odpoczynek. Dla mnie medytacja była i jest wspaniałym treningiem wytwarzania przestrzeni między bodźcem, a reakcją. Należę do osób z krótkim lontem, bo podpalam się bardzo szybko. Jeszcze zanim zaczęłam medytację, to byłam bardzo wybuchową osobą, która wystrzeliła całą swoją energię i w momencie, kiedy ta reakcja się działa, to już miałam 'feedback’ we własnej głowie: nie rób tego, nie idź tam. Wydaje mi się, że medytacja wspaniale pomaga na nerwy, na agresję. W kontekście agresji mogę wypowiedzieć się na swoim przypadku. Miałam ogromne problemy z agresją i jak komuś o tym mówię, to ludzie mi nie wierzą i mówią: ale jak, Ty? Całe życie byłam wkurzonym dzieciakiem i miałam ogromne problemy z agresją, a medytacja pomaga mi to wszystko ujarzmiać.  

Karolina: Powiem Ci, że ja też jestem w szoku, bo widząc Cię i obserwując Cię od jakiegoś czasu w życiu nie powiedziałabym, że jesteś nerwusem. Myślę, że mogę się tutaj z Tobą utożsamić, bo bardzo często dostaję taki 'feedback’, że działam na ludzi uspokajająco, a nikt z moich bliskich nie opisałby mnie w ten sposób. Jestem strasznie wybuchowym i energicznym człowiekiem, który daje się ponieść i wszędzie jest mnie pełno, więc mamy wiele wspólnego. Mówiłaś, że poranne medytacje są dobrym wstępem do medytowania i wspomniałaś, że Twoją medytacją do rozpoczęcia tej przygody z 'livea’mi’ była vipassana. Nigdy nie byłam na vipassanie, ale chciałbym kiedyś w niej uczestniczyć. Z tego, co wiem jest to medytacja w ciszy, w odosobnieniu, która trwa kilka dni, chyba dziesięć dni i zakładam, że musi być to dla nas ogromne wyzwanie. Ciekawi mnie dlaczego zdecydowałaś się podjąć to wyzwanie i jak to u Ciebie przebiegało. 

Magda: Aktualnie można chyba odbyć minimum trzydniową vipassanę, a ja zdecydowałam się na taką, która trwała dziesięć dni. Można też być dłużej – od dwóch tygodni, do chyba miesiąca. Skąd pomysł? Pomysł zrodził się stąd, że miałam już dość intensywną praktykę medytacji i czułam, że się w tym odnajduję, czułam, że jest to coś, co daje mi spokój i, że jestem gotowa. Od momentu, w którym wpadł mi do głowy pomysł z vipassaną minęło dość sporo czasu. To nie było tak, że wymyśliłam: jadę na vipassanę i za tydzień się zapisałam. To było kilka miesięcy zastanawiania się czy dam radę, czy jest mi to teraz potrzebne, czy ja to czuję. Chciałam być pewna, że mam 'calling’ i nie będzie to pochopna decyzja. Wiedziałam od moich nauczycieli i od znajomych, którzy odbywali vipassanę, że jest to ogromne wyzwanie, więc chciałam się do tego przygotować. Miałam już regularną praktykę medytacji w swojej praktyce, w swojej codziennej jodze i podczas mojego drugiego, trzystugodzinnego kursu nauczycielskiego mieliśmy dzień odosobnienia i wtedy przekonałam się, że jestem w stanie to zrobić i byłam ciekawa gdzie mnie to zaprowadzi. W czasie tego dnia odosobnienia, medytacji medytowałam osiem godzin z przerwą na lunch w ciszy i byłam jedną z dwóch osób z całej grupy, która była w stanie to zrobić bez dociskania się. Ja po prostu czułam, że mogę, że chcę i dawałam sobie przestrzeń na to, co do mnie przychodziło i potem chciałam więcej. Dziesięciodniowa medytacja w czasie vipassany była ogromnym wydarzeniem i nie przebiegała bezboleśnie. Był ból, były łzy, a przede wszystkim był głód. Zawsze byłam głodna, bo odbywałam medytacje z buddyjskimi mnichami w ośrodku buddyjskim w Tajlandii, więc musiałam dostosować się do rytmu w jakim żyją mnisi w związku z tym jadłam dwa razy dziennie i mój ostatni posiłek był o jedenastej  przed południem, a pierwszy o siódmej rano. 

Karolina: Co?!

Magda: To było dla mnie jedno z większych wyzwań. Wszyscy pytają mnie: ale jak? Nie mówiłaś nic do nikogo przez dziesięć dni? Nie wiem jak jest w innych ośrodkach, ale tak akurat było w tych buddyjskich. Bardzo dużo osób pytało mnie czy nie miałam problemu z tym, żeby być w ciszy. Absolutnie. Ja kocham ciszę. Często jestem w domu sama i wieczorem orientuję się, że w ogóle się dzisiaj nie odezwałam albo z nikim nie miałam żadnej interakcji. Dla mnie cisza jest towarem luksusowym, więc było to dla mnie najmniejszym problemem. Największym wyzwaniem była fizyczność, a poczucie głodu nie pomagało. Medytowanie przez dziesięć-dwanaście godzin dziennie też było ogromnym wyzwaniem, bo wtedy naprawdę dużo rzeczy przychodzi do Ciebie. Nie wiem jak było u innych, ale u mnie nie było tak, że siedziałam te dwanaście godzin w pełnym skupieniu, w totalnym jogowym zenie. Nie. W głowie mieli się tak jak w jakiejś betoniarce myśli. Wszystko do Ciebie przychodzi: obrazy z dzieciństwa, wizualizacje. Jest to taki trip, że jak już naprawdę się temu oddasz i kiedy zaakceptujesz to gdzie jesteś, co robisz, nie po co to robisz, a jesteś tu i teraz i oddasz się temu, to mogą przyjść naprawdę piękne rzeczy. Ja swoją vipassanę wspominam bardzo dobrze. Było to ciężki czas bo dużo rzeczy ze mnie wyszło i dużo rzeczy do mnie przyszło, ale najwyraźniej musiałam się z tym zmierzyć i dlatego było to dla mnie takie transformujące. 

Karolina: Zastanawiam się czy można sobie notować, zapisywać wszystko co Ci się przytrafia? Czy to wszystko musi po prostu z nas ulatywać?

Magda: Absolutnie nie. W czasie vipassany, czyli medytacji, w której uczestniczyłam chodzi o zupełne odłączenie się od bodźców zewnętrznych takich, które miałyby nas rozpraszać. Podczas tej medytacji zabroniony jest kontakt wzrokowy z innymi uczestnikami, zabronione jest mówienie, spisywanie rzeczy, bo jest to ucieczka i odwołanie się do tego, co jest na zewnątrz. Zabronione jest ćwiczenie asany, praktyka jogi też nie jest dozwolona. Oczywiście nikt nie będzie za Tobą chodził i sprawdzał czy nie robisz w pokoju powitania słońca, bo każdy ma swój osobny pokój i wiadomo, że jesteś tam dla siebie, ale jak oszukujesz siebie, to po co tam jesteś? Głównie chodzi o to, żeby całą swoją uwagę skierować do środka i sprawdzić to, co jest w środku i nie szukać rozproszenia na zewnątrz. Są różne metody medytowania. Codziennie miałam spotkanie z mnichem, z którym rozmawiałam, bo była to konsultacja, dzielenie się tym o co chciałabym zapytać i zadania od tego mnicha, który mówi mi w jaki sposób mam dzisiaj medytować. Mamy dozwoloną medytację na stojąco, na siedząco, ale też praktykowaliśmy medytację chodzoną, co jest bardzo ciekawą formą. Czas spędzałam głównie w sali medytacyjnej, ale mogłam też wyjść do lasu, który był wokół ośrodka i tam prowadzić medytację chodzoną. W ogóle to jest śmieszna sprawa, bo jak przyjechałam do tego ośrodka, to trzeba było nosić białe ubrania i wszyscy wyglądają dokładnie tak samo – są w białych szatach. Pierwsze co zobaczyłam, to kilku medytatorów chodzących po lesie ze spuszczonymi głowami i pierwsza moja myśl była taka: Magda, uciekaj! Gdzie Ty jesteś? 

Karolina: Sekta jak nic!

Magda: Było zderzenie z rzeczywistością: co ja tutaj robię? Mam w ręce swoje białe szaty, w które zaraz wskoczę i będę robić dokładnie to samo, co ci ludzie. Dziesięć dni było naprawdę ogromnym wyzwaniem. Pierwsze dwa, trzy dni to było myślenie po co ja tam jestem, czy jest mi to w ogóle potrzebne, a może zrezygnować, przecież nikt mnie tu nie trzyma i nic się nie stanie jak wyjdę. Toczyłam ze sobą wewnętrzną walkę, a potem już poszło.

Karolina: Myślę, że jest to interesująca kwestia, bo musiałaś dojrzeć do tej decyzji, bo wiedziałaś, że będzie to dla Ciebie wyzwanie. W trakcie robienia tego kwestionowałaś nawet czy była to dobra opcja. Trochę chciałabym odnieść to doświadczenie do tego, co dzieje się teraz na świecie, nie wchodząc w szczegóły. Wiele osób znalazło się w takiej sytuacji, gdzie trafiło na pewnego rodzaju odosobnienie, ale nie dobrowolnie tylko okoliczności naszego życia sprawiły, że nie możemy być w towarzystwie nikogo albo jesteśmy na rygorystycznej kwarantannie. Większość z nas ma kontakt z bliskimi przez internet i jest to wspaniałe, że możemy pozostać w kontakcie z innymi ludźmi. Ale nie ukrywajmy, że dla wielu osób bycie we własnym towarzystwie nie jest proste, bo w ciągu życia mamy mało okazji, żeby posłuchać siebie. Dlaczego Twoim zdaniem przebywanie we własnym towarzystwie jest takie niewygodne i niekomfortowe? Czemu tak bardzo chcemy uciekać od tych myśli? 

Magda: Zanim odpowiem na Twoje pytanie, to chciałabym powiedzieć, że vipassana i tego typu odosobnienia wcale nie są odpowiednie dla wszystkich, a szczególnie dla osób, które nie są gotowe na takie rzeczy i podchodzą do tego typu medytacji jak do wyzwań i są pełni oczekiwań. Tak jak wspomniałaś, wiele osób zostało zmuszonych do odosobnienia. Wiele osób zmaga się z różnymi problemami natury psychicznej itd. i dla niektórych osób takie odosobnienie wcale nie musi być czasem, kiedy zajrzą w głąb siebie i przejdą wielką transformację. Łączę się z takimi osobami, bo jest to dla nich naprawdę ciężki czas, kiedy uaktywnione mogą zostać ciężkie uczucia, ciężkie emocje, które mogą zaprowadzić do ciemnych zakamarków. Jeżeli ktoś nie jest na to przygotowany i psychicznie gotowy, to chciałabym uniknąć tej retoryki, która mówi: potraktuj ten czas jako zajrzenie w głąb siebie i zrób coś żeby była to Twoja transformacja. To jest krzywdzące dla wielu osób, które zmagają się ze swoimi demonami, z takimi, z którymi nie zawsze mają szansę walczyć będąc samemu. Tak jak wspomniałaś, unikamy ciszy, unikamy bycia samemu. Wydaje mi się, że kiedy jesteśmy sami, to dochodzą do nas niewygodne rzeczy, niewygodne prawdy o nas samych, niewygodne prawdy na temat naszego życia – coś co czasami przez lata dusimy w sobie. Zagłuszamy te wewnętrzne głosy, czasami wymagana jest terapia, rozmowa z psychoterapeutą. Może być to problem jeżeli chodzi o odosobnienie, bo nie chcemy zmierzyć się z tym, co do nas przychodzi. 

Karolina: Cieszę się, że poruszyłaś ten temat. Pojawiła się presja w mediach społecznościowych, aby wykorzystać ten czas w najlepszy sposób. Na samym początku, w marcu sama byłam zmotywowana, żeby wykorzystać ten czas, bo nikt nie zdawał sobie sprawy z tego ile będzie to trwało i parę osób mogło potraktować pierwsze dni, tygodnie jako wakacje. Teraz widzimy, że staje się to naszą nową normalnością i istotnie jest to, żeby zdjąć z siebie tę presję, bo trochę pojawił się konkurs produktywności: ile możesz zdobyć nowych umiejętności, jak wyremontujesz swój dom, jaki sześciopak sobie zbudujesz itd. Oczywiście jest to super i każdy może znaleźć jakiś sposób, żeby się w tym czasie realizować, jeżeli może sobie na to pozwolić i ma na to przestrzeń w głowie. Nie możemy oczekiwać tego rodzaju zjawisk u osób, które są zamknięte w małej przestrzeni z domownikami, z którymi jak wiemy różnie bywa jeżeli chodzi o kontakty. Cieszę się, że co raz więcej osób mówi, żeby nie oczekiwać od siebie niczego, bo jeżeli nawet maksimum Twoich możliwości, to maraton serialu, to może właśnie tego potrzebujesz i to jest okej. 

Magda: Dokładnie. Myślę, że najważniejsze jest znalezienie balansu. Nie ma nic złego w pobudzeniu kreatywności podczas czasu kwarantanny, ale jeżeli wychodzi ona z Twojej głębi, jeżeli czujesz, że chcesz to robić, a nie masz nad sobą bata w postaci wszystkich postów Twoich znajomych, którzy Cię cisną, stoją nad Tobą z tym batem i mówią: rób, bo wszyscy robią! Jeżeli wychodzi to od Ciebie, to jest to super sprawa i mogą się zrodzić fantastyczne projekty, ale jeżeli nie czujesz energii, nie czujesz mocy, jeżeli Twoja sytuacja i przestrzeń w głowie oraz przestrzeń fizyczna Ci nie pozwala, to nie nakładaj na siebie presji, bo ma to krótkie nogi i prowadzi do wystrzelania się z energii, a tak naprawdę nie wiemy ile energii będziemy potrzebować do wyjątkowej sytuacji, w której jesteśmy. Rób jak czujesz i słuchaj siebie, ale też nie chodzi o to, żeby leżeć całymi dniami na kanapie, jeść czipsy i mówić sobie: mogę, bo jest kwarantanna i tak czuję. Zachowajmy balans. Ja też mam dni, że odpala mi się sto pomysłów, działam, robię, nagrywam, ale drugiego dnia płacę za to, jeżeli przegnę. Jeżeli zrobiłam za dużo, to moje ciało na drugi dzień mi to mówi i muszę poleżeć na kanapie, odpalić 'Grace and Frankie’ i uświadomić sobie, że robię dużo i nie muszę być we wszystkim najlepsza, najbardziej produktywna i ogarniać każdej możliwej rzeczy z zakresu, którym się zajmuję. 

Karolina: Ja złapałam się dokładnie na tym samym. W 'poprzednim życiu’ wywierałam na sobie dużo presji, żeby być wszędzie naraz, żeby być nadaktywną i zaangażowaną. Po krótkich wakacjach zaczęłam to przelewać na pracę nad sobą i na domowe ognisko. Z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że to nie o to chodzi. Nawet ostatnio miałam takie przemyślenie, że im mniej sobie założę, że zrobię, tym bardziej chce mi się zrobić więcej. Było to rewolucyjne, bo jak miałam jedną rzecz do zrobienia, to przez to, że stworzyłam sobie przestrzeń, to nagle moja kreatywność odżyła, bo wiedziałam, że nie muszę tego robić. Robię tylko wtedy kiedy poczuję wewnętrzne pragnienie i idę za tym, ale nikt tego ode mnie nie oczekuje i przede wszystkim ja tego nie oczekuję. 

Magda: Bo nikt nad Tobą nie stał i sama nie stałaś nad sobą z batem, który zaganiał Cię do pracy. 

Karolina: Tak. Chyba wielu z nas tak ma, że jesteśmy swoimi surowymi krytykami, także czasami warto odpuścić. Muszę Ci się przyznać, a w zasadzie pochwalić, że to, co udało mi się osiągnąć przez ostatnie tygodnie, a nawet miesiące, to regularnie praktykuję jogę, która jest ze mną od lat, ale po raz pierwszy rozpoczęłam podróż, a nie challenge i jestem chyba uzależniona. To niesamowita przygoda i uwielbiam ćwiczyć z Twoimi filmami na Youtube, ponieważ trudno jest znaleźć nauczyciela jogi, który nam odpowiada. Jest tyle osobowości, tyle różnych podejść do ćwiczeń, rodzaju ćwiczeń i atmosfery całej praktyki. To, co uwielbiam w Twoich ćwiczeniach, to wycisk. Czuję swoje ciało, czuję, że ono pracuje, ale mówiąc kolokwialnie: nie mam ochoty umrzeć w trakcie tej praktyki. [śmiech] 

Magda: Bardzo miło mi to słyszeć. 

Karolina: Twoja praktyka jest bardzo dobrze wyważona. Jak myślę sobie o różnych fitnessowych 'workoutach’, to w trakcie jestem na granicy, a tutaj czuję, że podejmuję pewnego rodzaju wyzwanie, widzę, że moje ciało pracuje, ale daje mi to niesamowite ukojenie przez to, że jest to systematyczne i widzę efekty. Na początku, w marcu próbowałam stanąć na głowie. Świat stanął na głowie i ja też chciałam stanąć na głowie. Zrobiłam pierwsze podejście i powiedziałam: o nie kochana, to chyba wymaga mięśni brzucha, a takich u siebie nie znalazłam i odpuściłam w ogóle ten temat. Minęły dwa miesiące i wrzuciłam sobie jakąś randomową praktykę w internecie i w środku było właśnie stanie na głowie i udało mi się! Bez żadnego przygotowania, w ogóle nie wiedziałam, że ono tam będzie. 

Magda: Jak to bez żadnego przygotowania? 

Karolina: W sensie psychicznie. Nie nastawiałam się na to, że będę teraz próbowała stanąć na głowie. Podążałam za instrukcjami i potem zbiegłam na dół do mojej mamy cała w emocjach: mamo, stanęłam na głowie! Było to tak niesamowite uczucie, że teraz odkrywam jakieś swoje nowe oblicze. Chciałam Cię zapytać jak joga znalazła się w Twoim życiu? W jaki sposób stałaś się nauczycielką i zamieszkałaś na Bali, czyli coś od czego powinnam zacząć, bo brzmi to po prostu rajsko. 

Magda: Zanim jeszcze odpowiem na to pytanie, to chciałam się odnieść do tego, co powiedziałaś o staniu na głowie, bo myślę, że to bardzo ważne i wielu osobom się przyda. Stanęłaś na głowie w momencie kiedy nie cisnęłaś się, nie byłaś zafiksowana na tym, żeby stanąć na głowie choćby się waliło i paliło. W momencie, kiedy praktykowałaś regularnie, całościowo, holistycznie, to ktoś przyszedł do Ciebie z sesją jogi, w której wplecione było stanie na głowie. Miałaś przygotowane ciało, bo praktykowałaś wszystko dookoła i dało się! Piękna historia! Wiele osób przychodzi do mnie i pyta jak zrobić bardziej zaawansowane pozycje i okej, mogę podać ćwiczenia rozciągające czy wzmacniające dane partie, ale w jodze każda pozycja to praca całego ciała i harmonia całego ciała. Regularna praktyka pomoże Ci zdobyć taką pozycję, jaką sobie wymarzysz. Jest to bardzo ważne i super, że to powiedziałaś. 

Karolina: Zaobserwowałam jeszcze, że jak wracam do praktyk, które robiłam tydzień wcześniej, albo dwa tygodnie wcześniej, to nie zapomnę satysfakcji jak na jednym z Twoich treningów zrobiłam konika polnego. Za pierwszym razem w ogóle nie mogłam zrozumieć jak moja ręka ma się znaleźć przed moim kolanem. [śmiech]

Magda: O co jej chodzi? [śmiech] To jest jedna z moich ukochanych pozycji, która miesza w głowach moim studentom. Jak ją demonstruję, to wszyscy robią takie: co? O co jej chodzi? A ja mówię: poczekajcie, krok po kroku. Miny ludzi, którzy wykonują tę pozycję są dla mnie bezcenne, bo nagle doznają szoku: ja to umiem? Ja to zrobiłam/ zrobiłem? To jest niesamowite! 

Karolina: Wracając do Twojej historii, to jestem bardzo ciekawa jak joga trafiła na Ciebie, Ty na nią albo wy na siebie?

Magda: Dobre pytanie, ale chyba ja trafiłam na jogę. Joga w moim życiu jest już od ośmiu lat i nie była to miłość od pierwszego wejrzenia ani odkrycie mojej pasji z pierwszymi zajęciami, w których uczestniczyłam. Nawet nie jestem sobie w stanie przypomnieć tych pierwszych zajęć. Wiem, że moja joga przez kilka lat była 'on and off’ jak już mieszkałam na Malcie. Praktykowałam na Youtube jakieś rozciąganie, wszystko było nieregularne i skupione tylko i wyłącznie na fizyczności, żeby się porozciągać i dodać do mojej sportowej rutyny. Zawsze dużo biegałam, więc rozciąganie było fajne. W pewnym momencie mojego życia, czyli prawie cztery, pięć lat temu zbiegło się to z tym, kiedy zaczęłam pracować trochę bardziej poważnie. Skończyłam studia, zaczęłam pracować w biurze od poniedziałku do piątku, a co za tym idzie – pojawił się stres itd. Co raz częściej zaczęłam uczęszczać na jogę, bo dawało mi to fajną odskocznię. Później trafiłam na fantastyczną nauczycielkę na Malcie i zaczęłam regularnie chodzić do niej na zajęcia. Im fajniej funkcjonowało mi się w jodze, tym moje życie trochę gorzej wyglądało: dużo obowiązków w pracy, dużo stresów, problemy prywatne. Joga stała się moim zbawieniem. Była regularna, chodziłam na zajęcia do mojej nauczycielki, wkręcałam się i dużo na ten temat czytałam. Gdzieś w głowie zaczynał mi świtać pomysł, że może zrobiłabym kurs nauczycielski, ale pamiętam jak o tym pomyślałam, to sama siebie od razu skarciłam: będziesz nauczycielką? Z czym w ogóle do ludzi? Przecież się nie nadajesz. Oczywiście wewnętrzny krytyk podziałał: nie byłabym w stanie prowadzić zajęć, nie potrafię bez stresu wypowiedzieć się na forum i w mojej głowie pojawiła się cała ściana argumentów, żeby tego nie robić. Cały czas chodziłam na zajęcia i ta myśl we mnie dojrzewała, aż w końcu stwierdziłam, że zrobię kurs nauczycielski, ale z takim podejściem, że robię go dla siebie, a co z tego wyjdzie, to zobaczymy. Wybrałam się na kurs nauczycielski na Bali. Nie chcę też tutaj przedstawiać całego kalendarium. 

Karolina: Dawaj, dawaj. 

Magda: Wybrałam Bali, bo już wcześniej byłam w podróży po Indonezji i spędziłam tam miesiąc. Bali skradło moje serce. Myślę, że osoby, które były na Bali wiedzą, że w tej wyspie jest coś szczególnego, specjalnego i ja poczułam to od razu. Wybierając kurs jogowy wiedziałam, że chcę zrobić go tam. I udało się! Wyjechałam na miesiąc, żeby zrobić dwieście godzin z 'Yoga Alliance’. Cały styczeń spędziłam szkoląc się i był to po prostu totalnie transformujący czas. To było jak największe odkrycie w moim życiu. Zadziało się dużo rzeczy, pootwierało się dużo klapek, więc wróciłam zupełnie inna. Też nie chcę żebyś zrozumiała mnie źle, że w czasie kursu jogowego lub będąc na Bali odkryłam siebie – absolutnie nie! Są to takie slogany, że trzeba gdzieś wyjechać żeby odnaleźć siebie. Ja absolutnie nie wierzę w czynnik geograficzny, bo żeby odkryć siebie, to nie trzeba wyjeżdżać na drugi koniec świata. Fakt jest taki, że ten kurs bardzo dużo mi pokazał, odkrył i nakierował. Na kurs wyjeżdżałam totalnie niepewna siebie, a wracałam z niego na Maltę i wiedziałam, że to jest to czym chce się zająć, że chcę uczyć, bo czuję to wewnątrz, ale wiedziałam też jaką długą drogę muszę przebyć. Ja cały czas jestem na tej drodze. Kurs pokazał mi jak wielu rzeczy nie wiem, ilu rzeczy muszę się nauczyć. Wracałam z niego pełna łapczywości na wiedzę, na to, żeby szkolić się dalej, żeby zacząć prowadzić zajęcia i mieć już styczność z ludźmi. Po powrocie z Bali wróciłam do swojej regularnej pracy za biurkiem, ale wiedziałam, że to tylko kwestia czasu kiedy się stamtąd ewakuuję. Snułam sobie w głowie taki plan, że chyba pora zostawić już moje korpo i zrobić coś więcej. Dałam sobie czas kilku miesięcy na to, żeby zrobić konkretny plan, bo nie chciałam rzucać się na głęboką wodę bez przemyślenia, bez zabezpieczenia, chociażby finansowego. Jednak praca w korporacji dawała mi środki do wygodnego życia w mojej banieczce, bo 'payslip’ co miesiąc się zgadzał. Nagle pojawił się pomysł, że może rzucić to wszystko i być nauczycielką jogi. Brzmi to pięknie, ale od strony finansowej, to ogromny stres. W momencie kiedy nie musisz, ale chcesz zrezygnować z pracy, która daje Ci stały dochód i przechodzisz na zawód, który tak naprawdę nic Ci nie gwarantuje. Zaczynałam kilka lat temu, nikt mnie nigdzie nie znał, stawiałam dopiero swoje pierwsze kroki. Jeżeli chodzi o staż, to jestem stosunkowo młodą nauczycielką i sama wiem, że wielu rzeczy muszę się uczyć i pogłębiać swoją wiedzę. Miałam masę wątpliwości, masę strachu o przetrwanie, czy sobie poradzę itd. Sprawy w moim życiu zawodowym i prywatnym przyjęły taki obrót, że wiedziałam, że muszę z tym skończyć, rzucam pracę i jadę na Bali [śmiech]. Brzmi to pewnie śmiesznie i dość sztampowo, ale tak zrobiłam i to była najlepsza decyzja jaką do tej pory w życiu podjęłam. Wyjechałam na Bali, aktualnie jestem na Malcie, ale mieszkam na Bali i szykuję się do powrotu we wrześniu, jeżeli sytuacja na to pozwoli. Do tej pory spędziłam tam dwa lata. Był to cudowny czas, cudowne doświadczenia, praca na pełen etat w moim wymarzonym, ukochanym zawodzie, w którym się spełniam, kontakt z ludźmi. Moi odbiorcy na social media, to głównie ludzie z Polski nie wiedzieć czemu. To znaczy jestem z Polski i komunikuję się po polsku, ale chodzi mi o to, że mieszkam na Bali, a docieram głównie do Polaków i jest to dla mnie ciekawe zjawisko. Nie planowałam tego. Jak zakładałam te konta to nie robiłam 'marketing research’ czy planu marketingowego. U mnie zawsze wszystko szło na żywioł i wszystko tworzy się na bieżąco. Pewne rzeczy mnie zaskakują, dziwią, ale wszystko jakoś się kręci. Od mojej pracy w korpo do teraz minęły prawie dwa lata i te ostatnie dwa lata to jest 'pure bliss’, czyli szczęście i radość z tego, że mogę robić to, co kocham, spełniam się w tym i widzę dla siebie rozwój, drogi, którymi mogę podążać, widzę ile muszę się nauczyć. 

Karolina: Zakładam, że przez to, że mieszkałaś na Malcie, to nie jest to dla Ciebie nic nowego i aż tak trudnego. Mam tutaj na myśli wyjazd z Polski, za granicę, mieszkanie samemu i wyzwania związane z byciem poza domem. Bali to drugi koniec świata, więc jestem ciekawa jak wyglądało to od strony szoku kulturowego, zaaklimatyzowania się? W jaki sposób możesz się tam realizować społecznie? Czy udało Ci się wtopić w lokalną społeczność? Czy masz tam swoich ludzi? Jest duża społeczność międzynarodowa? Ciekawa jestem jak to wygląda. 

Magda: Podróż czy wyjazd na koniec świata nie był dla mnie szokiem, ponieważ ja już od lat nie mieszkam w Polsce, wręcz nie wyobrażam sobie mieszkać w Polsce. Bardzo lubię odwiedzać Polskę, mam tam rodzinę, przyjaciół, ale nie widzę siebie mieszkającej w Polsce. Wyjazd na Bali nie był wyjazdem w ciemno, ponieważ byłam na Bali trzy razy zanim zdecydowałam się tam przeprowadzić i po prostu czułam klimat tego miejsca. Społeczność ekspatów jest ogromna, jest bardzo dużo ludzi z zagranicy. Teraz to wszystko się weryfikuje, bo bardzo dużo osób opuściło Bali. Bali stało się też bardzo trendującym kierunkiem na wakacje, co nie do końca fajnie oddziałowuje na wyspę. Przyjeżdża tam bardzo dużo ludzi, nie chcę absolutnie nikogo szufladkować, ale chodzi mi o to, że Bali zrobiło się zatłoczone i zadeptane. Wydaje mi się, że  ciężko dostrzec magię tego miejsca w momencie, kiedy jest tam tyle ludzi, szlaki są zadeptane, plany wycieczek są dla wszystkich takie same. Ktoś jedzie na Bali, podąża właśnie tym planem, wyjeżdża i mówi: wszyscy się tym tak jarają, a to jest po prostu kolejna wyspa pełna influencerów, instagramerów, ludzi, którzy robią sobie dokładnie takie same zdjęcia przy tych samych miejscach, stoją w kilometrowych kolejkach. Doszło trochę do przesytu tym wszystkim, ale ja znam inne Bali, mam inne Bali, w którym żyję. Mam bardzo dużo lokalnych znajomych, mieszkam w miejscu oddalonym od turystycznego centrum, mieszkam na balijskiej wsi w miejscowości Buduk. W promieniu kilku kilometrów nie mam żadnej restauracji, ani niczego, co wskazywałoby na pobyt turystów w okolicy. Mieszkam w otoczeniu balijskich rodzin, balijskich domów i tam czuję się super. Natomiast pracuję w Canggu, czyli w epicentrum turystyki, influencerów, cyfrowych nomadów, instagramerów itd., ale kiedy chcę, to uciekam. Tam toczy się życie, dzieje się dużo rzeczy, są usytuowane szkoły jogi i w jednej z nich pracuję, są też studia jogi, surf campy itd., więc siłą rzeczy tam jestem, ale podążam też własnymi ścieżkami – często jestem w naturze, wyjeżdżam w góry. To, co kocham na Bali, to to, że siadam na swój skuter, jadę przed siebie, gdzie chcę. Jeżdżę w puste miejsca, tam gdzie nie ma ludzi i nie trzeba stać w kolejce, żeby zrobić zdjęcie jak się coś pięknego zobaczy. Nie będzie się zakrzyczanym, kiedy potrzebujesz ciszy, żeby pokontemplować naturę, bo te rzeczy są przepiękne i z jakiegoś powodu ludzie ustawiają się w tych kolejkach, ale to wszystko traci urok w momencie, kiedy masz dwieście, trzysta osób krzyczących, robiących zdjęcia  i kłócących się w tych kolejkach. 

Karolina: Wspomniałaś o surf campach, więc chciałam jeszcze pod koniec zapytać skąd Twoja miłość do surfingu? Kilka miesięcy temu zobaczyłam u Ciebie informację – 'wyjazd jogowo-surferski’ i pomyślałam sobie: co?! Jak to? Joga i surfing? Przecież to dwa zupełnie różne pozornie żywioły. Za co tak kochasz surfing? 

Magda: Surfing i joga tak naprawdę mają bardzo dużo wspólnego. Sama przekonałam się o tym zaczynając swoją przygodę z surfingiem. Moja droga była bardzo wyboista, bo miałam z surfingiem 'love-hate relationship’, ponieważ moje pierwsze kroki na desce surfingowej, to była walka o życie. Było przemielenie przez ocean, doświadczenie siły oceanu i wyjście z wody z wielkim guzem na czole, więc moje pierwsze podejścia nie były zachęcające, a wręcz napawały mnie paniką. Bardzo długo nie surfowałam, bo bałam się po swoich pierwszych doświadczeniach. Wiedziałam, że chcę to robić, bo czułam, że mogę mieć z tego frajdę i jest to coś, co chciałabym robić, ale strach był silniejszy. Siła oceanu jest nie do opisania i strach mnie przytłaczał, więc bardzo długo odkładałam naukę surfingu na nie wiadomo kiedy, aż w pewnym momencie, rok temu skończyliśmy kurs jogowy w czerwcu i miałam perspektywę wolnego całego lipca. Wtedy postanowiłam sobie: okej, Magda ten miesiąc stoi pod znakiem surfingu, wyprowadzasz się do Uluwatu, kupujesz deskę i będziesz surfować cały dzień. I tak właśnie zrobiłam. Kupiłam pierwszą w życiu deskę surfingową, bo wiedziałam, że jeżeli jej nie kupię, to zawsze będę miała wymówkę, żeby nie iść, a to nie wypożyczę na czas albo nie będzie takiej deski jakbym chciała – sto tysięcy powodów na nie. Kupiłam deskę, przełamałam się i lipiec to był najpiękniejszy miesiąc w zeszłym roku, bo codziennie surfowałam w Uluwatu. Jest to przepiękne miejsce w topowymi na świecie falami, oczywiście dla zaawansowanych surferów i dla tych, którzy się uczą. Kiedy uczyłam się w zeszłym roku, to zrozumiałam jak surfing, joga i medytacja się łączą. Połączenie fizyczne znałam, bo uczyłam w surf campach od dłuższego czasu, więc wiedziałam jakie części ciała muszą być zaangażowane, bo układałam praktyki dla surferów, więc było to dla mnie dość oczywiste. Natomiast nigdy nie rozumiałam fascynacji surferów, z którymi rozmawiałam, że surfing jest nie do opisania. Oni mają ekstazę jak opowiadają Ci o falach, które łapią, a ja nigdy tego za bardzo nie kumałam do momentu, w którym nie złapałam swojej pierwszej, prawdziwej fali, że poczułam ją całą sobą. Jest to moment, który bardzo rzadko osiąga się w medytacji, bo jest to moment, w którym totalnie wszystko znika, świat staje w miejscu, jesteś tu i teraz. Nie doświadczyłam nigdy czegoś takiego poza momentami w medytacji, a w zasadzie przebłyskami w medytacji. I dlatego surfing jest tak bliski jodze i medytacji. Teraz już wiem o co chodziło tym wszystkim surferom, którzy z gwiazdkami w oczach opowiadają czym jest dla nich surfing. 

Karolina: Kupiłaś mnie. Ja już od jakiegoś czasu wiem, że muszę tego spróbować i wierzę, że to nastąpi jak najszybciej. Powiedz mi, gdzie można Cię teraz znaleźć w takim trybie jaki mamy obecnie i teraz dając się ponieść marzeniom: czym będziesz się zajmowała na Bali? Co robisz na co dzień jak jesteś na Bali i jak wtedy można Cię łapać? 

Magda: No dobrze, to płynę teraz na tej fali marzeń. Aktualnie jestem na Malcie i można mnie znaleźć on-line, gdzie prowadzę zajęcia. Jeżeli świat na to pozwoli, to w wakacje chciałabym być w Polsce i niewykluczone, że wtedy zorganizuję wszystkie zaległe warsztaty, które nam przepadły, bo w kwietniu miałam w planie warsztaty, wyjazd, więc może w wakacje uda się to zorganizować. Przy dobrych wiatrach we wrześniu wracam na Bali i tam mam swoją jogowo-surfową grupę na nasz balijski 'retreat’, który będziemy odbywać w Uluwatu. Będzie to tygodniowy 'retreat’ – surfing połączony z jogą, dwa razy dziennie będziemy praktykować jogę i medytację i całe dnie będziemy spędzać w oceanie. Życzę sobie i wszystkim uczestnikom, którzy są zapisani, żeby to wypaliło. Później mam w planie jeszcze jeden wyjazd jogowy – 'Jesienna regeneracja’ – również na Bali. Ogólnie mówiąc zajmuję się organizacją wyjazdów jogowych. Są to wyjazdy surfowo-jogowe i typowo jogowe na Bali, a poza tym pracuję w szkole jogi, która prowadzi i organizuje kursy nauczycielskie i jestem tam nauczycielem asystującym. To moje główne balijskie zajęcia. 

Karolina: A jak ktoś przyjeżdża na Bali, to może przyjść do Ciebie na zajęcia? Czy to jest tylko dla nauczycieli?

Magda: W tej szkole, w której pracuję kurs jest zarezerwowany tylko dla osób, które biorą udział w kursie. Natomiast ja oferuję prywatne zajęcia na Bali. W tym roku i w zeszłym roku miałam tyle osób z Polski, które przychodziły do mnie na zajęcia. Byłam pod ogromnym wrażeniem ilu Polaków lata na Bali. Fajna sprawa, że ludzie tyle podróżują. 

Karolina: Magda, życzę Ci spełnienia tych wszystkich marzeń, bo wierzę, że nie są to marzenia, ale plany, które po prostu troszeczkę wolniej się realizują. Mam nadzieję, że wszystkie rzeczy, które masz w głowie na najbliższe miesiące i polskie wyjazdy dojdą do skutku. Dziękuję Ci za wspaniałą rozmowę. Było mi przemiło dzisiaj z Tobą gadać, mimo tej odległości i nie do końca sprzyjających warunków. 

Magda: Dziękuje Ci Karolina! Jeszcze raz bardzo dziękuję Ci za zaproszenie. Było mi przemiło gościć u Ciebie i mam nadzieję, że spotkamy się na żywo jak już dolecę do Polski i uda się nam wyskoczyć na kawę czy herbatę na mieście.

Karolina: Ja niestety póki co nigdzie się nie wybieram, więc czekam.