PODCAST #94 alergie pokarmowe & dieta roślinna: jak z tym żyć i co gotować?

PODCAST #94 alergie pokarmowe & dieta roślinna: jak z tym żyć i co gotować?

Czy da się pogodzić alergie pokarmowe z dietą roślinną? Moja dzisiejsza gościni udowadnia, że można nie jeść glutenu, soi, kokosa czy orzechów i nadal gotować pyszne oraz pożywne dania. Żaneta Oh.meal to blogerka kulinarna, specjalistka od alergii pokarmowych i pasjonatka zdrowego gotowania, ziołolecznictwa, a także mama małego alergika.

Żaneta dzieli się z nami swoją historią dorastania w wegetariańskim domu oraz odkrywania kolejnych uczulających ją pokarmów. Dowiecie się jak diagnozować alergie oraz w jaki sposób wprowadzać uczulające produkty z powrotem do naszej diety. Podpowiemy jak znaleźć zamienniki popularnych produktów oraz w jaki sposób komponować posiłki, aby dostarczać sobie odpowiednią ilość składników odżywczych.

Rozmawiamy też o ziołolecznictwie i sprawdzonych domowych sposobach na wsparcie naszego zdrowia. Żaneta dzieli się doświadczeniem z bycia mamą alergika oraz tym jak radzić sobie z alergiami w podróży czy restauracjach.

Instagram Żanety:

https://www.instagram.com/oh.meal/

Zioła do sauny parowej/inhalacji:

W leczeniu i łagodzeniu objawów silnych stanów zapalnych górnych dróg oddechowych.

SKŁADNIKI:

W równych proporcjach następujące zioła:

podbiał

rumianek

mięta

szałwia

macierzanka

gałązki świerku

dziurawiec

pączki sosny

+siano

JAK ZROBIĆ I STOSOWAĆ?

Wszystkie zioła, poza sianem, wymieszać w dużej papierowej torbie i przechowywać w suchym miejscu.

W 10l garnku zaparzyć 1,5 kubka ziół, czyli zalać je wodą, dodać 4 garście siana i doprowadzić całość do wrzenia. Gotować na małym ogniu ok 3 h.

Rozebrać się do pasa i usiąść na krześle pod dużym kocem. To potrzebna będzie pomoc drugiej osoby, która będzie trzymać koc nad nami tak, by nie dotykał naszych pleców. Postawić przed sobą stołek, a na nim garnek z ziołami i mieszając w nim dużą drewnianą łyżką, wdychać opary. Mieszanie powoduje, że zioła intensywniej parują. Siedzieć w saunie przez 20 min. Warunkiem jest, ze musi być nam bardzo gorąco, a koc musi być naprawdę duży i przykrywać nas do samej ziemi. Wszystko po to, by nasze ciało miało okazję się porządnie wypocić. Po 20 minutach przechodzimy do łazienki, odkręcamy bardzo zimną wodę i moczymy w niej dłonie, a następnie schładzamy nasze ciało, czyli okładamy się  zimnymi dłońmi od pasa w górę. Następnie ubieramy się w odzież termoaktywną lub piżamę i wchodzimy pod koc na 2 godziny.

Cały proces powtarzamy codziennie przez tydzień, najlepiej wieczorem, przed pójściem spać. W czasie kuracji nie należy wychodzić z domu.

Te zioła można też pić w postaci odwaru.

1 łyżkę ziół zalewamy 1 kubkiem wrzątku i zostawiamy do parzenia na całą noc!

Pijemy rano i wieczorem w trakcie infekcji lub przewlekłych stanach zapalnych górnych dróg oddechowych.

 

Posłuchaj na YouTube:

Odcinek 94

Karolina: Cześć Żaneta!

Żaneta: Cześć! 

Karolina: Bardzo mi miło gościć Cię w moim podcaście i bardzo cieszę się na naszą rozmowę i, że udało się nam połączyć. To mój kolejny odcinek zdalny, więc jak widać – da się. Dzisiaj porozmawiamy na różne tematy, ale chciałabym zacząć od Twojej historii, bo zakładam, że wśród naszych słuchaczy jest wiele osób, które próbują diety roślinnej lub są na diecie roślinnej. Zazwyczaj są to osoby, które podjęły tę decyzję w wieku dorosłym, nierzadko w wieku nastoletnim, ale Ty jesteś osobą, która urodziła się w domu bezmięsnym. Myślę, że jest to na tyle nietypowe zjawisko, że dla wielu osób, może być bardzo interesujące, bo dla mnie jest. Jak to jest mieć taki start kulinarny? Wiem, że nie masz porównania. 

Żaneta: Najpierw powiem, że też jest mi bardzo miło i cieszę się, że mogłyśmy się połączyć, a teraz przechodzę do odpowiadania na Twoje pytanie. Nie mam porównania i mimo, że faktycznie urodziłam się w domu wegetariańskim, to później od czasu do czasu, raz na kilka tygodni pojawiało się mięso. Dlaczego? Zaraz o tym opowiem. Zacznę od tego, że moi rodzice przeszli na wegetarianizm w latach dziewięćdziesiątych, jeszcze zanim ja się urodziłam. Oboje pochodzili z domów mięsnych, gdzie dieta była tradycyjna. Co więcej, mój tata pochodził z domu rolnika, który samodzielnie zabijał, oprawiał zwierzęta i produkował przetwory mięsne, więc u nich w domu było sporo mięsa. To chyba była jedna z przyczyn, dla których zdecydowali się przejść na wegetarianizm, a później była to seria wykładów, które w tamtych latach były bardzo nowatorskie i właśnie w latach dziewięćdziesiątych moi rodzice zdecydowali, że odrzucają mięso. Wtedy na rynku była tylko jedna książka, którą znali, może było więcej, ale mówią, że była jedna książka o kuchni wegetariańskiej, więc bardzo dużo eksperymentowali. Mieszkali wtedy w akademiku, gotowali na kuchence gazowej i tworzyli różne przedziwne eksperymenty, których wynikiem była na przykład pasta z drożdży, której zapach unosił się w całym akademiku. 

Karolina: Słyszałam o niej! Mam znajomą, która przeszła na weganizm ponad dwadzieścia lat temu i opowiadała mi, że była pasta kanapkowa z drożdży i nie brzmiało to zachęcająco. I właśnie porównywała to, co teraz jest dostępne w sklepie do tego, że maksimum możliwości jeżeli chodzi o posmarowanie chleba to była pasta z drożdży. 

Żaneta: Swoją drogą ta pasta z drożdży potrafi być bardzo smaczna i właśnie zdałam sobie sprawę, że dawno jej nie robiłam, więc może czas powtórzyć. W rezultacie powstała też pasta na pieczywo, którą moim rodzice nazwali 'eci-peci’, ponieważ wyglądała tak jak brzmi jej nazwa i również tak się ją robiło. Była to pasta z prażonych nasion słonecznika i siemienia lnianego później zmielonych. Jest to pasta, która od tamtej pory aż do dzisiaj króluje w domu moich rodziców. W moim domu też robimy ją bardzo często, czyli to taki trochę spadek, który otrzymałam z tamtych czasów. Moja mama była na diecie wegetariańskiej będąc w ciąży. Były to czasy, kiedy jej koleżance lekarze mówili, że jeżeli będzie na diecie wegetariańskiej w ciąży, to urodzi niepełnosprawne dziecko. Taka ówcześnie była świadomość. Jednak moi rodzice, jak i przyjaciele, którzy zdecydowali się przejść na taką dietę byli bardzo oczytanymi osobami, nie bazowali na modzie czy nowinkach, ale na tym, co było sprawdzone i poparte jednymi z pierwszych badań na temat wpływu mięsa na zdrowie człowieka. Kiedy ja się urodziłam, to ta dieta faktycznie cały czas była wegetariańska, więc to nie była taka typowo roślinna wegańska dieta, ale dieta pozbawiona mięsa. Bardzo szybko okazało się, że ja jako noworodek, a później jako małe dziecko cierpię z powodu jakichś pokarmów jakie jem. Nie wiadomo było co się dzieje, nie wiadomo było o co chodzi. 

Karolina: Co to znaczy, że cierpisz? Jakie miałaś objawy?

Żaneta: Byłam takim dzieckiem, na które obecnie mówi się, że są to dzieci kolkowe. Nie słyszałam siebie w tamtym czasie, ale byłam bardzo płaczącym dzieckiem, nie spałam, nie jadłam, miałam ciągłe bóle brzucha, biegunki na zmianę z zaparciami. Byłam bardzo pobudzona i faktycznie później po wprowadzeniu diety okazało się, że przyczyną tego wszystkiego były pokarmy, na które byłam wrażliwa. Okazało się, że jest to gluten. Od drugiego roku życia jestem na diecie bezglutenowej, ponieważ mój organizm nie przyjmuje glutenu, źle sobie z nim radzi. Nie mam alergii jako takiej, ponieważ nigdy nie została wykryta w szczegółowych badaniach krwi, skórnych. Nie mam też choroby trzewnej, jednak gluten w jasny, ewidentny sposób mi szkodzi. Był to czas, kiedy w tamtym okresie nie było dostępu do wiedzy, do zamienników, bo w Polsce było bardzo mało sklepów, gdzie sprzedawano strączki, kaszę i produkty zdrowej żywności, więc trzeba było szukać za granicą, bądź w sklepach w bardzo dużych miastach. W tamtym czasie moja mama właśnie zdecydowała się na to, żeby od czasu do czasu wprowadzić do mojej diety mięso, ponieważ już zupełnie nie miała pojęcia, co mi gotować. Zazwyczaj było to mięso ze sprawdzonego źródła, od dziadków, od zaprzyjaźnionych gospodarzy. Mięso pojawiało się u nas raz na kilka tygodni, więc ta dieta była trochę 'flexitariańska’, a obecnie mówimy o 'flexitarianizmie’. Mimo, że to mięso było, to wychowałam się w domu, gdzie pieczywo smarowaliśmy pastą z ciecierzycy, ze słonecznika, pasztetem z pestek dyni. Jedliśmy różne zapiekanki warzywne, bardzo dużo kasz, strączków. Moje obiady, to był gulasz z soczewicy, gulasz z ciecierzycy, czyli te rzeczy, które od niedawna my odkrywamy i które niedawno zaczęły być alternatywą dla dań mięsnych, a dla mnie były naturalne. Pamiętam, że chodząc do szkoły z kanapkami z takimi pastami dzieliłam się nimi z przyjaciółmi, ponieważ oni uwielbiali te pasty i było to dla nich coś absolutnie nowego. Bardzo często zapraszałam też do siebie przyjaciół na śniadania przed szkołą albo w okienkach lekcyjnych. Wpadali do mnie, otwierali lodówkę, wyciągali półmiski i pytali: Co dzisiaj masz? Jaki pasztet? Jaka pasta? Co na obiad? Moja dieta wyglądała w taki sposób, była bardzo urozmaicona, nowatorska jak na tamten czas, ponieważ były to czasy, kiedy ludzie pukali się w głowę, gdy słyszeli, że nie jemy mięsa. Nie była to stricte dieta roślinna, bo nabiał i jajka pojawiały się co jakiś czas, ale w tamtych czasach niejedzenie mięsa było nienormalne. Również wśród lekarzy było postrzegane jako niebezpieczne dla zdrowia. Jestem wdzięczna za to, że rodzice byli tacy otwarci i światli jak na tamten czas i pozwolili sobie na ten krok, na rezygnację z mięsa, bo wiem jaki skarb dostałam żywiąc się roślinnie prawie przez całe moje życie. 

Karolina: To piękne, co mówisz i jak powiedziałaś – Twoi rodzice byli światłymi ludźmi, ponieważ umieli znaleźć inne źródła informacji, które potwierdzały, że ich styl życia służy ich zdrowiu. Spotkałam się też z takimi opowieściami o osobach, które ograniczały mięso w latach osiemdziesiątych czy dziewięćdziesiątych, gdzie rzeczywiście było to nienormalne i otwarcie krytykowane przez środowisko lekarskie. Obecnie też uważam, że weganizm ma wielu przeciwników wśród lekarzy, ale to się zmienia i źródeł wiedzy jest co raz więcej. Znam osoby, które były weganami czy wegetarianami ileś lat temu i robiły to głównie z uwagi na prawa zwierząt. Podążali tylko za poglądami środowiska lekarskiego i żyli wiedząc, że prawdopodobnie robią sobie krzywdę. Jest to straszne, że te osoby nie dotarły do tych źródeł wiedzy, o których mówisz w kontekście swoich rodziców i myślały, że będą miały niedobory, bo ta dieta jest niezdrowa. To niesamowicie pokazuje jak zmieniło się podejście, ile nowych badań powstało i żyjemy w o wiele sympatyczniejszych czasach. Wiesz co mnie ciekawi? Z jednej strony nie jedliście mięsa, więc już byliście 'dziwni’, ale to tego miałaś jeszcze alergie pokarmowe, więc tak jak powiedziałaś było to duże wyzwanie dla Twojej mamy. Zakładam, że często dostajesz takie pytania: Jak to pogodzić? Jak żyć z alergią jednocześnie nie jedząc produktów pochodzenia zwierzęcego? Czy da się? Czy jesteś zdrowa?

Żaneta: Nie jest to łatwe i myślę, że wielokrotnie się nie da. Mówię o tym otwarcie, bo wiele osób, które chce przejść na dietę roślinną ma jednocześnie ma alergie pokarmowe. Są zacięci w swoich poglądach, w dążeniu do czystej diety roślinnej i mogą sobie zrobić krzywdę. Całkiem niedawno miałam z tym duży problem i mięso znowu musiało wkroczyć do mojej diety, ponieważ nabyłam kolejne alergie i miałam znikome źródło białka roślinnego. Wtedy karmiłam piersią, zaczynałam czuć się bardzo słabo i musiałam podjąć decyzję, żeby znowu na jakiś czas włączyć mięso. Było to dla mnie trudne, ponieważ jestem już na takim etapie, gdzie mam ogromną świadomość i wiedzę, bardzo interesuję się tym tematem. Dla mnie kupienie mięsa, przygotowanie go i zjedzenie było naprawdę trudne, ale robiłam to wiedząc, że na ten moment jest to jedyna dla mnie opcja, żeby pozostać zdrową i żeby moje dziecko było zdrowe. Musiałam to przepracować w głowie i czasem tak jest. Może jeszcze powiem na jakie rzeczy jestem uczulona, ponieważ oprócz glutenu, którego nie jem od drugiego roku życia, nie jem też nabiału od siedmiu lat, jajek, soi oraz orzechów ziemnych. 

Karolina: O, i tutaj się zaczynają schody. 

Żaneta: Tak, tutaj zaczynają się schody. Od trzech lat nie jem migdałów, a w zasadzie żadnych orzechów, kokosa, mleka kokosowego, wiórków kokosowych. Słonecznik też bywał problemem i z czasem niektóre strączki też. Jak widać wszystkie źródła białka w diecie roślinnej – głównie strączki i orzechy u mnie odpadły kilka lat temu. 

Karolina: Nie umiem sobie tego wyobrazić. 

Żaneta: Był to dla mnie trudny czas. Trudne było dla mnie zrezygnowanie z nabiału i z jajek, ponieważ u mnie dieta roślinna zaczęła się nie od świadomości tego, że produkty pochodzenia zwierzęcego również są szkodliwe dla zdrowia i środowiska, ale od alergii, więc najpierw musiałam odstawić to, a później przyszły kolejne rzeczy. Chyba tylko dlatego, że wychowałam się w domu w jakim się wychowałam i miałam wrażliwość pokarmową na gluten, to byłam w stanie poradzić sobie z tym, co pojawiło się później. Tak duże ograniczenie naprawdę potrafi doprowadzić nawet do depresji. Człowiek zaczyna patrzeć na jedzenie i traktować je jak wroga, bo już nie wie, co ma włożyć do ust i co mu nie zaszkodzi. U mnie konsekwencje były bardzo poważne, ponieważ w zależności od produktu, który spożywałam było to albo puchnięcie śluzówki, górnych dróg oddechowych i natychmiastowa angina albo ciągnący się tygodniami kaszel, który wyłączał mnie z życia  akademickiego i chodzenia na zajęcia. Pojawiały się też problemy jelitowe, ciągnące się biegunki na przemian z zaparciami, omdlenia z bólu, na umór wypadające włosy, dramatyczny stan skóry, problemy hormonalne. Później pojawiły się takie problemy, które skończyły się problemami tarczycowymi i ginekologicznymi. To była lawina. W pewnym momencie jedzenie stało się dla mnie wrogiem i wiedziałam, że muszę odciąć te pokarmy, co nie znaczyło, że było mi łatwo i nie miałam pokus. Była to ogromna walka mentalna z samą sobą. 

Karolina: Skąd wiedziałaś, że to właśnie te pokarmy? Stosowałaś metodę obserwacji? Eliminacji? Czy od razu zrobiłaś testy w szpitalu?

Żaneta: Byłam w szpitalu dwa razy na wszelkich badaniach: na biopsjach, miałam robioną kolonoskopię, gastroskopię, wielokrotnie pobierany wycinek oraz krew w kierunku do badania choroby trzewnej, ale też alergii pokarmowych i nigdy nic nie wyszło. Później jako osoba dorosła, kiedy zaczęłam mieć problemy zdrowotne i wiedziałam, że jakieś pokarmy mi szkodzą zaczęłam stosować metodę, którą stosowała moja mama, będąc mamą małego dziecka, czyli mnie. Jest to metoda diagnostycznej eliminacji pokarmowej. Eliminuje się potencjalnie alergizujące pokarmy na pięć tygodni i po pięciu tygodniach robi się w określony sposób, w określonym czasie prowokację pokarmową. Zazwyczaj robi się to w konkretny dzień tygodnia czekając tydzień na efekty, ponieważ reakcja może wystąpić nawet do pięciu dni po spożyciu danego pokarmu i żeby wiedzieć, co szkodzi należy rozdzielić te pokarmy. Faktycznie tą metodą sprawdziłam wszystkie produkty, które mi szkodziły. Oczywiście jest to domowa metoda, ale jest to metoda, którą również posługują się lekarze.

Karolina: Czyli jest to metoda domowa, naukowa, a nie czarodziejska?

Żaneta: Dokładnie. Nie są to czary-mary. Ja właśnie w ten sposób odkryłam te produkty, które mi szkodzą. Najpierw te produkty eliminuje się na pół roku, na rok, a później powoli rozszerza się dietę o ten produkt, czyli eliminując je z diety. Nie decydujemy się na taką dietę do końca życia, tylko po roku czasu próbowałam je wprowadzać do diety. 

Karolina: Przepraszam, że wejdę Ci w słowo, ale jest to po to, by organizm po raz kolejny przyzwyczaił się do tych produktów, żeby pozbyć się alergii, czyli mamy nadzieję, że w przyszłości będziemy mogli jeść ponownie te produkty.  

Żaneta: Dokładnie. Jeżeli korzystając z tej metody wiemy już, co nam szkodzi, to najlepiej na rok czasu odstawiamy ten produkt. Po roku czasu wprowadzamy ten produkt, ponieważ nie chcemy być na diecie eliminacyjnej przez cały czas, bo jest to dieta niedoborowa i tak długo jak nie ma ku temu podstaw, to nie należy przechodzić na taką dietę. Podobnie jest na przykład z glutenem. Obecnie panują różne mody na niejedzenie glutenu czy innych produktów i jeżeli jest to tylko moda, a nie ma ku temu żadnych zdrowotnych podstaw czy kierowanych samopoczuciem, to nie jest to najzdrowsze. Później próbowałam wprowadzać te produkty, ale na razie bez skutku. Od niedawna próbuję całkowicie odstawić mięso, ponieważ odstawiłam mojego synka od piersi po dwóch i pół roku. Będę teraz rezygnować z mięsa, a póki co orzechy uczulają mnie najbardziej, a najmniej jajko, więc zanim będę mogła przejść na całkowitą dietę roślinną, co jest jest moim celem, to na razie chcę zastąpić mięso jajkiem i faktycznie ostatnio robię prowokacje, które kończą się sukcesem i co jakich czas mogę zjeść kawałek jajka bez przykrych efektów zdrowotnych, a później będę próbowała orzechów. Tak to u mnie teraz wygląda. 

Karolina: Bardzo chciałabym porozmawiać z Tobą o tym, jak zastępujesz te konkretne produkty, natomiast zanim do tego przejdziemy, to coś, co wydaje mi się bardzo ważne, to Twoja decyzja, żeby wprowadzić produkty mięsne była trudna. W dzisiejszych czasach często spotykamy się z oceną z zewnątrz, kiedy zmieniamy swoją dietę, a temat wegan, którzy z różnych powodów odchodzą od diety wegańskiej jest bardzo kontrowersyjny i nadal budzi wiele emocji. Chciałabym usłyszeć z Twojej perspektywy, że to nie jest tak, że Ty myślisz sobie: już mam w nosie zwierzęta, środowisko i wszystko inne, liczę się tylko ja i cała moja wcześniejsza ideologia legnie w gruzach. Zakładam, że dla osoby, która musi podjąć tę decyzję jest to coś trudnego. Jak Ty sobie z tym poradziłaś? Szczególnie, że nie jest to tak jak w moim przypadku, gdzie ja do osiemnastego, dziewiętnastego roku życia jadłam produkty zwierzęce, więc to dla mnie coś obcego. Przygotowanie czy oglądanie mięsa nie odrzuca mnie, jestem do tego przyzwyczajona. W Twoim przypadku było to coś poniekąd nowego. Jak to przeszłaś? Jak sobie to wytłumaczyłaś? 

Żaneta: Nie było to tak do końca nowe, ponieważ w moim domu co jakiś czas przygotowywało się mięso, potrafię je zrobić i wydaje mi się, że całkiem smacznie. Ten moment, kiedy musiałam z powrotem wprowadzić mięso do diety trafił na czas, kiedy miałam już dużą świadomość zdrowotnego aspektu, który był u mnie pierwszy jeżeli chodzi o dietę roślinną, ale też aspektu etycznego. Staram się nie oglądać obrazów, gdzie zwierzęta cierpią i co przechodzą, żebyśmy my jako ludzie mogli je spożyć. Jest w mojej głowie kilka takich obrazów i kiedy na nie patrzę, to myślę o moim synku, który też jest takim małym kurczakiem, który sobie gdzieś tam biega. Nigdy nie ruszał mnie aspekt etyczny, ale w tym okresie tak się złożyło, że obejrzałam jakiś łagodny w obrazach film, bardziej naukowy, niż taki obrazowy i to sprawiło, że kupienie mięsa było dla mnie trudne. Szłam do sklepu i po drodze kilka razy się cofałam. Nie byłam w stanie wejść. Potrafiłam wziąć do ręki kawałek mięsa, za chwilę go odłożyć i powiedzieć: no trudno, pomęczę się jeszcze trochę. Później przyszedł moment, kiedy czułam się strasznie źle, miałam zawroty głowy i byłam słaba. Karmiąc Leona – mojego synka i patrząc na niego wiedziałam, że on też potrzebuje tych składników, których ja sobie i jemu nie dostarczam, więc to był pierwszy argument. Matczyna miłość do dziecka sprawiła, że się przełamałam. Później jak przygotowywałam mięso, to stosowałam techniki słuchania muzyki w celu odwrócenia uwagi, robiłam to szybko. Udawało się to zrobić w smaczny sposób, więc już podczas jedzenia nie było to aż takie trudne. Powtarzałam sobie, że to jest taki etap, że muszę dać sobie wolność, luz. Pomogło mi też podzielenie się tym na moim Instagramie, gdzie nagrałam stories opowiadając o tym na jakim jestem etapie i że to mięso czasami jest i jak jest mi trudno z tym, że muszę iść do sklepu i je kupić. Spotkało się to z miłym odbiorem. Nie zostałam oskarżona, skrytykowana, a wręcz przeciwnie – zostałam wsparta i przytulona. Pokazało mi to, że nie muszę się tego bać. Jest to taki etap, taki czas i to, co mogę zrobić, to, co jest w mojej mocy, aby później z tego wyjść i przejść na dietę roślinną, to zrobię to, kiedy przyjdzie taki moment. To był mój klucz. 

Karolina: Pięknie. Myślę, że tak jak powiedziałaś o swoim synku, to na pewno Ci to pomogło i było Twoim motywatorem. Dla osób, które nie mogą się z tym utożsamić powiem, że nasze własne zdrowie też powinno być równie silnym motywatorem. Przejdźmy może do praktyki. Tak jak mówisz, czasami wprowadzasz te produkty, ale myślę, że zanim podjęłaś te kroki, to próbowałaś eliminować, zamieniać i jesteś ekspertem od czarowania w kuchni. Powiedz mi jak udało Ci się w codziennej kuchni zastąpić takie produkty jak gluten, który jest już znany oraz orzechy? Dla mnie kwestia orzechów jest niebywała. Kocham orzechy i nie wyobrażam sobie bez nich życia i bardzo współczuję osobom, które nie mogą ich jeść. Powiedziałaś też o strączkach. Jak do tego podejść, skąd czerpać wiedzę i jak najlepiej zamieniać te produkty? 

Żaneta: Jeśli chodzi o orzechy, to u mnie działo się to etapami. Najpierw musiałam wyłączyć orzechy ziemne. Nie był to problem, bo mogłam jeść orzechy macadamia, nerkowca, brazylijskie i migdały i tych właśnie jadłam najwięcej.

Karolina: Masło migdałowe – dobry zamiennik. 

Żaneta: Tak, dokładnie. Dlatego, że jadłam tak dużo migdałów, to mój organizm, który jest bardziej wrażliwy i podatny na alergiczne reagowanie na niektóre pokarmy po prostu powiedział migdałom stop. Kiedy musiałam odstawić migdały, to wiedziałam, że nie mogę przerzucić się na jeden rodzaj orzechów i jeść je na okrągło, tylko muszę je rotować. Jest to bardzo ważne przy wrażliwości pokarmowej, żeby żaden pokarm, produkt nie dominował kuchni i żeby je rotować. Na przykład jeść dwa dni, potem zrobić dwa dni przerwy i znowu włączyć je do jakiegoś posiłku. Zaczęłam tak robić i w związku z tym na pozostałe orzechy mam niedużą wrażliwość pokarmową, nie reaguję na nie aż tak mocno. Co jakiś czas pozwalam sobie na orzechy nerkowca, orzechy macadamia i przed obróbką staram się je namaczać, co sprawia, że są lepiej trawione przez mój organizm, są uwalniane enzymy, które pozwalają trawić białko i przyswajać białko z orzechów. Po pierwsze – rotowanie, po drugie – korzystanie z tego, co mogę jeść, ale w mądry i ograniczony sposób, a także obróbka, czyli gotowanie, a czasem też prażenie powodowało, że były lepiej przyswajalne. Ważne są też pestki, a jeżeli nie możemy jeść orzechów, to okazuje się, że pestki akurat możemy. Pozwalałam sobie na większe ilości, oczywiście w mądry sposób, pestek dyni, słonecznika, z którymi też musiałam uważać. Ponadto nasiona konopi, sezam, dużo siemienia lnianego, które było u mnie źródłem DHA. Oprócz tego – dużo kasz. Ziemniaki przestały być u mnie bazą posiłku czy lunchu, a zaczęły być wszystkie kasze bezglutenowe, które mogłam jeść, ponieważ kasze są źródłem białka. Już nie pamiętam liczb, ale w stu gramach kaszy jaglanej jest jedenaście gramów białka, czyli bardzo dużo. Te kasze weszły na stałe do mojej diety. Oczywiście też po obróbce, namoczone przez całą noc i gotowane, dzięki temu znaczna ilość białka jest wchłaniana. 

Karolina: Czyli kasze takie jak: jaglana, komosa, gryczana.

Żaneta: Tak i jeszcze kasza kukurydziana i ryż brązowy – to taka moja baza. Co jeszcze? Oleje roślinne tłoczone na zimno z bardzo dobrego źródła jako źródło zdrowych tłuszczów, których nie mogłam sobie dostarczać w formie orzechów. Wchodził tutaj olej sezamowy, olej lniany, konopny, z awokado. Co ciekawe, oleje z orzechów bardzo często mogłam spożywać. Na przykład olej z orzechów włoskich był w porządku. Dodatkowo dużo warzyw i owoców, ponieważ mając ograniczony dostęp do białka i mikroelementów, które są w orzechach trzeba było mocno rotować i uróżnorodnić warzywa, które jadłam. Warzywa też są źródłem białka jednak w małej ilości, ale każdy gram jest tutaj cenny. Dużo zieleniny, zielonych warzyw liściastych, czyli szpinak, jarmuż, pokrzywa, rukola, roszponka, wszelkie sałaty i liście. Dodatkowo kiełki, które są źródłem wapnia, żelaza i folianów, które w czasie ciąży czy w okresie karmienia piersią były szalenie ważne. I jeszcze strączki, na które muszę nieco uważać. Nie mogę jeść czerwonej soczewicy, ale brązowa, czyli nieprzetworzona forma czerwonej soczewicy jest już okej. Mój organizm woli wszystko, co jest jak najmniej oczyszczone i przetworzone. Strączki też moczę i staram się nie jeść ich codziennie. 

Karolina: Ciekawi mnie skąd czerpałaś wiedzę. Myślę, że pytanie, które nasuwa się wielu osobom, to skąd wiedziałaś, że dostarczasz sobie wystarczającą ilość składników odżywczych? Metoda eliminacji jest nieco ryzykowna i w ogóle urozmaicanie, rotowanie swojej diety i upewnianie się cały czas, że mam trochę tego, trochę tego wydaje się być bardzo skomplikowane dla osoby, która nie ma doświadczenia w kuchni. Powiedz jak doszłaś do tego, że teraz jesteś w stanie robić to bardziej intuicyjnie? 

Żaneta: Faktycznie teraz przychodzi mi to intuicyjnie. Nie było tak od samego początku, ale też nigdy nie było to dla mnie trudne przede wszystkim dlatego, że wychowałam się w takim domu i dla mnie naturale było zrobienie takiej pasty, upieczenie takiego pasztetu. Musiałam tylko zastąpić jajko w pasztecie, który znałam z mojego domu rodzinnego, bądź zrobić go z innymi strączkami. Jak sprawdzałam czy nie mam niedoborów? Bardzo regularnie robię badania. Co kilka miesięcy sprawdzam sobie poziom witamin, mikroelementów, sprawdzam w jakim stanie jest moja krew. Jak na razie jest super i wyniki są zadowalające, a nawet wzorowe, więc chyba mi wychodzi. Bardzo czuję swoje ciało i wiem, kiedy czuję się źle. Mam też ciągoty do konkretnych rodzajów warzyw i pokarmów w momencie, kiedy ich potrzebuję. Kiedy zbliża mi się miesiączka bardzo chce mi się jeść wszystkiego, co zielone – brokuły, buraki dlatego, że tam jest dużo żelaza. Zajęło mi trochę czasu zanim zorientowałam się, że moje ciało faktycznie tak mną kieruje. Myślę, że jest to możliwe, bo wszyscy mamy takie ciągoty, ale częściej do kawy, do czekolady, do słodkiego. W momencie, kiedy zaczynamy mieć zdrową dietę, to nasz organizm jest mądry i kieruje nas do produktów, których aktualnie potrzebujemy. 

Karolina: W pełni się z Tobą zgadzam i aż uśmiecham się w duchu, bo ostatnio miałam takie przemyślenia, że dużo się mówi o intuicyjnym jedzeniu, żeby słuchać swojego organizmu. Jak to zrobić, kiedy Twój organizm mówi Ci: chcę czipsy? Jeżeli jemy dużo przetworzonej żywności, to nie pozwalamy intuicji naprawdę przemówić i nie wiemy, co podpowiada nam ciało, bo nie podpowiada tego, co zdrowe, bo zagłuszamy to substancjami, które nam szkodzą. Nasz organizm zawsze wybierze nachosy, coś co jest smażone, tłuste, słodkie, słone i zawiera mnóstwo ulepszaczy. Zdrowe jedzenie nie oznacza gorzej, mniej smacznie, bo to kwestia przestawienia naszych kubków smakowych. Kiedy myślę o sałatce turbo wypakowanej składnikami odżywczymi, to ślinka mi cieknie, bo ona jest po prostu przepyszna i mój organizm cieszy się na samą myśl, że będzie ją jadł i to nie tylko dlatego, że myślę sobie, że będę żyć długo i szczęśliwie, tylko to jest po prostu smaczne. W tym momencie dochodzi ten głos – Ty powiedziałaś o brokułach i w tym momencie pomyślałam, że zjadłabym brokuła. To jest proces, bo nasz organizm nie od razu wie. Musimy go dobrze posłuchać i przestawić na jedzenie, które nam służy. Wybacz, bo weszłam Ci w słowo, więc kontynuuj. Ciekawią mnie Twoje triki kulinarne. Oczywiście wiem, że na Twoim profilu jest wiele inspiracji, ale jak tworzysz takie pełnowartościowe danie? Masz w głowie małą check-listę, że zawsze musi być coś z takiej grupy czy innej grupy produktów? 

Żaneta: Bazuję na 'healthy plate method’, czyli na metodzie zdrowego talerza. Nie liczę w gramach białka i innych makroskładników, ale bardziej patrzę wizualnie na talerz. Połowę miejsca na moim talerzu musi zająć sałata i surowe rzeczy, zielone rzeczy, jedną-czwartą ziarna w postaci kaszy, ryżu brązowego, później źródło białka, czyli na przykład strączki, którymi rotuję. Staram się dodać zdrowy olej, czyli źródło zdrowego tłuszczu i warzywa w postaci gotowanej, parowanej, duszonej, prażonej czy pieczonej i najczęściej znajdują się w mojej sałacie, są pomieszane ze strączkami lub jest to risotto z warzywami. Dodaję jeszcze źródło wapnia i jeżeli mam dużo zielonego, to jest to tam, a jeśli mniej, to posypuję sezamem i robię posypki z ziaren, z płatkami drożdżowymi nieaktywnymi, które też są źródłem witamin z grupy 'B’. To jest moja metoda i tak żywię mojego Leona, który też jest na diecie roślinnej, tak żywię siebie i męża, który jest dużym mężczyzną, bo ma 192cm. 

Karolina: I jest w stanie się najeść. [śmiech]

Żaneta: Tak, jest w stanie się najeść, nie je mięsa, nie je nabiału. Raz na jakiś czas zdarza mu się zjeść jajko lub trochę jogurtu naturalnego, ale jest to raz na dwa miesiące. Mój mąż Maciek jest bardziej na diecie roślinnej niż ja. Nie wiem kto zaczął metodę zdrowego talerza. Chyba pierwszy raz przeczytałam o niej na Instytucie Harvardzkim. Mają taką zdrowotną odnogę, gdzie mają szereg badań naukowych i publikacji na ten temat. Nie dam sobie uciąć ręki, że byli pierwsi, ale wydaje mi się, że tak. Jest to całkiem nowa metoda i prostsza, bo nie trzeba liczyć, nie trzeba mieć w domu wagi i kalkulatora. 

Karolina: Wspomniałaś o swoim synku i jest to temat, który też bardzo mnie ciekawi i wierzę, że też ciekawi wielu z naszych słuchaczy. Twój synek także jest alergikiem i jest na diecie roślinnej. Nie wiem czy w pełni, ale zaraz mi o tym opowiesz. Jak to było odkrywać, że on też ma skłonności do różnego rodzaju nietolerancji pokarmowych i jak sobie z tym radzisz na co dzień? Opowiadałaś mi przed nagraniem, że wielokrotnie bywało tak, że naprawdę musiałaś sporo pogotować i przygotować różne potrawy dla różnych domowników, bo niestety przytrafiają się Wam te alergie. Jak sobie z tym radzisz jako mama i w jaki sposób edukujesz się w tym temacie? Bo dziecko jest naszą odpowiedzialnością i wiele osób może powiedzieć, że nagle dziecko nie je produktów pochodzenia zwierzęcego, jeszcze jest alergikiem, a jego zdrowie jest przecież ważne. Jak się w tym nawigować? 

Żaneta: Kiedy Leon się urodził, to był dość spokojnym dzieckiem, choć dość szybko przyszedł czas kolek, które oczywiście są fizjologicznie naturalne. Później dość szybko zauważyłam, że coś mu szkodzi. Był to okres, kiedy zaczęły szkodzić mi migdały, których wtedy dużo jadłam i widziałam, że jemu też coś szkodzi. Oboje czuliśmy się źle w tym samym czasie. Część słuchaczy, słuchaczek słyszy i wszyscy słyszymy o tym, że nie ma diety mamy karmiącej. Faktycznie nie ma – zgadzam się z tym, ale sytuacja wygląda nieco inaczej u mamy alergiczki, ponieważ alergeny przenikają do krwi i trafiają do układu pokarmowego oraz do krwi dziecka i uwrażliwiają i alergizują układ pokarmowy. Tak było w przypadku moim i Leona. Jako dwumiesięczne dziecko budził się w nocy z ogromnym krzykiem, z wrzaskiem. Miał bardzo silny, najpierw utajony, refluks pokarmowy, który sprawiał, że bardzo cierpiał. Miał nieustanne biegunki i później w badaniach wyszło, że ma krew w kale. Krew w kale jest pierwszą silną wskazówką ku temu, że jest się alergikiem, że ma się wrażliwość pokarmową. Może być to krew utajona, czyli krew, której nie widać i tak było w przypadku Leona. Wiedziałam, że coś szkodzi i jemu i mi. W tamtym czasie też miałam różne problemu żołądkowo-jelitowe. Metodą, o której wcześniej opowiadałam zaczęłam sprawdzać na sobie co mi szkodzi i kiedy odsunęłam migdały te objawy minęły. Leon nie jadł glutenu, nabiału, jajek i innych produktów, których ja nie jadłam, ponieważ jako mama karmiąca miałam dietę ze względu na siebie, więc on tych rzeczy też nie jadł. Przy rozszerzaniu diety wiedziałam, że spokojnie mogę mu wprowadzać te produkty, bo nie jest powiedziane, że on jest uczulony na gluten bądź na mleko kokosowe. Próbowałam i te próby kończyły się reakcją. W przypadku Leona było to, mówiąc nieładnie, zaglutowanie górnych dróg oddechowych, produkcja bardzo dużej ilości śluzu, co kończyło się zapaleniem górnych dróg oddechowych. Pierwszy raz  odkryłam to, gdy zostawiłam Leona u mojej przyjaciółki, kiedy miał około roku i wtedy powolutku wprowadzałam mu gluten w postaci małej ilości kaszy manny. Zostawiłam Leona u mojej przyjaciółki, gdzieś tam pojechałam i zostawiłam jej informację co może jeść, a czego nie może i powiedziałam, że nie może glutenu, ale ona nie wiedziała, że kasza manna ma gluten. Kiedy wróciłam odebrać Leona, to zobaczyłam, że Leon pałaszuje coś z miski. Zestresowana zapytałam, co je. I dowiedziałam się, że je kaszę mannę, bardzo mu smakuje i wciąga już drugą miskę. Zamarłam. Wróciliśmy do domu i już w drodze do domu Leon zaczął mieć katar, kaszel, chrypkę, zaczął płakać. Ta noc była ciężka, bo budził się z ogromnym bólem brzucha, a potem pojawiły się biegunki. I tak się dowiedziałam. Była duża prowokacja, naraz został naładowany kaszą manną. 

Karolina: Przynajmniej nie mieliście już wątpliwości. 

Żaneta: Od tamtej pory jeszcze raz próbowałam i planowałam to zrobić niedawno, ale przyszedł okres kwarantanny, więc nieco wstrzymałam się z tą prowokacją, ponieważ może się to skończyć silną infekcją dróg oddechowych, więc na razie czekam. Tak się też dowiadywałam o kolejnych produktach. Mięsa nie planowałam mu w ogóle wprowadzać. Nabiału też nie mam zamiaru. Jedynie raz na jakiś czas jajko, ale też przetestuję u siebie i zobaczymy jak pójdzie. Jak sytuacja trochę się uspokoi, to u Leona też planuję robić takie prowokacje. Obecnie jest na diecie całkowicie roślinnej i w ogóle nie je mięsa. Bardzo długo karmiłam go piersią i dostawał białko wraz z moim mlekiem, a ja spożywałam mięso. Karmiłam go do niedawna, skończyłam miesiąc temu, a teraz ma dwa i pół roku. Karmiłam go tak długo właśnie ze względu na alergie pokarmowe, ponieważ mleko matki działa jak balsam, który wyścieła jelita, leczy stany zapalne, uszczelnia je, działa probiotycznie. Wiem, że są takie publikacje, które mówią, że im dziecko jest dłużej karmione, najlepiej do trzeciego roku życia, to można wyleczyć dziecko z alergii pokarmowych, dlatego właśnie tak długo go karmiłam. Obecnie Leon nie jest już na moim mleku, a na diecie roślinnej. Je pestki, je strączki i to jest jego źródło białka, je także dużo zielonego. Leon kocha zielone. Możliwe, że jego organizm wie, że to źródło wapnia i to czego on potrzebuje, więc pojawia się szpinak, brokuły, brukselka. 

Karolina: Mój człowiek. [śmiech]

Żaneta: Tak, nasz człowiek. [śmiech] Taka jest jego dieta, ale też regularnie go badamy. Suplementuję mu witaminę B12 oraz D3 z K2, czasem też dostaje A + E i generalnie to jest ta baza. Oprócz tego bardzo lubi wszystkie 'superfoodsy’. Dla niego cukierkami jest chlorella, co mnie zadziwia. Chlorella w tabletkach, to jest coś o, co moje dziecko da się zabić. Musze mu wydzielać porcje, ale jednocześnie jest to dobre dla jego jelit, jest to źródło żelaza, białka i witamin z grupy B. Uwielbia też pyłek pszczeli, który bardzo dobrze działa na jego jelita. Są to rzeczy, które ja też jem, ale jem je bardziej z rozsądku. Nie powiedziałabym, że kocham chlorellę, spirulinę albo pyłek pszczeli. Jest to dla mnie dowód na to, że naprawdę dziecko można, brzydko mówiąc, zaprogramować, czyli proponować mu najróżniejsze rzeczy i dziecko może je polubić, jeśli nie wprowadzamy od razu cukru i przetworzonej żywności. Tak właśnie jest u nas. Rozszerzając dietę Leonowi wiedziałam, że nie mogę sobie pozwolić na jego smaki i na jego wybrzydzanie. Bardzo często była to walka, bo wolał zjeść banana, niż paprykę, albo fasolę, których swego czasu nie lubił i życzył sobie banana albo placuszki. Nigdy nie oferowałam mu zastępnika, nie oferowałam mu jedzenia, nigdy nie robiłam niczego w zamian i gdy nie chciał jeść, to mówiłam: w porządku, nie musisz, ale to jest nasz dzisiejszy obiadek i będziesz go mógł zjeść jak będziesz głodny. Bywały sytuacje, że potrafił się zaprzeć, bo jest bardzo mocnym charakterem i temperamentem, i nie zjeść przez sześć godzin, ale potem jak dorwał się do suchej kaszy jaglanej i do fasoli, to zjadł je ze smakiem. 

Karolina: Był głodny, to nie wybrzydzał.  

Żaneta: Dokładnie. Nie było to dla mnie łatwe, bo jako mama mam potrzebę nakarmienia własnego dziecka, zadbania i wychuchania go, ale wiedziałam, że w jego przypadku nie możemy sobie pozwolić na to, żeby on kierował tym, co chce jeść. Oczywiście teraz, kiedy mogę, to serwuję to, co lubi i zawsze na drogę są daktyle, cukiereczki w postaci chlorelli, kocha też rodzynki i dostaje je na deser. Nie mamy teraz rygoru żywieniowego, ale przez jakiś czas trzeba było go wprowadzić dla jego zdrowia i tego, żeby nauczył się jeść to, co jego organizm musi przyjąć. 

Karolina: Jest to bardzo ciekawe, bo dużo mówi się o tym sposobie odżywiania dzieci i na pewno znasz tę metodę – BLW, gdzie dzieci wybierają sobie, co chcą jeść. Nie mam dzieci, ale kiedy o tym słyszę, to wydaje mi się to całkiem sensowne, ale fajnie, że o tym powiedziałaś w kontekście dzieci, które mogą mieć alergię i są przypadki, w których taka samowolka może się nie sprawdzać, bo jeżeli teraz nie nauczysz go tego jeść, to potencjalnie będziesz mogła mieć z nim duże batalie, kiedy wyjdzie jakaś alergia na jeden z jego przysmaków, a na przykład nie jest przyzwyczajony do jedzenia czegoś innego. Jak powiedziałaś na początku, że Twoi rodzicie dali Ci taki prezent w postaci tego ile Cię nauczyli o żywieniu jak byłaś dzieckiem, to myślę, że tak samo jest w przypadku Twojego synka. Lubi chlorellę, lubi pyłek pszczeli, bo nie ma porównania, więc to jest dla jego organizmu pyszne. Taki przykład z mojego doświadczenia to, że nigdy nie piłam napojów słodzonych, gazowanych, bo u mnie w domu ich nie było. Wiele osób mnie pyta jak ja to robię, że nie mam ochoty na colę albo ice-tea. Mnie to w ogóle nie rusza, bo wolę zaparzyć sobie herbatę i dodać tam miętę, bo po prostu nigdy nie byłam tego nauczona i nie znam tego smaku. Jak myślę sobie o jakiejś fancie lub oranżadzie, to po prostu aż mnie skręca, bo nie przyzwyczaiłam się do tego jako dziecko i po prostu smakuje to dla mnie sztucznie, jak rozpuszczone landrynki. Myślę, że  u Was może być podobny mechanizm. 

Żaneta: Byliśmy teraz na trzy tygodnie u moich rodziców, którzy mieszkają na południu Polski w górach i dużo jeździliśmy na różne wycieczki w przyrodę i zapadł mi w głowie pewnie obraz. Mamy teraz sezon na mniszek pospolity. Zbieraliśmy mniszek, byliśmy na spacerze u podnóża pięknych gór i mój tata zerwał mniszek, ukucnął przy Leonie i powiedział mu, że może to zjeść. Dał mu do zjedzenia te żółte kwiatki i mój Leon otwarty na wszystko, co nowe wziął do buzi, lekko się skrzywił, ale powiedział: dobre mamusiu! Tak właśnie wyglądały te ostatnie tygodnie. Leon jadł krwawnik, jadł mniszek pospolity, pił różne specyfiki m.in. wodę z brzozy. Patrząc na ten obrazek przypomniałam sobie, że tak właśnie wyglądało moje dzieciństwo. Mimo, że mieszkaliśmy w mieście, w bloku na dziewiątym piętrze, to bardzo dużo przebywaliśmy na łonie natury. Często jeździliśmy na pikniki, do lasu, bo mój tata był wychowywany na wsi. Bardzo dobrze zna zioła, rośliny i tego wszystkiego nas uczył. Mimo, że jestem mieszczuchem, to wyniosłam to wszystko z domu, czyli wiem, że mniszek można jeść, wiem, że krwawnik można pokroić do sałatki, wiem, że można zerwać głóg i go pochrupać. Tak właśnie było w moim domu. Kisiliśmy najróżniejsze rzeczy, leczyliśmy się naturalnymi metodami, było bardzo dużo ziół. Teraz przekazuję Leonowi, że możemy żyć w przyjaźni z przyrodą. To, co mijamy na łące nie tylko jest piękne i cieszy nasze oczy, ale też jest zdrowe. Od samego początku uczę go tego czym jest pokrzywa, jak ją zbierać, jak ją obrabiać i jeść. To niesamowite! Teraz właśnie mieliśmy okres na młodą pokrzywę, razem z moim mężem Maćkiem i Leonem jeździliśmy do lasu ją zbierać. Kucałam, zbierałam tę pokrzywę, pokazywałam Leonowi. Na drugi dzień jechaliśmy do lasu, on wchodził w las i mówił: zobacz mamusiu, to jest pokrzywa. Jest dwulatkiem, który już wie jak rozpoznać pokrzywę, wie, że można ją zebrać i jeść i, że jest pyszna i zdrowa. Cieszy mnie to, cieszy mnie wychowywanie go w przyjaźni z przyrodą, bo ja tak zostałam wychowana. Wiem jak zbierać grzyby, jak zbierać sok z brzozy, jak zrobić nalewkę z mniszka czy z pędów sosny i to, co jest pod moimi stopami może służyć mojemu zdrowiu. 

Karolina: Cudownie, że nawiązałaś do ziół, bo jest to temat, który bardzo mnie interesuje i przyznam szczerze, że nie wiem o nim zbyt wiele. Niestety nigdy nie zostałam nauczona jak korzystać z tych dobrodziejstw, a jest to temat, który zdecydowanie chciałabym zgłębić. Wiem, że jesteś z rodziny o tradycji zielarskiej, więc sądzę, że można by rozmawiać o tym godzinami. Mogłabyś powiedzieć mi jaki jest Twój domowy niezbędnik? Jakie zioła stosujesz na co dzień, kiedy mamy jakieś przeziębienie, zatkany nos czy ból brzucha, osłabienie lub w drugą stronę – nadmierne pobudzenie i chcemy się wyciszyć. Masz taki niezbędnik? Taką ziołową, domową apteczkę?

Żaneta: Tak, mam taką apteczkę. Jest ona spadkiem po moim dziadku, który był uznanym zielarzem. Mój dziadek już nie żyje, ale zostawił po sobie ogromny skarb – rzeszę ludzi, których wyleczył ziołami z bardzo poważnych chorób, które dziś określane są jako nieuleczalne np. bielactwo, łuszczyca, nowotwory. Zabawna rzecz jest taka, że mój teść kiedy byłam małą dziewczynką też trafił do mojego dziadka i został wyleczony z bielactwa na skórze. 

Karolina: Kiedyś, czyli zanim Wy się w ogóle poznaliście? 

Żaneta: Tak, nawet nie wiem czy byłam wtedy na świecie, a może byłam małą dziewczynką. W każdym razie dostałam taki spadek od dziadka i żałuję, że nigdy nie chciałam wejść w temat ziół, kiedy dziadek jeszcze żył. Od dzieciństwa, od drugiego roku życia do osiemnastego roku życia codziennie piłam zioła dwa razy dziennie. Takie zioła parzone przez dwanaście godzin i była to mieszanka skomponowana przez dziadka specjalnie dla mnie i mojego brata. Natomiast każdy w domu miał swoją mieszankę ziół celowaną w nasze problemy i potrzeby. Takie zioła piłam dwa razy dziennie. Nawet jak miałam siedemnaście, osiemnaście lat mama przychodziła rano z kubkiem i budziła mnie ziołami. Później miałam kilka lat przerwy, ale nadal mam przepisy na mieszanki dla siebie i regularnie do nich wracam. Oprócz tego mam takie metody dziadkowe i domowe na to jak radzić sobie z różnymi infekcjami i problemami, o których wspomniałaś. Podam jakiś przykład. Kilka miesięcy temu nic nie działało i mój tata musiał sięgnąć po antybiotyk jeden, drugi. Ciągnęło się to bardzo długo, a później mojej mamie przypomniało się, że w dzieciństwie często robiliśmy ziołowe sauny. W jedenastolitrowym bądź większym garnku gotuje się zioła. Zazwyczaj jest to mieszanka podbiału, rumianku, mięty, szałwii, dziurawca, gałązek świerku, pączki sosny oraz siano, żeby utrzymać temperaturę. Gotuje się to w odpowiednich proporcjach, w wielkim garze, rozbiera się do majtek, siada się nad tym na dwadzieścia minut i należy zadbać o to, żeby powietrze nigdzie nie miało dostępu. Człowiek poci się jak szczur i potem należy pójść pod zimny prysznic, zahartować się zimną wodą, ubrać się w piżamę i przykryć wieloma warstwami. Należy powtarzać to codziennie przez kilka dni i po takich dwóch razach mojemu tacie całkowicie przeszło, a był w bardzo poważnym stanie. Ja też jakiś czasu temu zrobiłam taką saunę i ten zestaw ziół mam zawsze. Działa na górne drogi oddechowe, na płuca, na oskrzela. 

Karolina: Poproszę Cię potem o ten przepis i załączymy go do notatek.

Żaneta: Oczywiście, nie ma problemu. Oprócz tego, tak jak wspomniałam Leon ma refluks pokarmowy. Ja też czasami mam zgagowe bóle żołądka jeśli zjem coś złego i tutaj super działa zmielone siemię lniane. Robi się taki glutek i pijemy to kilka razy dziennie przez jakiś czas. Jednak jeszcze lepiej niż to działa korzeń prawoślazu, który można kupić w aptece albo w sklepie zielarskim. Jest to zmielone, wysuszone i przez dwanaście godzin parzymy wywar z prawoślazu – jedna łyżka na kubek wrzątku. Dwanaście godzin parzenia, później to zlewamy, podgrzewamy i pół kubka pijemy rano, a drugie pół po południu. Prawoślaz ma taką właściwość, że kiedy ma kontakt z kwasem solnym w naszym żołądku, to zwiększa swoją lepkość i gęstość. Im niższe Ph, czyli im kwaśniejszy jest odczyn naszego żołądka, tym prawoślaz ma większą lepkość, ładnie wyściela i łagodzi. Ostatnio mieliśmy taką sytuację, gdzie uratowaliśmy Leona przed sterydami, bo bardzo często od refluksu pojawia się u niego zapalenie krtani. Zaczął mocno chrypieć i wiedziałam, że za jeden, dwa dni będziemy musieli włączyć steryd, ale szybko przypomniał mi się prawoślaz, zrobiliśmy dwudniową kurację prawoślazem i wszystko zniknęło, bardzo ładnie go nawilżyło i wyścieliło żołądek. Jeżeli chodzi o sposoby na gorączkę, to jest taka mieszanka z lipy, czarnego bzu, kory wierzby, malin i rumianku. Na wyciszenie super działa mieszkanka, gdzie jest ziele pierwiosnka, dziurawca, kwiat kuklika, melisa i mięta i pomaga to w bezsenności, koi i kładzie do snu. Oprócz tego metoda, którą często stosuję, to hydroterapia, czyli w momencie bólu stawów. Raz miałam taką sytuację, gdzie z powodu urazu na nartach bardzo napuchła mi noga, miałam uszkodzoną łękotkę. Oczywiście szybko pojechałam do fizjoterapeuty, który bardzo mi pomógł, ale tylko do pewnego momentu, bo płyn, który zgromadził się wokół kolana nie chciał już dalej ruszyć. Chirurg, który to zobaczył powiedział, że trzeba będzie zrobić zabieg i to usunąć, ponieważ nie udało się tego ściągnąć igłą. Wtedy przypomniała mi się hydroterapia, którą można różnie stosować, ale w tym przypadku było to polewanie mojego kolana gorącą wodą przez trzy minuty i trzydzieści sekund lodowatą. Należy wykonać sześć takich serii i w ciągu trzech dni płyn całkowicie zniknął. Jest to niesamowite! Hydroterapia została wynaleziona w XIX wieku przez bardzo ubogiego człowieka, rolnika, który zaczął obserwować, że stosuje się zimno-gorące okłady na konie, które chorują. Kładzie się zimny okład, a potem przykrywa kocem tak, żeby się wypociły. Później sam zaczął stosować to na sobie mając problemy zdrowotne i kiedy naprawdę zaczął zdrowieć, to zaczął to testować na innych ludziach. Wysoko postawieni ludzie, arystokracja przyjeżdżali do niego, aby leczyć się hydroterapią. Później zostało to opisane i zbadanie. Dzisiaj w naturalnych ośrodkach leczenia hydroterapia jest czołową metodą. Zmienność temperatur, ziołowe kąpiele w odpowiednich temperaturach naprawdę mają ogromną moc. 

Karolina: Czytałam ostatnio książkę 'Siła ziół’, więc mogę ją polecić osobom, które zaczynają swoją przygodę z naturalnymi sposobami radzenia sobie z wszelkiego rodzaju dolegliwościami zdrowotnymi. Wydaje mi się, że jeżeli ktoś jest kompletnie zielony w tym temacie, to przydadzą mu się nawet najprostsze wskazówki. Dla mnie wystarczyło nauczyć się jak działają najprostsze, pojedyncze zioła takie jak mięta, lipa czy morwa. Wiem, że jeszcze nie jestem na etapie, gdzie zaczęłabym robić swoje mieszanki. Wierzę, że jest to proces i nie chciałabym rzucać się na głęboką wodę, tylko najpierw poznać jak działają te podstawowe, pojedyncze rośliny i potem iść o krok dalej i spróbować Twojej mieszanki, więc z przyjemnością je podlinkuję. Już kończąc chciałabym wrócić do tematu jedzenia i alergii. Nie każdy interesuje się zdrowiem, jedzeniem. Ja mam tak samo jak Ty – uwielbiam to i nawet wczoraj była niedziela i spędziłam cały dzień w kuchni i był to dla mnie wspaniały dzień. Najpierw robiłam śniadanie, potem obiad, potem go jadłam, a potem już tylko siedziałam i myślałam jaki fajny dzień. Nagotowałam się i było super, ale wiem, że są ludzie, którzy nie są fanami gotowania i smakoszami i traktują jedzenie jak paliwo. Co prawda nie umiem sobie tego wyobrazić, ale zdaję sobie sprawę z tego, że tak jest. Powiedz mi jak to, że musisz uważać na swoje jedzenie i na jedzenie Twojego synka wpłynęło na Twoje życie codzienne i społeczne? Mam tutaj na myśli takie sytuacje jak podróże, spotkania towarzyskie, wyjścia do restauracji, wyjazdy szkolne czy różnego rodzaju momenty, gdzie nie do końca panujemy nad tym, co możemy zjeść. Czy można wtedy nie panować czy jednak trzeba nauczyć się jakoś kontrolować sytuację? 

Żaneta: Dużo zależy od tego jakie mam reakcje, jaką mam wrażliwość pokarmową na daną rzecz, ponieważ będąc na wyjeździe pozwolę sobie na nerkowce, na orzechy makadamia i trochę na jajko, ale wiem, że absolutnie nie mogę pozwolić sobie na migdały albo na orzechy ziemne, bo reakcja jest natychmiastowa i w rezultacie będę miała trzy, cztery tygodnie wyjęte z życia, więc dużo zależy od sytuacji. Czasami będąc na diecie przez wiele miesięcy możemy sobie pozwolić na odrobinę, ale pytanie czy ta odrobina bardziej nam pomoże czy zaszkodzi? Może być tak, że nie zrobimy komuś przykrości, kłopotu, zaspokoimy swój smak, ale z drugiej strony wzięcie do ust kawałka czegoś czego nie jedliśmy długi czas sprawi, że za chwilę będzie nam dużo łatwiej po niego sięgnąć. Osłabiamy swoją wstrzemięźliwość, bo im dłużej czegoś nie jem, to jest ona silniejsza, jest mniej pokus. Ktoś może mi na przykład pomachać przed oczami mleczną czekoladą i to mnie nie ruszy albo masłem orzechowym i nie mam na nie ochoty. Jeżeli chodzi o moje wyjazdy, to radzę sobie tak, że najczęściej biorę rzeczy, które sama przygotowuję. Jak chodziłam do pracy i pracowałam na cały etat, to codziennie przygotowywałam sobie 'lunch boxy’, bo wiedziałam, że w kantynie nie będę mogła nic zjeść i nie chciałam się też wystawiać na taką pokusę. Jeżeli Leon idzie do swojego przedszkola, to też pakuję mu snaki i przekąski, które będą dla niego przyjemne i razem z innymi dzieciakami będzie mógł się cieszyć taką społecznością. Radzę sobie tak, że biorę własne jedzenie albo sprawdzam czy w okolicy będę mogła coś zjeść, gdzie będę mogła pójść. Jest bardzo mało miejsc, które spełnią moje obwarowania dietetyczne, ale wtedy bardziej skupiam się na tym, że idę z kimś posiedzieć i spędzić czas, a nie się najeść, bo najadam się i robię uczty w domu. Pogodziłam się z tym, że wychodząc zjeść na miasto po prostu zjem beznamiętną sałatę z oliwą i z pomidorami. Kiedyś było to dla mnie dużym problemem i było mi bardzo przykro. Uczę się tej wstrzemięźliwości od samego dzieciństwa. Wychowałam się w czasach, gdzie nie było nic i niejedzenie glutenu było tak ogromnym wyrzeczeniem i wykluczeniem ze społeczności dziecięcej, że już wtedy musiałam się tego nauczyć. Na początku, kiedy odkrywałam te ograniczenia były dla mnie policzkiem, uderzeniem w twarz, ale obecnie w ogóle się na tym nie skupiam. Patrzę na to, co mogę, cieszę się tymi możliwościami, które mam i daje mi to wolność w jedzeniu. Jedzenie jest dla mnie ogromną przyjemnością, radością, uwielbiam to robić, uwielbiam się tym dzielić, ale jednocześnie jedzenie nade mną nie panuje i wiem, że mogę się jeszcze uczulić na inne rzeczy, ale nie jest to mój cel życiowy. Jest to dodatek do tego wszystkiego co jest piękne w życiu, ale zanim do tego doszłam, to minęło trochę czasu. Myślę, że wielu alergików musi przejść tę drogę. 

Karolina: Wydaje mi się, że ważną kwestią jest to, że nie jest to Twój wybór, bo Ty masz alergię i sprowadza się to do ważnej zasady w życiu, czyli zaakceptowania rzeczywistości. Mogłabyś siedzieć i myśleć sobie czemu wszyscy mogą chodzić do restauracji i jeść, co chcą, a ja nie, ale taka już jesteś. Warto się z tym pogodzić i nauczyć się radzić sobie z tym i wtedy dostrzeżesz w życiu inne rzeczy, którym możesz dać się bardziej ponieść i być spontaniczną. Obsesyjne użalanie się nad tym, że czegoś nie możesz i próba walki tylko by Cię unieszczęśliwiała, więc moim zdaniem Twoje podejście jest wspaniałe. Nie jest to kwestią tego, że jest to Twoja fanaberia, że wymyśliłaś sobie dwadzieścia pięć różnych restrykcji, stałaś się osobą ortodoksyjną, radykalną, nie wychodzisz ze znajomymi, bo masz zasady zdrowego odżywiania tylko jest to coś silniejszego od Ciebie i akceptacja jest kluczem. Gratuluję Ci tego podejścia, bo uważam, że jest ono niesamowitym przykładem dla innych osób. 

Żaneta: Dziękuję. Podsumowując i nawiązując do tego, co robię, to jest to powód, dla którego zaczęłam dzielić się tym na łamach mojego bloga 'Oh meal’, bo wiem jak trudna jest ta droga i jak trudno jest czasem włożyć coś do garnka, zrobić coś, co jest smaczne i jednocześnie nie zaszkodzić sobie, a pomóc sobie lub swojemu dziecku, co jest jeszcze trudniejsze. Przez długo czas nie mogłam się z tym pogodzić i miałam taki bunt, niezgodę dlaczego mnie to spotkało. Szczególnie w dzieciństwie i jako nastolatka. Teraz mówię z ręką na sercu i to nie jest tak, że rozmawiamy i wypada tak powiedzieć, ale dzisiaj nie tylko to akceptuję, ale jestem wdzięczna Bogu za to, że  mnie to spotkało, bo doprowadziło mnie do miejsca, w którym jestem i do tego, że mogę podać to dalej i pomóc komuś, kto nie przeszedł tego co ja i ta droga może stać się nieco łatwiejsza. Jest to jedna grupa ludzi, z którymi się utożsamiam, do których docieram, a druga to po prostu osoby, które lubią dobrze i ładnie zjeść. 

Karolina: Myślę, że osoby, które postanowiły wysłuchać tej rozmowy po części identyfikują się z Twoją sytuacją i może to jest to, co potrzebowały usłyszeć. Wszystkich oczywiście odsyłam do Ciebie po inspiracje, a Tobie bardzo dziękuję za rozmowę i życzę, abyś nadal miała w sobie tę motywację i pasję do dzielenia się tym dalej, bo uważam, że robisz bardzo wiele dobrego. 

Żaneta: Dziękuję bardzo! Mi też było przemiło Cię spotkać po drugiej stronie ekranu i być uczestnikiem tej miłej rozmowy. 

Karolina: Do usłyszenia! 

Żaneta: Pa!